wtorek, 26 czerwca 2012

JEANETTE OBRO GERLOW, OLE TORNBJERG "Krzyk pod wodą"

UWAGA, UWAGA! Świeżutki kryminał - premiera już jutro - 27.06.2012

Krzyk pod wodą - Gerlow Jeanette Obro, Tornbjerg Ole 
Autorzy „Krzyku pod wodą”, to małżeństwo posiadające trójkę dzieci. Jest to ich pierwsza wspólna książka, kryminał, który zdobył pierwszą nagrodę w prestiżowym konkursie duńskiego wydawnictwa Politiken.

Katrine Wraa, bardzo dobra psycholog i zarazem specjalistka od profilowania ofiary i zabójcy, przyjmuje propozycję pracy w wydziale zabójstw kopenhaskiej policji. Już pierwszego dnia zostaje rzucona na głęboką wodę. Okazuje się, że zamordowany został Mads Winther, ceniony lekarz położnik. Rozwiązanie sprawy wydaje się oczywiste – ofiarę od jakiegoś czasu nachodził emigrant z Czeczenii, którego żona zmarła krótko po porodzie, który z kolei odbierał Mads. Podczas śledztwa, wychodzą jednak na światło dzienne poszlaki, które znacznie komplikują sprawę. Czy intuicja Katerine, zawiedzie ją do zabójcy mężczyzny? A może zwyczajnie, najciemniej pod latarnią?

Dobrze zdaję sobie sprawę z tego, jak cenione są duńskie kryminały. Z jednej strony, wiele osób bardzo je lubi i wręcz się w nich zaczytuje, z drugiej, są również sceptycy. Sama jestem w tej kwestii niemal laikiem, owszem, czytam, ale niezbyt często. Jestem jednak skłonna to zmienić, o ile wszystkie książki duńskich autorów są tak dobre jak ta.
„Krzyk pod wodą” niemal się chłonie. Ja połknęłam na raz ponad 100 stron, co nie zdarza mi się często. Całkiem zwyczajna sprawa, może nie być tym, czym się wydaje. Może być skomplikowana, może dawać nam wskazówki, ale wbrew pozorom wcale nie potrafimy ich połączyć praktycznie do samego końca.

Podobało mi się zróżnicowanie bohaterów, szczególnie to, że znalazły się w zespole policjantów tacy, którym wcale nie uśmiechała się praca z panią psycholog i postanowili dobitnie to pokazać. Czarny charakter po stronie białych, to coś, co zawsze działa i podkręca atmosferę.

Myślę, że bardziej można było popracować nad zakończeniem, rozbudować je w jakiś sposób. Nie mówię, że jest złe, ale wydaje mi się nieproporcjonalnie krótkie. O, trach i po zabawie. Z drugiej strony, mam też nadzieję, że to nie pierwsza i nie ostatnia książka duńskiego małżeństwa, jaką miałam okazję czytać. Czuję, że wyszłaby z tego świetna seria. I tej właśnie serii, serdecznie autorom życzę, a wam polecam zapoznanie się z ich pierwszym wspólnym dziełem.

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Insignis!

niedziela, 24 czerwca 2012

DONNA FLETCHER CROW "Morderstwo w klasztorze"


Pani Donna Fletcher Crow jest pasjonatką kultury angielskiej i autorką kilkudziesięciu powieści. Należy do stowarzyszenia twórców chrześcijańskich oraz stowarzyszenia miłośniczek i autorek literatury kryminalnej „Sisters in Crime”

Dość dużo czasu minęło, od kiedy ostatnio czytałam jakikolwiek kryminał. Książka Pani Crow przyciągnęła moją uwagę swoim chwytliwym tytułem oraz piękną, tajemniczą okładką.

Felicity Howard, znudzona uczeniem się historii, która wydaje jej się bezużyteczna, z przyjemnością robi sobie przerwę na herbatkę w towarzystwie swojego przyjaciela Ojca Dominica. Ten opowiada jej o swoich planach pomocy dzieciom w Afryce, wręcza jej również prezent, po czym wychodzi, na odchodnym mówiąc, że spotkają się w kaplicy na mszy. Gdy tego samego dnia, Felicity nie dostrzega go na nabożeństwie, postanawia przejść się do jego celi i sprawdzić, czy staruszek czuje się dobrze. W jednej chwili jej świat staje na głowie, gdy w pomieszczeniu zastaje krwawą masakrę.

