„Mistrz i Małgorzata”, to jak wiadomo szkolna lektura. Każdemu z was poleciłabym jednak przeczytanie we własnym zakresie, wiadomo, bowiem, że jak się kogoś przymusi do przeczytania czegokolwiek, to nie ma z tego za dużo radości i przyjemności. Każdą książkę, można w ten sposób skreślić, choćby nie wiadomo jak dobrze napisana i ciekawa była.
Patrząc na tytuł można odnieść wrażenie, że wymienieni w tytule Mistrz i Małgorzata, to główni bohaterowie. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że nic bardziej mylnego. Bohaterów jest co nie miara, więc ci tytułowi siłą rzeczy występują dosyć epizodycznie. Wszystko zaczyna się na Patriarszych Prudach, gdzie do rozmowy Berlioza i Bezdomnego wtrąca się dziwny jegomość, bardzo dobrze znający historię Jezusa i przepowiadający Berliozowi jego śmierć pod kołami tramwaju. Berlioz, uznając mężczyznę za obłąkanego, każe Bezdomnemu mieć na niego oko, sam tymczasem biegnie zawiadomić milicję… i zostaje pozbawiony głowy przez tramwaj. Od tego momentu w Moskwie zaczynają się dziać dziwne rzeczy, znikają ludzie, wybuchają pożary. Wszystko to za sprawą tajemniczego jegomościa Wolanda i jego dziwnej świty, do której należy Korowiow, wysoki mężczyzna w binoklach z pękniętym szkłem, Behemot, ogromny kot jeżdżący tramwajami i Azazelo, mały człowieczek z bielmem na oku.
Moim ulubionym bohaterem był, jak można się troszkę domyślić, Behemot, kot o rozmiarach, co najmniej nadnaturalnych, który ciągle płatał figle, myślał, co by tu zmajstrować, uciekał przed pościgami i dawał wszystkim do wiwatu. Bez niego lektura byłaby o wiele nudniejsza.
Jak widzicie, książka zapowiada się, co najmniej ciekawie, taka zresztą właśnie jest. Czyta się szybko, utrudnieniem są może tylko nazwiska bohaterów, które pochodzą oczywiście z języka rosyjskiego. Denerwowało mnie to bardzo, ale cóż zrobić, skoro o Moskwie, to i rodzimie powinno być. Po jakimś czasie na szczęście można się przyzwyczaić.
Osobiście czytałam wydanie Gazety Wyborczej. Muszę pochwalić wydawców, którzy odwalili kawał dobrej roboty, książka wygląda ładnie, schludnie, dobrze się ją czyta i jest przejrzysta. Aż strach pomyśleć, co by było gdybym musiała zadowolić się wydaniem, które serwowała nasza szkolna biblioteka.
Jak już mówiłam na początku, polecam przeczytanie we własnym zakresie i odrzucenie w swojej świadomości jakąkolwiek myśl, jakoby książka ta była lekturą szkolną.