niedziela, 29 grudnia 2013

J. D. BUJAK "Bilbord"

Joanna Bujak jest polską pisarką, którą bardzo cenię. Do tej pory, na rynku ukazały się dwie jej książki, "Lista" i "Spadek". Obie czytałam i trafiły w mój gust, po "Bilbord" sięgnęłam więc bez zastanowienia.

Krzysztof Pasłęcki prowadzi przytulną kwiaciarnię w centrum Kazimierza Dolnego. Interes prosperuje dobrze, życie osobiste mężczyzny również kwitnie... niestety tylko do czasu. Gdy Krzyśka odwiedza stary znajomy, policjant Feliks Pokorny, od razu wiadomo, że coś tu brzydko pachnie. Okazuje się, że na wolności jest człowiek, który jeszcze długo powinien tkwić w więzieniu. Wraz z jego ucieczką rozpoczyna się seria brutalnych morderstw, która to przywraca do pamięci Krzysztofa upiory z przeszłości.

"Bilbord" to, jak do tej pory, najlepsza powieść autorki. Na 450 stronach trup ściele się gęsto, a morderstwa, trzeba przyznać, są odpowiednio do tematyki brutalne i wyszukane. Książka szybko wciąga czytelnika, dzięki krótkim rozdziałom cały czas znajdujemy się w wirze akcji i chcemy wiedzieć, co będzie dalej. Jedyne, co mi się nie spodobało, to epilog, który przy mocnej całości wypadł żałośnie cukierkowo. Cóż, nie czytajcie epilogu, po prostu.

Poza tym małym szczegółem, który można pominąć przy lekturze, powieść bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, nie zawiodła też moich oczekiwań. "Bilbord" to kryminał z tej wyższej półki i warto po niego sięgnąć. Mam nadzieję, że Joanna Bujak, jeszcze nie raz zaskoczy mnie w tym stylu. 

czwartek, 26 grudnia 2013

BHANTE HENEPOLA GUANARATANA "Medytacje buddyjskie"

Bhante Guanaratana to mnich, wykładowca na Uniwersytecie Amerykańskim i nauczyciel buddyzmu. W swojej książce przybliża czytelnikowi metodę medytacji Vipassana, która skupia się na osiągnięciu świadomości.

We wstępie autor zaznacza, że jego podręcznik jest napisany zwyczajnym, jak najprostszym językiem, który będzie zrozumiały dla każdego i każdemu pozwoli szybko wdrożyć medytację do codziennego życia. Jak napisał, tak zrobił. 

"Medytacje buddyjskie" krok po kroku opisują, w jaki sposób zabrać się za medytowanie, czym ono właściwie jest i czym nie jest oraz do czego prowadzi. Znajdziemy tu wytłumaczenie terminu "świadomość" oraz co osiągniemy praktykując ją. Nie jest to jedynie teoretyczna wiedza, autorowi zależy na tym, by teoria szła w parze z praktyką, każdy rozdział porusza więc inny aspekt medytacji, włączając w to odpowiednią postawę, miejsce, w którym medytujemy, przeszkody jakie możemy napotkać i czas trwania medytacji. 

Dodatkowo już w posłowiu, otrzymujemy bardzo ważną wskazówkę dotyczącą kochającej życzliwości, jej praktyki, afirmacji, jaką należy wypowiadać, by wprowadzić ją w swoje życie. Całe posłowie jest bardzo mądrym tekstem uświadamiającym czytelnikowi, że gdy będzie życzliwie zwracał się do każdego i dobrze myślał o ludziach (nawet tych, którzy dobrze nie myślą o nim), to jego życie będzie wartościowsze i pozbawione stresu oraz zmartwień. 

Podręcznik "Medytacje buddyjskie" skierowany jest przede wszystkim dla osób, które są medytacją zainteresowane, lecz nie wiedzą jak się za nią zabrać, bądź nie mają możliwości na lekcje z nauczycielem. Najważniejszym jego atutem, jest jego łatwość w zrozumieniu. Guanaratana z góry zaznacza, że medytacja nie jest rzeczą łatwą, ale warto podjąć się jej, bo przynosi wiele korzyści w codziennym życiu, pozwala inaczej postrzegać problematyczne niegdyś kwestie. 