Wraz ze swym wykładowcą, bratem Antony’m, podejmuje się trudnego zadania, rozwiązania zagadki śmierci ukochanego przyjaciela. Pomóc w tym ma dziennik, który ten zostawił dziewczynie w prezencie. W tym celu, bohaterowie ruszają śladem jego ostatniej pielgrzymki. Wraz z bohaterami, również czytelnik podąża śladem O. Dominica oraz jednocześnie Św. Kutberta, który jest motywem przewodnim podróży i odegra w niej nie małą rolę.

Dzięki wiedzy brata Antony’ego, poznajemy historię świętego i związanego z jego relikwią skarbu. Wyprawa mogłaby wydawać się nudna i jałowa, zawiera bowiem dużo historii, na szczęście nic bardziej mylnego. Całą atmosferę podgrzewa ustawicznie morderca O. Dominica, który komplikuje naszym bohaterom plany, dorzucając np. tłuczonego szkła, do batoników, którzy ci dostają jako przekąskę.

Książkę czyta się dobrze. Historia Św. Kutberta początkowo mnie nużyła, nie byłam nią zainteresowana, podobnie zresztą jak główna bohaterka. Jednak później zaczęłam się w nią wciągać, z każdą kolejną stroną, chciałam ją zgłębiać coraz bardziej.
Minusem może być to, że powieść z racji swojej tematyki porusza tematy religijne. Dosyć często pojawia się tam modlitwa, msza święta. Osobiście mi to nie przeszkadzało, współgrało z całością, myślę jednak, że przed wyborem lektury, warto o tym wiedzieć.
Kolejny mały minus, to… moja przenikliwość, która pozwoliła mi dosyć szybko domyślić się, kim był morderca Ojca Dominica. Oczywiście, pewności nie miałam, ale nie powiem, że nie chodziło mi to po głowie.

Niemniej jednak, całość rysuje się pozytywnie, nie czujemy przesytu religijnego, a przy okazji możemy poznać ciekawą historię życia Świętego Kutberta, po poznaniu której, aż chce się wierzyć w cuda.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Promic. Dziękuję!

czwartek, 21 czerwca 2012

CECELIA AHERN "Dziękuję za wspomnienia"


Cecelia Ahern, jest jedną z pisarek, które szczególnie cenię. Wiem, że jej książki mogę czytać w ciemno, bo na pewno mi się spodobają. Dzieje się tak dlatego, że każda jej powieść jest inna, nie ma w niej typowej dla niektórych autorów schematyczności, jest za to coś magicznego, małe szczęście zakodowane w całkiem zwyczajnych sprawach.

„Dziękuję za wspomnienia”, to historia dwóch zagubionych dusz. Joyce, w wyniku upadku ze schodów traci dziecko, o które starała się z mężem 6 lat. Jej małżeństwo, od dawna skłaniające się ku rozpadowi, w końcu całkiem się rozsypuje, kobieta przeprowadza się więc do ojca, by tam koić ból po stracie. Justin, ekspert w dziedzinie sztuki, boryka się z problemem zaakceptowania chłopaka swojej dorastającej córki, zostaje też zmuszony, przez piękną panią doktor do oddania krwi (dodać trzeba, że panicznie boi się igieł). Zbiegiem okoliczności, przeznaczeniem, lub czymkolwiek innym można nazwać fakt, że Joyce, po wypadku potrzebuje transplantacji. Kobieta budzi się znając trzy języki i wiedząc absolutnie wszystko o architekturze i sztuce. Czy oboje, kiedykolwiek będą w stanie się odnaleźć?

Jak zwykle, przy czytaniu Ahern, kłaniam się nisko, za pełne zaskoczenie czytelnika. Czyta się szybko, losy Joyce wciągają, wzrusza jej siła oraz pomysły, na przetrwanie ciężkiego okresu w miarę normalnie. Śmieszyły mnie bardzo niektóre reakcje Justina, jego niezdarność. Ceniłam w nim pasję, wiedzę i to, jak umiał ją przekazać swoim studentom.

Kolejny raz nie zawiodłam się na autorce, kolejny raz lektura przyniosła mi dużo przyjemności. Lekka, traktująca o specyficznym rodzaju relacji, wciągająca. Zdecydowanie coś innego, kto czytał „PS Kocham Cię”, ten z pewnością będzie wiedział, co mam na myśli. Polecam! 

poniedziałek, 11 czerwca 2012

HARUKI MURAKAMI "Ślepa wierzba i śpiąca kobieta"

Są tacy pisarze, o których się słyszy, choćby się nie czytało ich książek. Do tego grona niewątpliwie należy właśnie Murakami, którego dorobek literacki jest pokaźnych rozmiarów. Murakamiego, albo się lubi, albo nie. Ma specyficzny, niepowtarzalny i łatwy do rozpoznania styl, do którego właściwie trzeba się przyzwyczaić.


