czwartek, 28 listopada 2013

WALTER MOERS "Rumo i cuda w ciemnościach"

To już moje drugie czytelnicze spotkanie z Walterem Moersem. Jego książki cechuje to, że są dużego formatu (więc niełatwo je przeoczyć), z piękną okładką przenoszącą nas w baśniowy świat.

Przy czytaniu pierwszej książki pisarza, "Miasta śniących książek" miałam mieszane uczucia. Niby byłam zachwycona pomysłem, fabułą i bohaterami, ale coś ciągle mi przeszkadzało w przyjemności lektury. Teraz dowiedziałam się, co to takiego, za chwilkę również się tym z wami podzielę.

Rumo, to taka znana w całej Camonii gra w karty. Jest to również imię małego Wolpertinga, który poprowadzi czytelnika przez karty powieści. Rumo poznajemy, gdy jest jeszcze szczenięciem (bo to taka szczególna odmiana psa jest) i pławi się w luksusach fernhachów. Wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, ląduje on wraz z swoim państwem na Czarcich Skałach, gdzie poznaje Szmejka. Szmejk tłumaczy bohaterowi, na czym właściwie polega bycie Wolpertingiem. A skoro Rumo już to wie, może się zabrać wykonywanie zawodu, który wolpertingom wychodzi najlepiej - za walkę.  I tutaj zaczyna się historia Rumo sensu stricto. Wyruszamy wraz z nim na poszukiwanie jego Srebrnej Nici, po drodze przeżywając masę fascynujących przygód.

Dobrze, Rumo już znacie, wróćmy więc do tematu moich mieszanych uczuć. Są one zmieszane, gdyż Moers nie pisze standardowo i w sposób, do którego byłam przyzwyczajona. Ciekawie, ale rozwlekle. Czasem miałam dosyć tego mozolnego opisywania, aczkolwiek, jeśli głębiej by się nad tym zastanowić, bez tego ślimaczego tempa, książki pisarza straciłyby cały swój urok. 

Plus, nawet dwa, za szatę graficzną. Chciałoby się rzec, jak z bajek dla dzieci. I właściwie miałoby się wtedy rację, bo myślę, że książki Moersa trafią również do młodszych odbiorców, a ilustracje w nich zawarte świetnie urozmaicą czytanie. Jest to też szansa na bliższe zaznajomienie się z bohaterami, którzy nie tylko mają specyficzne nazwy, ale również wyglądają stosownie do nich.

I "Rumo i cuda w ciemnościach" i "Miasto śniących książek", to książki, które warto choć spróbować przeczytać. Są mocno specyficzne, ale przenoszą czytelnika do bardzo dobrze skonstruowanego i wykreowanego z największą szczegółowością świata, pełnego fantastycznych stworów. Ja się do tego przekonałam, więc sięgnę po jeszcze jedną książkę autora. Miło tak czasem pobyć znów dzieckiem.

wtorek, 26 listopada 2013

JOHN MARSDEN "Jutro 5"


Gdy zaczynałam czytać serię „Jutro”, starałam się dozować ją sobie w odpowiednich odstępach czasu, żeby zbyt szybko nie pozbawić się przyjemności z lektury. Początkowo mi się udawało, ale coś w moim systemie musiało zawieść, bo bardzo szybko zbliżam się ku końcowi.

Pięcioro nastolatków – Ellie, Fi, Homer, Lee i Kevin, na dobre zadomawiają się w Piekle i Wirawee po odrzuceniu przez Kanadyjczyków. Tym razem nie przyświeca im destrukcyjny cel, chcą jedynie znaleźć swoje rodziny i choć przez chwilkę z nimi porozmawiać. Ludzkie losy biegną jednak różnym torem i ostatecznie bohaterowie lądują w miejscu, w którym bardzo chcieli być, ale które oznacza dla nich kłopoty, jakich do tej pory jeszcze nie mieli.

Zaciekawieni? Mam nadzieję, że tak, bo kto jeszcze nie poznał tych nastolatków, powinien żałować i czym prędzej nadrabiać straty. O ile część czwarta wydawała mi się nieco spokojniejsza od poprzednich, tak piąta, w świetnym stylu nadrobiła straty.