Polecam osobom związanym z medytacją, bądź takim, które nie mają o niej zielonego pojęcia. Ta krótka książka z pewnością spełni swoje zadanie i da podstawy do rozpoczęcia praktyki.

Książkę otrzymałam od Studio Astropsychologii. Dziękuję :)


wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt!


Zdrowych, wesołych Świąt, dużo książek pod choinką, pysznego wigilijnego jedzonka, uśmiechu na twarzy, życzliwości, miłości i poczucia bezpieczeństwa. 
Żeby kolejne święta były już ze śniegiem, żebyście czuli ich magię i żebyśmy się spotkali tutaj w blogosferze :).

Tego wam życzę ja, Mani Elfik :)

sobota, 21 grudnia 2013

URSZULA JAROSZ, JERZY GRACZ "Ona i On. Całkiem zwyczajna historia"

Urszula Jarosz z zawodu jest psychologiem i inplantologiem, natomiast Jerzy Gracz  dziennikarzem i publicystą. Całkiem różne profesje, co nie trudno jest zauważyć. "Ona i On. Całkiem zwyczajna historia" jest ich drugim wspólnym i udanym projektem. 

Dwoje singli. Kaśka z artystyczną duszą i nieodłącznym aparatem fotograficznym na szyi, chce spełniać swoje marzenia jako fotografka. Andrzej natomiast pisze scenariusze do filmów. Spotykają się na planie jednego z nich. Niewinny flirt szybko zmienia się w uczucie, nad którym jeszcze trudno im zapanować i się do niego przyznać. Czy dwoje dorosłych ludzi z marzeniami i planami na przyszłość będzie potrafiło nauczyć się kompromisu i życia w związku? 

Niby nic, a tak to się zaczęło. Wreszcie miałam okazję przeczytać o miłości dojrzałej, takiej bardziej racjonalnej, z innego typu motylami w brzuchu, może bardziej "myślącej". Bohaterowie może i często zachowują się niedojrzale, ale nie brakuje im i ostrożności. Nauczeni doświadczeniem starają się tę miłość dawkować, badać, nie są jednak przygotowani na ogrom uczucia, które ich ogarnia. 

Powieść pisana jest naprzemiennie, jeden rozdział należy do Kaśki, drugi do Andrzeja. Dzięki temu czytelnik równomiernie poznaje oba punkty widzenia. Uparta Kaśka i dumny Andrzej, każde przedstawia samego siebie i swoje podejście do związku. Książka nie zawiera jakiejś skomplikowanej fabuły, nie gna naprzód z prędkością światła, ale jest napisana w sposób ciekawy i interesujący czytelnika. Prócz samej historii miłosnej, poruszane są tam również tematy trudniejsze, jak choroba nowotworowa, która niszczy wzajemne relacje, z drugiej strony nadzieja na to, że jeszcze może być lepiej.

Mnie się spodobała. Taka zwyczajna książka, na zwyczajne popołudnie. Ale ma w sobie to coś, czego nie znajdziemy w zwyczajnym, "pustym", love story.

czwartek, 19 grudnia 2013

ANNA KLEJZEROWICZ "Cień gejszy"

Anna Klejzerowicz jest Gdańszczanką, co zapewne tłumaczy miejsce akcji jej powieści. Spytacie pewnie: "Jak to, Gdańsk? Przecież Gejsze są z Japonii!". Macie rację, co tylko potęguje fakt, jak dużo zamieszania może wprowadzić sądzenie książki po okładce.

Przejdźmy do sedna sprawy. Gejszy w "Cieniu gejszy" jest właśnie jedynie cień. Akcja toczy się w Gdańsku, gdzie mieszka Emil Żądło ze swoją prawie żoną, Martą. Mężczyzna jest dziennikarzem, który wcześniej pracował w policji. Pewnego dnia, Marta dopytuje go o śmieszne i dosyć niedorzeczne posty umieszczane na różnego typu forach internetowych, podpisane nazwiskiem Emila, a dotyczące japońskich drzeworytów. Główny bohater, oczywiście nie ma bladego pojęcia o drzeworytach. Niestety owe notatki, wciągają go w niebezpieczną sprawę, w której już zaczęli ginąć ludzie. 