„Ślepa wierzba i śpiąca kobieta”, to zbiór opowiadań. Jak powszechnie wiadomo, bo nie omieszkałam się nie pochwalić, nie lubię opowiadań. W tym przypadku byłam mocno niedoinformowana, wyobraźcie więc sobie moje zdziwienie. Niezrażona początkowym szokiem, postanowiłam kontynuować lekturę i nie żałuję swojej decyzji.

Jak już zaznaczyłam, autora można lubić, lub nie i ja należę do tej pierwszej grupy. Czytało mi się dobrze, chyba pierwszy raz odniosłam wrażenie, że opowieść ma odpowiednią długość, w większości przypadków nie odczuwałam również niedosytu (!).
W każdym z utworów jest coś nieuchwytnego, jakaś cicha nutka melancholii, której na pierwszy rzut oka się nie dostrzega. Opowiadania zazwyczaj nie kończą się happy end’em, powiedziałabym raczej, że dogasają, jak świeca. Choć nie są wesołe, czyta się je przyjemnie, każde troszeczkę inaczej. Dostrzegalne są jednak nikłe podobieństwa, np. poszczególni bohaterowie, zawsze zadziwiająco dobrze rozumieją się ze swoimi partnerami. Powiedziałabym jednak, że to błahostki, które znacznie nie rzutują na całość. Najbardziej spodobało mi się chyba opowiadanie pt. „Perkozek”, które jako jedno z nielicznych, było w pewien sposób zabawne, a i jego tematyka dosyć niecodzienna i ciekawa.

Cóż więcej mówić, polecam fanom Murakamiego, którzy na pewno się na niej nie zawiodą. Dla „początkujących” nada się równie dobrze, jako ciekawe wprowadzenie w twórczość pisarza.

sobota, 2 czerwca 2012

ZADIE SMITH "Białe zęby"


„Białe zęby”, to debiut powieściowy Zadie Smith, który zdobył wiele nagród i został przetłumaczony na dwadzieścia trzy języki. Nic dziwnego, książka jest bowiem i poważna i zabawna równocześnie, porusza ciekawe tematy w sposób lekki i troszkę ironiczny. Wiele osób zachwycało się tą powieścią, więc i ja postanowiłam sprawdzić, czy jest czym. Niestety, troszkę się zawiodłam, ale o tym za chwilkę.

„Białe zęby”, to powieść o losach trzech rodzin, imigrantów i Anglików. W pierwszej z familii, prym wiedzie Archie Jones, którego poznajemy, gdy ten próbuje popełnić samobójstwo, nieskutecznie zresztą. Druga rodzina, to Iqbalowie, u których dominuje Samad i jego ciągle powtarzana historia o pradziadku Mangalu Pande. Trzecia z rodzin, Chalfenowie, są za to najbardziej wyluzowaną i najdziwniejszą rodziną pod słońcem, a jej głowa, Marcus, próbuje „wyprodukować” Mysz Przyszłości, czyli lekarstwo na raka. Wierzcie mi, albo nie, ale takich mieszanek wybuchowych nie spotyka się często, a trzy za jednym zamachem gwarantują niezły… rozgardiasz.

Najlepsze w książce jest to, że nie ma w niej sytuacji, której nie dałoby się przedstawić w przysłowiowym krzywym zwierciadle. Nie skłamię, jeśli powiem, że uśmiech nie schodził mi niemal z twarzy. Dużym minusem, jak dla mnie, były obszerne opisy, rozbudowane rozmyślania, które, choć często ciekawe, bardzo mnie nudziły. Nie raz zdarzało się, że odkładałam przez nie książkę na półkę i przeczytanie jej szło niezwykle opornie. Przyznać trzeba, że przez te nieszczęsne opisy, straciłam nieco przyjemność z czytania. Drugą stroną medalu jest to, że bez nich książka byłaby pozbawiona polotu i świeżości. 

Myślę, jednak, że z czystym sumieniem mogę ją polecić, wielu molom książkowym z pewnością przypadnie do gustu.