Nie mogę doczekać się kolejnej części, choć wielkimi krokami zbliżam się do końca i myślę, że jak już dobrnę do ostatniej strony, ostatniej części, będzie mi smutno, że zabawa skończona. John Marsden niewątpliwie stworzył serię odpowiednią dla każdego czytelnika, nie ważne czy młodego, czy starszego. Czyta się to w ekspresowym tempie, idealna rozrywka pomiędzy cięższymi lekturami. Na pewno spodoba się fanom szybkiej i dynamicznej akcji. Po raz kolejny nie pozostaje mi nic innego, jak tylko polecić.

PS. Chyba macie już dość "Jutra" ;)

niedziela, 24 listopada 2013

JAKUB MAŁECKI "Dżozef"


Jakub Małecki jest autorem dwóch powieści i zbioru opowiadań. Był nominowany do Nagrody im. Janusza A. Zajdla za rok 2009.

„Dżozef” od dłuższego już czasu widniał na mojej liście książek do przeczytania. Oczywiście nie pamiętałam dlaczego (też tak macie?), na szczęście po zagłębieniu się w fabułę, szybko doznałam olśnienia.

Główny bohater, Grzegorz, trafia do szpitala na operację złamanego nosa. Na sali poznaje Kurza, Marudę i Czwartego, jak nazywa ich w myślach. Powoli poznaje swoich współlokatorów, Maruda, ku uldze wszystkich pacjentów, szybko zostaje wypisany, natomiast Czwarty… Czwartemu się pogarsza i w gorączce opowiada mężczyznom historię swojego życia. W trakcie opowieści, w szpitalu zaczynają dziać się dziwne rzeczy, znikają sale i drzwi. Czyżby za wszystkim stał nękający Pana Staszka (Czwartego), Kozioł Drewniak?

A co z tym wszystkim wspólnego ma tytułowy Dżozef? Dżozefem okazuje się być Joseph Conrad, autor m. in. „Lorda Jima”. Czwarty, jest bardzo zżyty z tym pisarzem, zna na pamięć długie fragmenty jego powieści, co więcej, czasem utożsamia się z tym człowiekiem. Dżozef pozwala mu uwolnić się od Kozła Drewniaka, przenieść w inny świat, do którego to straszne zwierzę nie ma dostępu.

Powieść z kartki na kartkę wciąga czytelnika bardziej. Historia Staszka nabiera rozpędu, napięcie rośnie i nic nie zwiastuje pozytywnego zakończenia. To jakby dwie powieści, które wzajemnie się uzupełniają, dopowiadają. Do końca nie wiem jak opisać emocje, które towarzyszyły mi przy lekturze tej książki. Na pewno największy strach wzbudzał Kozioł Drewniak, którego kolejnych ruchów nie można było przewidzieć, przygotować się na nie.

Głównym bohaterem „Dżozefa” jest Grześ, aczkolwiek to nie on gra tutaj pierwsze skrzypce. Dyrygentem jest Pan Staszek i smutna historia jego życia pozbawionego szczęścia. Powieść niesie ze sobą przesłanie, by korzystać z każdej dobrej chwili, jaka jest nam dana, bo są ludzie, którzy w ogóle nie mają szansy na spędzanie cudownych chwil w gronie najbliższych. Bardzo dobra, zapadająca w pamięć historia.

czwartek, 21 listopada 2013

JOANNA BATOR "Ciemno, prawie noc"

"Matka Boska kura nioska co ma skrzydła dwa pod skrzydłami pod kołdrami niech pochowa nas"*


Joanna Bator z wykształcenia jest kulturoznawcą i filozofką, czyli osobą poniekąd mi bliską z tej racji, że sama studiuję kulturoznawstwo. Jej powieść pt. „Ciemno, prawie noc” została nagrodzona Nagrodą Nike za rok 2013. Gdyby nie to, pewnie żyłabym w nieświadomości, na szczęście wpadliśmy, na zajęciach z literatury, na genialny plan zrecenzowania jej.