Przyznaję bez bicia - przyciągnął mnie tytuł, okładka i to, że książka była na mojej czytelniczej liście. Nie zapoznałam się z notą wydawcy, stąd moje zdziwienie, gdy zamiast eterycznej Japonii dostałam... kryminał. Akcja rozgrywa się niejako w dwóch wymiarach. Pierwszy, to teraźniejszość, czyli historia Emila oraz zagadki mało wartych, ale wyjątkowo pięknych drzeworytów sprzed setki lat. Drugi natomiast, to niejasna historia powstania tych dzieł, nieco romantyczna i intrygująca.

Książkę czyta się przyjemnie i szybko. Można się dzięki niej dowiedzieć co nieco o japońskiej sztuce tworzenia drzeworytów, co dla mnie było bardzo ciekawe, bo do tej pory nie miałam o tym pojęcia. Niektóre opisowe fragmenty mnie nużyły, czasem denerwowała niedomyślność bohaterów, ale ogólnie z lektury jestem zadowolona. Kto szuka w "Cieniu gejszy" Japonii, ten pewnie będzie zawiedziony, ale jeśli macie ochotę na powieść rozrywkową, to dobrze trafiliście.

niedziela, 15 grudnia 2013

JOHN MARSDEN "Jutro 6"

Ogłoszenie parafialne: czytając szóstą część "Jutro" byłam święcie przekonana, że to już ostatnia z nich :). Recenzji nie zmieniam, żeby było tak oryginalnie i żeby pasowało do późniejszej recenzji (faktycznie) ostatniej części.

Dotarłam do ostatniej części "Jutro" i jedyne, co ciśnie mi się na usta to słowa "I to już na serio koniec?!". 

"Jutro", to seria, którą czyta się na jednym wydechu. Siadasz w fotelu i nie interesuje cię nic, dopóki nie dobrniesz do ostatniej strony. Tak to przynajmniej wyglądało w moim przypadku. Zaczynając szóstą część byłam mocno zaciekawiona (jak chyba każdą kończącą daną serię książką), ale też nieco smutna, bo tak nagle miałam się pożegnać z Ellie i jej przyjaciółmi. Koniec rozwalania Wirawee. 

Jak zwykle książka okazała się świetna, ale nie spodobała mi się aż tak bardzo jak jej poprzedniczki przez zakończenie, które jak dla mnie było... suche. Czysto teoretyczne, pozbawione tego całego szaleństwa, grozy i dreszczyku emocji. Fakt ten spotęgowała wiedza, że rozczarowania nie odbiję sobie kolejną częścią. 

A co mi się spodobało? Oczywiście losy naszych "piekielnych" przyjaciół, którzy zdecydowanie za wcześnie zostali pozbawieni dzieciństwa. Nowością było również to, że pomnożyli nam się bohaterowie, co jest miłą odmianą po stopniowym kurczeniu się ekipy z Piekła. 

Więcej nie zdradzę, choć i tak zdradziłam wybitnie mało. Polecam całą serię, myślę, że nie ma osoby, która by się na niej zawiodła. Świetna rozrywka na zimne wieczory. Dla każdego.

piątek, 13 grudnia 2013

MICHELLE MORAN "Córka Kleopatry"

Z Michelle Moran miałam przyjemność zapoznać się przy okazji lektury jej debiutanckiej powieści pt. "Nefertiti". Książka przypadła mi do gustu, stąd decyzja, by przeczytać inne książki autorki.

Wojna zazwyczaj zbiera ze sobą krwawe żniwo i nie inaczej było, gdy Starożytny Rzym walczył z Grecją. Kiedy stało się jasne, że Grecji uratować nie można, jej władcy, Marek Antoniusz i Kleopatra, wybierają honorową śmierć osieracając trójkę swoich dzieci. Od tego dnia Selena, jej brat bliźniak Aleksander i mały Ptolemeusz, zostają przymusowymi obywatelami Rzymu. Jak potoczą się losy dzieci królów i co stanie się, gdy dorosną na tyle, że zaczną zagrażać Rzymowi? 

Powiem bez ogródek - kolejny strzał w dziesiątkę. Tym razem z pięknej Grecji, przenosimy się do niemal ascetycznego Rzymu, w którym wszystko planowane jest tak, by nie rozgniewać ludu. Tłumy niewolników, co za tym idzie, rebelie Czerwonego Orła, surowe rządy Oktawiana i jego żony Liwii, a w tym wszystkim Selena - dorastająca dziewczyna, która nawet w obcym kraju, jakby nie było w niewoli, nie boi się spełniać swoich marzeń i robi wszystko, nawet za cenę gniewu cesarza, by realizować raz postanowione sobie cele. 

Akcja powieści jest bardzo dynamiczna, autorka postarała się, by na stosunkowo małej liczbie stron zawrzeć długą historię. Bohaterów jest całkiem sporo, ale nie ma problemu z ich zapamiętaniem. Jedynym minusem było dla mnie zakończenie, którego nie trudno było się domyślić. Szkoda, bo ogólnie lektura bardzo dobra, oddająca realia i wciągająca. Polecam.

wtorek, 10 grudnia 2013

NAFISA HAJI "Napisane na moim czole"

"Napisane na moim czole" to debiut powieściowy Nafisy Haji, która inspirację czerpała po części ze swojej rodziny. Wychowała się w Los Angeles, w rodzinie pakistańskich imigrantów, ukończyła studia z historii, zrobiła doktorat z edukacji i pracowała jako nauczycielka.

Główna bohaterka powieści to Saira Kader, czytelnik poznaje ją, gdy jest jeszcze młodą dziewczyną. Saira mieszka w Ameryce, w rodzinie hindusko-pakistańskiej. Jest osobą ciekawą świata, co pociąga za sobą niechęć do wszelkich nakazów narzucanych jej przez rodzinę i tradycję. Poprzez losy Sairy, dowiadujemy się o zwyczajach muzułmanów, odkrywamy tajemnicę jej dziadka i podziwiamy odwagę w dążeniu do kierowania własnym życiem samodzielnie - zdobycie wykształcenia, kategoryczna odmowa wyjścia za mąż.

Powieść "Napisane na moim czole" to historia trzech pokoleń, w których na przestrzeni lat wiele się dzieje. Mnie zauroczyły przede wszystkim opisy wszelkiego rodzaju ceremonii, a także zwyczajów i muzułmańskich praktyk. Lubię czytać o obcych kulturach, bo pozwalają mi poznać szerszy kontekst, zobaczyć jak "dzieje się u innych".

Jako iż powieść opiewa na wiele lat, Saira z małej dziewczynki zmienia się w kobietę na oczach czytelnika. Staje się to bardzo płynnie, nie sposób się przy niej znudzić. Nieco oklepany wydał mi się jedynie wątek dotyczący tragedii z 11 września, niemniej nadaje książce troszkę mocniejszego sensu i wprawia w melancholijny nastrój. Czy było to potrzebne? Nie wiem, mi nieco kłóciło się z całością, z drugiej strony, może dostatecznie nie zastanowiłam się nad tym, czy autorka nie starała się przez to, czegoś mocniej uwydatnić, czy może powspominać.

niedziela, 8 grudnia 2013

OLGA RUDNICKA "Lilith"

O Oldze Rudnickiej słyszałam już od kilku osób, a że były to same pochwały, to nie wahałam się wypożyczyć dowolnej z jej książek. 

Tytułowa Lilith w mitach uważana była za sukuba, który wysysa z mężczyzn nasienie i zabija noworodki. Powieść Olgi Rudnickiej przenosi nas w czasy bardziej współczesne, mianowicie do Lipniowa, gdzie wraz z mężem przeprowadza się ciężarna Lidka. Dom, w którym zamieszkuje młode małżeństwo owiany jest tajemnicą, Lidka nie potrafi spokojnie przespać w nim całej nocy, wpada więc na pomysł, że może zasięgnąć języka na mieście i przy okazji zorientować się troszkę w jego topografii. 