Główna bohaterka, Alicja Tabor, po 15 latach wraca do rodzinnego Wałbrzycha, by napisać do gazety, w której pracuje reportaż o trójce zaginionych tam dzieci. Kobieta czuje, że nadszedł właściwy czas, by zostawić za sobą smutną przeszłość, zmierzyć się z jej duchami i wyjść z tej potyczki zwycięsko. W Wałbrzychu czeka na nią dom, którym opiekuje się jej sąsiad Albert, dawny przyjaciel jej ojca. A w domu? Masa wspomnień, głosów, milion zagadek do odkrycia. Jedna przykra opowieść, jak lawina, ciągnie za sobą następną. Nie wiadomo już czy więcej beznadziei niosą historie dzieci, czy fakty z dzieciństwa samej Alicji. A może to wszystko w jakiś chory sposób się ze sobą łączy?

Nazywa się Alicja i mówią na nią Pancernik. Jest zamknięta w sobie, nie potrafi kochać bez opamiętania, bo boi się, że mogłaby się przywiązać do kogoś, kto pewnie prędzej czy później ją opuści. Kiedyś była Wielbłądką, dziewczynką o wielbłądzim kolorze włosów, którą wychowała starsza siostra Ewa, a może nie Ewa, tylko przyszła znana aktorka Daisy Tabor. Piękna Ewa schizofreniczka, w którą jednej nocy weszły kotojady.

„Ciemno, prawie noc” to powieść, którą ciężko jest opisać zwykłymi słowami, która jest wręcz magiczna w swojej prostocie. Łatwiej jest mówić o niej w kwestiach moralnych poruszanych na jej łamach. Tak, ta książka przepełniona jest złem i nienawiścią do świata i ludzi. Przeplata się w niej sen z rzeczywistością, prostota człowieka i jego zezwierzęcenie. Wspomnienia, masa wspomnień tak trudnych do przyjęcia. Porwania dzieci, molestowanie seksualne, choroby psychiczne, pornografia, pedofilia, kotojady… Aż strach wymieniać dalej. I wśród tego wszystkiego, absolutnie fantastyczna postać transwestytki oraz zwykli ludzie o prostych i dobrych sercach, kociary, jakie znajdziemy w każdym mieście i rudy Hans z NRD.

„Ciemno, prawie noc” to ponad 500 stron, od których ciężko jest się oderwać, które biją czytelnika w twarz prawdą, okrucieństwem, smutkiem i walką. Walką o życie małych, niczemu niewinnych istot, o wygraną z traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa, walką o dobro. O jego kruche resztki, w tym dziwnym świecie.

Jedyne, co w tej powieści podobało mi się mniej, to trzy rozdziały, o jakże wymownych tytułach „Bluzg”. Są to teksty w formie rozmów na czacie ogólnym danego miasta. Autorka zachowała tam oryginalną (aż do przesady) pisownię, wszystkie przekleństwa, niestworzone historie i zwykłe nieuctwo. Ciężko mi się to czytało, choć z drugiej strony, ta ludzka nienawiść, która aż kipiała z każdego zdania, była wręcz fascynująca i hipnotyzująca.

Cóż więcej mogę powiedzieć? Pani Bator odwaliła kawał dobrej roboty i myślę, że Nagroda Nike należy jej się bez zastrzeżeń. Choć książka jest mocno przerażająca tematyką, jaką porusza, to nie ma wątpliwości, że napisana została świetnie. Cieszę się, że są w Polsce takie pisarki. Brawo!


* J. Bator, "Ciemno, prawie noc", str. 15

piątek, 15 listopada 2013

TARA HUDSON "Pomiędzy"


„Pomiędzy” przyciągnęło moją uwagę poprzez swoją okładkę. Niezwykle magnetyczna, rzucająca się w oczy. Jeśli przyjrzeć się nieco bliżej, na pewno uda się dojrzeć zachętę do lektury ze strony autorki „Szeptem” Beccki Fitzpatrick. Szybka decyzja – biorę!

Główna bohaterka, Amelia, jest duchem, który błąka się po mieście i wpada w rozpacz, gdy orientuje się, że nikt nie potrafi jej dostrzec. Wszystko zmienia się w chwili, gdy dziewczyna ratuje życie Joshuy i okazuje się, że będąc na granicy życia i śmierci, chłopak zyskał dar zobaczenia swojej wybawicielki. Para staje się niemal nierozłączna, lecz czy proste uczucie wygra z egzorcyzmami, którymi zostanie „potraktowana” Amelia?