Całkiem przypadkiem wybiera się do księgarni, gdzie z miejsca zaprzyjaźnia się z Edytą, jej właścicielką, która opowiada kobiecie krwawą historię Lipniowa związaną z procesami czarownic. Nic więc dziwnego, że gdy po miasteczku zaczynają krążyć plotki o ginących młodych dziewczynach, kobiety, z pomocą miejscowego policjanta, pragną pomóc jakoś w śledztwie. Jakie tajemnice skrywa mały Lipniów?

Takie kryminały lubię. Ciekawe tło historyczne, dobrze zawiązana intryga, sekta wpływowych ludzi, którzy świetnie zacierają za sobą ślady i tylko trzy osoby, które za wszelką cenę chcą dociec prawdy. Czyta się szybko, bo akcja ciągle wzbogacana jest nowymi wątkami, które podnoszą poziom adrenaliny i ciekawość czytelnika. Nie brakuje mocnych wrażeń, ale i wątku romansowego, więc myślę, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Zachęcam do lektury.

niedziela, 1 grudnia 2013

DONNA GATES, LINDA SCHATZ "Ekologia ciała"

Twórcą Diety Ekologii Ciała jest Donna Gates. Opracowała ją i przetestowała na sobie samej. Jej sposób odżywiania pomógł powrócić do zdrowia i wzmocnić odporność wielu osobom, w tym Lindzie Schatz, współautorce książki, zawodowo pisarce i redaktorce. 

Dieta Ekologii Ciała ma przywrócić prawidłowy rytm organizmu. Jest nakierowana na zwalczanie choroby zwanej drożdżycą, objawiającej się m. in. zaparciami, bólami brzucha, głowy, zapaleniami pochwy czy nawet stanami depresyjnymi. Body Ecology zakłada odpowiedni dobór składników i właściwe łączenie pokarmów, by całkowicie uleczyć ciało. Głównymi składnikami diety są kwaszone warzywa, kefir z młodego kokosa oraz skiełkowane nasiona (brzmi jak kosmos, wiem, ale nie jest tak źle ;)). 

Program Donny Gates jest dosyć trudny, co zaznacza sama autorka. Do momentu wyzdrowienia, należy bowiem ściśle przestrzegać zasad, w czym drożdżak będzie bardzo uparcie przeszkadzać. Eliminując cały cukier (w tym ten z owoców) zabijamy chorobę głodząc ją, a jak wiadomo, kto jest głodny, ten jest zły. 
Dieta Ekologii Ciała wymaga ogromnej determinacji i chęci wyzdrowienia. Trzeba przecierpieć okres zdrowienia i wydalania z ciała toksyn, co często równa się objawom chorobowym. Co najważniejsze, właśnie wtedy nie wolno się poddawać i należy jeszcze mocniej stosować się do wskazówek autorki.

Poradnik krok po kroku wprowadza czytelnika w dietę, wyjaśnia, czym jest drożdżak, zawiera również pomocne formularze, które pomogą we wstępnym rozpoznaniu. Autorka, już na wstępie wyjaśnia, że drożdżyca jest chorobą ignorowaną przez lekarzy i dlatego trudno ją szybko zdiagnozować, a jeszcze trudniej leczyć. Następnym działem jest ten poświęcony siedmiu złotym zasadom Ekologii Ciała. Tam czytelnik dowiaduje się, na jakich zasadach działa jego organizm oraz co robić, by pomóc mu w walce z drożdżycą (oraz chorobami układu odporności).

W jednym z rozdziałów, Donna Gates polemizuje z teoriami dotyczącymi diety grupy krwi, z którymi zgadza się jedynie po części. Wspominam o tym rozdziale głównie dlatego, że wydaje mi się ważny. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak grupa krwi może wpływać na to, co powinniśmy jeść. Teraz wiem już po części, co powinnam jeść, a czego unikać. W tym rozdziale autorka dokładnie przytacza tezy diety, wzbogacając je o własne sugestie, które pomogą przy leczeniu chorób.

Ostatnia część poradnika poświęcona jest przepisom na dania Diety. Wśród nich znajdziemy instruktaż wykonania kwaszonych warzyw (nie mylić z kiszonymi!), dressingi do sałatek czy rozgrzewające zupy, przydatne zwłaszcza w zimowe dni. Dodatkowy plus przyznaję tutaj za porady dietetyczne dla wegetarian. Uwzględnienie potrzeb osób będących na diecie roślinnej jest ukłonem w ich stronę, który przy pisaniu o dietach często jest zwyczajnie lekceważony. 

Co jest minusem Diety Ekologii Ciała? Myślę, że słaba dostępność niektórych produktów, jak np. młodego kokosa czy napojów probiotycznych produkcji Donny Gates. Z drugiej strony, myślę, że kto szuka, nie błądzi, więc można znaleźć odpowiedniki. A skoro nasze zdrowie jest najważniejsze, to z pewnością warto w nie zainwestować.

Za książkę dziękuję Studio Astropsychologii :)

czwartek, 28 listopada 2013

WALTER MOERS "Rumo i cuda w ciemnościach"

To już moje drugie czytelnicze spotkanie z Walterem Moersem. Jego książki cechuje to, że są dużego formatu (więc niełatwo je przeoczyć), z piękną okładką przenoszącą nas w baśniowy świat.

Przy czytaniu pierwszej książki pisarza, "Miasta śniących książek" miałam mieszane uczucia. Niby byłam zachwycona pomysłem, fabułą i bohaterami, ale coś ciągle mi przeszkadzało w przyjemności lektury. Teraz dowiedziałam się, co to takiego, za chwilkę również się tym z wami podzielę.

Rumo, to taka znana w całej Camonii gra w karty. Jest to również imię małego Wolpertinga, który poprowadzi czytelnika przez karty powieści. Rumo poznajemy, gdy jest jeszcze szczenięciem (bo to taka szczególna odmiana psa jest) i pławi się w luksusach fernhachów. Wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, ląduje on wraz z swoim państwem na Czarcich Skałach, gdzie poznaje Szmejka. Szmejk tłumaczy bohaterowi, na czym właściwie polega bycie Wolpertingiem. A skoro Rumo już to wie, może się zabrać wykonywanie zawodu, który wolpertingom wychodzi najlepiej - za walkę.  I tutaj zaczyna się historia Rumo sensu stricto. Wyruszamy wraz z nim na poszukiwanie jego Srebrnej Nici, po drodze przeżywając masę fascynujących przygód.

Dobrze, Rumo już znacie, wróćmy więc do tematu moich mieszanych uczuć. Są one zmieszane, gdyż Moers nie pisze standardowo i w sposób, do którego byłam przyzwyczajona. Ciekawie, ale rozwlekle. Czasem miałam dosyć tego mozolnego opisywania, aczkolwiek, jeśli głębiej by się nad tym zastanowić, bez tego ślimaczego tempa, książki pisarza straciłyby cały swój urok. 

Plus, nawet dwa, za szatę graficzną. Chciałoby się rzec, jak z bajek dla dzieci. I właściwie miałoby się wtedy rację, bo myślę, że książki Moersa trafią również do młodszych odbiorców, a ilustracje w nich zawarte świetnie urozmaicą czytanie. Jest to też szansa na bliższe zaznajomienie się z bohaterami, którzy nie tylko mają specyficzne nazwy, ale również wyglądają stosownie do nich.

I "Rumo i cuda w ciemnościach" i "Miasto śniących książek", to książki, które warto choć spróbować przeczytać. Są mocno specyficzne, ale przenoszą czytelnika do bardzo dobrze skonstruowanego i wykreowanego z największą szczegółowością świata, pełnego fantastycznych stworów. Ja się do tego przekonałam, więc sięgnę po jeszcze jedną książkę autora. Miło tak czasem pobyć znów dzieckiem.

wtorek, 26 listopada 2013

JOHN MARSDEN "Jutro 5"


Gdy zaczynałam czytać serię „Jutro”, starałam się dozować ją sobie w odpowiednich odstępach czasu, żeby zbyt szybko nie pozbawić się przyjemności z lektury. Początkowo mi się udawało, ale coś w moim systemie musiało zawieść, bo bardzo szybko zbliżam się ku końcowi.