Oczywistą sprawą było, że oś akcji umieszczona zostanie w środku romansu dwójki młodych ludzi. Nieco paranormalności dodaje parze fakt, że Amelia nie żyje, więc Josh może zostać uznany przez społeczeństwo za szalonego chłopaka posiadającego wymyśloną dziewczynę. Żeby nie było nudno, autorka postarała się o wątki poboczne, piętrzące przeszkody na drodze zakochanych. Ze strony chłopca, jest to babcia, która od lat zajmuje się tropieniem duchów i wykonywaniem na nich egzorcyzmów. Na egzystencję Amelii, czyha natomiast Eli, który sprawuje nadzór nad zagubionymi duszami i ściąga je do mrocznej krainy.

Akcja powieści jest szybka i wciągająca, łatwo się na niej skupić, bo nie wymaga od czytelnika wysiłku intelektualnego. Jedyne, co popsuło mi przyjemność lektury, to głupi błąd drukarski, który ze strony 190 przeniósł mnie na 320, dzięki czemu zaserwowałam sobie porządną dawkę spoilera (u?). Poza tym „szczegółem”, nie bardzo mam się do czego przyczepić. Oczekiwałam prostej i odmóżdżającej lektury, i właśnie taką dostałam. 

środa, 13 listopada 2013

To już jutro! Regina Brett w Polsce


Już w listopadzie wydarzenie, które z pewnością zainteresuje czytelników bestsellerowej książki Reginy Brett „Bóg nigdy nie mruga”. Na zaproszenie wydawnictwa Insignis do Polski przyjedzie autorka tego niezwykle poczytnego tytułu. Regina Brett – laureatka wielu nagród, dwukrotnie nominowana do Nagrody Pulitzera w dziedzinie reportażu – weźmie udział w promocji swojej najnowszej książki „Jesteś cudem” i spotka się z czytelnikami w czwartek 14 listopada o godz. 18.00, w warszawskim salonie Empik Junior przy ul. Marszałkowskiej 116/122.

„Jesteś cudem” to zbiór inspirujących, ciepłych felietonów, które powstały po sukcesie książki „Bóg nigdy nie mruga. 50 lekcji na trudniejsze chwile w życiu”. Jak twierdzi autorka, jej nowe eseje pisane były z myślą o wszystkich, którym trudno uwierzyć, jak niewiele trzeba, by zmienić świat wokół siebie na lepsze.

Czytelnicy na całym świecie od lat obdarzają autorkę zaufaniem; zawierzają jej dzięki ogromnej otwartości i empatii – oraz szczerości. Reginie Brett udało się pokonać wiele życiowych zakrętów – urazy z dzieciństwa, bycie samotną matką, chorobę – i dziś stara się zainspirować innych. Ceniona za bycie uważną obserwatorką, pisze o tym, jak pokonywać własne słabości. Bowiem doskonale wie, że wiele trudności, które stają na naszej drodze, to nie przeszkody nie do pokonania – niezależnie od wieku czy bagażu doświadczeń. Nowe 50 lekcji zebrano w jednym poręcznym tomie, a jego podtytuł głosi: „Jak uczynić niemożliwe możliwym”. Felietony Reginy Brett tworzą niezwykłą książkę – pełen refleksji, ale i humoru przewodnik, który chce się mieć zawsze przy sobie. Bo opowieści Reginy Brett potrafią zdziałać cuda.

Regina Brett jest pisarką i dziennikarką. Dwukrotnie była finalistką Nagrody Pulitzera w dziedzinie reportażu, a jej artykuły wyróżniano wieloma lokalnymi i krajowymi nagrodami. Autorka Jesteś cudem prowadzi również własną audycję radiową „The Regina Brett Show”. Mieszka w Cleveland w stanie Ohio. Wydawcą obu książek w Polsce jest wydawnictwo Insignis.



sobota, 9 listopada 2013

JONATHAN HOLT "Carnivia. Bluźnierstwo"

Z opinii wyczytanych w Internecie dowiedziałam się, że "Carnivia" jest mniej napuszoną wersją książek Dana Browna. Jako, że jestem absolutną fanką Browna, nie mogłam jej nie przeczytać. Powiem więcej, jako iż wyjeżdżałam do Barcelony, zdecydowałam się zabrać ze sobą PDF tej książki (a jak wiecie, bądź nie wiecie, Mani PDFów nie trawi).