Pięcioro nastolatków – Ellie, Fi, Homer, Lee i Kevin, na dobre zadomawiają się w Piekle i Wirawee po odrzuceniu przez Kanadyjczyków. Tym razem nie przyświeca im destrukcyjny cel, chcą jedynie znaleźć swoje rodziny i choć przez chwilkę z nimi porozmawiać. Ludzkie losy biegną jednak różnym torem i ostatecznie bohaterowie lądują w miejscu, w którym bardzo chcieli być, ale które oznacza dla nich kłopoty, jakich do tej pory jeszcze nie mieli.

Zaciekawieni? Mam nadzieję, że tak, bo kto jeszcze nie poznał tych nastolatków, powinien żałować i czym prędzej nadrabiać straty. O ile część czwarta wydawała mi się nieco spokojniejsza od poprzednich, tak piąta, w świetnym stylu nadrobiła straty.

Nie mogę doczekać się kolejnej części, choć wielkimi krokami zbliżam się do końca i myślę, że jak już dobrnę do ostatniej strony, ostatniej części, będzie mi smutno, że zabawa skończona. John Marsden niewątpliwie stworzył serię odpowiednią dla każdego czytelnika, nie ważne czy młodego, czy starszego. Czyta się to w ekspresowym tempie, idealna rozrywka pomiędzy cięższymi lekturami. Na pewno spodoba się fanom szybkiej i dynamicznej akcji. Po raz kolejny nie pozostaje mi nic innego, jak tylko polecić.

PS. Chyba macie już dość "Jutra" ;)

niedziela, 24 listopada 2013

JAKUB MAŁECKI "Dżozef"


Jakub Małecki jest autorem dwóch powieści i zbioru opowiadań. Był nominowany do Nagrody im. Janusza A. Zajdla za rok 2009.

„Dżozef” od dłuższego już czasu widniał na mojej liście książek do przeczytania. Oczywiście nie pamiętałam dlaczego (też tak macie?), na szczęście po zagłębieniu się w fabułę, szybko doznałam olśnienia.

Główny bohater, Grzegorz, trafia do szpitala na operację złamanego nosa. Na sali poznaje Kurza, Marudę i Czwartego, jak nazywa ich w myślach. Powoli poznaje swoich współlokatorów, Maruda, ku uldze wszystkich pacjentów, szybko zostaje wypisany, natomiast Czwarty… Czwartemu się pogarsza i w gorączce opowiada mężczyznom historię swojego życia. W trakcie opowieści, w szpitalu zaczynają dziać się dziwne rzeczy, znikają sale i drzwi. Czyżby za wszystkim stał nękający Pana Staszka (Czwartego), Kozioł Drewniak?

A co z tym wszystkim wspólnego ma tytułowy Dżozef? Dżozefem okazuje się być Joseph Conrad, autor m. in. „Lorda Jima”. Czwarty, jest bardzo zżyty z tym pisarzem, zna na pamięć długie fragmenty jego powieści, co więcej, czasem utożsamia się z tym człowiekiem. Dżozef pozwala mu uwolnić się od Kozła Drewniaka, przenieść w inny świat, do którego to straszne zwierzę nie ma dostępu.

Powieść z kartki na kartkę wciąga czytelnika bardziej. Historia Staszka nabiera rozpędu, napięcie rośnie i nic nie zwiastuje pozytywnego zakończenia. To jakby dwie powieści, które wzajemnie się uzupełniają, dopowiadają. Do końca nie wiem jak opisać emocje, które towarzyszyły mi przy lekturze tej książki. Na pewno największy strach wzbudzał Kozioł Drewniak, którego kolejnych ruchów nie można było przewidzieć, przygotować się na nie.