Akcja powieści rozgrywa się w wąskich uliczkach Wenecji. W krótkim odstępie czasu giną tam dwie, początkowo nie związane ze sobą kobiety. Do sprawy zostaje przydzielony pułkownik Aldo Piola i jego współpracownica komendant Kat Tapo. Od początku zbrodnia wydaje się dziwna, przy zwłokach znalezione zostają okultystyczne znaki, jedna z kobiet znaleziona zostaje w stroju księdza. Jakby tego było mało, ludzie na wyższych stanowiskach starają się robić wszystko, żeby przeszkodzić karabinierom prawdziwe rozwikłanie zagadki.
Równocześnie inny trop próbuje rozwikłać Holly Bolton, kobieta-żołnierz, z którą w krótki czas przed śmiercią kontaktowała się jedna z denatek, Barbara Holton, prosząc o dostęp do informacji na temat niejakiego Dragona Korovika.
Ostatnim ważnym i wyjaśniającym tytuł książki wątkiem jest ten dotyczący Daniele Barbo, alienującego się twórcy portalu Carnivia, który dzięki skomplikowanemu szyfrowaniu daje użytkownikowi możliwość bycia całkowicie anonimowym w sieci. Daniele zostaje oskarżony o udzielanie na portalu azylu, gdzie mafia może omawiać swoje brudne interesy, gdzie ustala się przemyt narkotyków i sprzedaje dziewczyny do domów publicznych.

Początkowo wydaje się, że każdy wątek dotyczy czegoś zupełnie innego, jednak w miarę rozwoju akcji, każdy puzzel zaczyna wskakiwać na swoje miejsce, co znacznie rozjaśnia sytuację. Czy aż tyle osobnych historii było potrzebnych żeby stworzyć "Carnivię"? Z pewnością każdy jest istotny, aczkolwiek czuję tutaj jakiś niedosyt, jakby opowieści niektórych bohaterów były przycinane żeby można było uwypuklić sprawę innych. 

Co do porównań do Dana Browna, Jonathan Holt niewątpliwie ma ogromną wiedzę i wie, jak ją mądrze w książce przekazać. Dużo tutaj technicznych sformułowań dotyczących szyfrowania, jest też kilka informacji o broni, czy technikach stosowanych w wojsku. Wydaje mi się, że sprawa okultystycznych znaków została potraktowana troszkę po macoszemu, niby ma jakiś związek z całością, łączy się w jakiś sposób z poszlakami, natomiast w moim odczuciu nie miała decydującego znaczenia i niejako została zapomniana w toku akcji.

Fabuła jest wciągająca, a rozdziały wystarczająco długie żeby zaciekawić czytelnika, ale też wystarczająco krótkie, żeby nie pokazać mu zbyt wiele i kazać czekać i czytać bez odrywania się, by jak najszybciej rozwiązać zagadkę. A jest o czym czytać - barbarzyńska wojna w Bośni, gwałty sprzed lat, przemyt kobiet oddawanych później do burdeli, rządowe machinacje i zacieranie śladów. W kilku słowach - nie można się nudzić.

Język w książce jest prosty w odbiorze, autor stara się pisać tak, by nawet laicy zrozumieli o czym mowa np. żargon hakerów jest tłumaczony na łamach powieści, by czytelnik nie wypadł z rytmu musząc przenieść wzrok na przypisy. Nie powiedziałabym, że styl Holta różni się jakoś znacząco od stylu Browna. Może po prostu jestem przyzwyczajona do pisania tego drugiego i nie sprawia mi to trudności.

Okładka książki cudna. Prosta, ale przyciągająca wzrok. Czytając PDF cały czas brakowało mi jakiegoś do niej odniesienia, kiedy wróciłam do domu od razu się nią zachwyciłam i żałuję, że od początku nie miałam w ręku wersji papierowej (tak PDFy, nie przekonacie mnie do siebie!).

Z lektury jestem zadowolona. Czekam na kolejne części "Carnivii", bo, o czym zapomniałam wspomnieć, jest to trylogia. Zaintrygowanym, radzę nie sugerować się mocno porównaniami do Browna. Niewątpliwie "Carnivia" jest bardzo dobrze napisanym thrillerem, po którego warto sięgnąć, nie widzę tutaj jednak aż takich analogii. Mi się podobała.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Akurat :)