Głównym bohaterem „Dżozefa” jest Grześ, aczkolwiek to nie on gra tutaj pierwsze skrzypce. Dyrygentem jest Pan Staszek i smutna historia jego życia pozbawionego szczęścia. Powieść niesie ze sobą przesłanie, by korzystać z każdej dobrej chwili, jaka jest nam dana, bo są ludzie, którzy w ogóle nie mają szansy na spędzanie cudownych chwil w gronie najbliższych. Bardzo dobra, zapadająca w pamięć historia.

czwartek, 21 listopada 2013

JOANNA BATOR "Ciemno, prawie noc"

"Matka Boska kura nioska co ma skrzydła dwa pod skrzydłami pod kołdrami niech pochowa nas"*


Joanna Bator z wykształcenia jest kulturoznawcą i filozofką, czyli osobą poniekąd mi bliską z tej racji, że sama studiuję kulturoznawstwo. Jej powieść pt. „Ciemno, prawie noc” została nagrodzona Nagrodą Nike za rok 2013. Gdyby nie to, pewnie żyłabym w nieświadomości, na szczęście wpadliśmy, na zajęciach z literatury, na genialny plan zrecenzowania jej.

Główna bohaterka, Alicja Tabor, po 15 latach wraca do rodzinnego Wałbrzycha, by napisać do gazety, w której pracuje reportaż o trójce zaginionych tam dzieci. Kobieta czuje, że nadszedł właściwy czas, by zostawić za sobą smutną przeszłość, zmierzyć się z jej duchami i wyjść z tej potyczki zwycięsko. W Wałbrzychu czeka na nią dom, którym opiekuje się jej sąsiad Albert, dawny przyjaciel jej ojca. A w domu? Masa wspomnień, głosów, milion zagadek do odkrycia. Jedna przykra opowieść, jak lawina, ciągnie za sobą następną. Nie wiadomo już czy więcej beznadziei niosą historie dzieci, czy fakty z dzieciństwa samej Alicji. A może to wszystko w jakiś chory sposób się ze sobą łączy?

Nazywa się Alicja i mówią na nią Pancernik. Jest zamknięta w sobie, nie potrafi kochać bez opamiętania, bo boi się, że mogłaby się przywiązać do kogoś, kto pewnie prędzej czy później ją opuści. Kiedyś była Wielbłądką, dziewczynką o wielbłądzim kolorze włosów, którą wychowała starsza siostra Ewa, a może nie Ewa, tylko przyszła znana aktorka Daisy Tabor. Piękna Ewa schizofreniczka, w którą jednej nocy weszły kotojady.

„Ciemno, prawie noc” to powieść, którą ciężko jest opisać zwykłymi słowami, która jest wręcz magiczna w swojej prostocie. Łatwiej jest mówić o niej w kwestiach moralnych poruszanych na jej łamach. Tak, ta książka przepełniona jest złem i nienawiścią do świata i ludzi. Przeplata się w niej sen z rzeczywistością, prostota człowieka i jego zezwierzęcenie. Wspomnienia, masa wspomnień tak trudnych do przyjęcia. Porwania dzieci, molestowanie seksualne, choroby psychiczne, pornografia, pedofilia, kotojady… Aż strach wymieniać dalej. I wśród tego wszystkiego, absolutnie fantastyczna postać transwestytki oraz zwykli ludzie o prostych i dobrych sercach, kociary, jakie znajdziemy w każdym mieście i rudy Hans z NRD.

„Ciemno, prawie noc” to ponad 500 stron, od których ciężko jest się oderwać, które biją czytelnika w twarz prawdą, okrucieństwem, smutkiem i walką. Walką o życie małych, niczemu niewinnych istot, o wygraną z traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa, walką o dobro. O jego kruche resztki, w tym dziwnym świecie.

Jedyne, co w tej powieści podobało mi się mniej, to trzy rozdziały, o jakże wymownych tytułach „Bluzg”. Są to teksty w formie rozmów na czacie ogólnym danego miasta. Autorka zachowała tam oryginalną (aż do przesady) pisownię, wszystkie przekleństwa, niestworzone historie i zwykłe nieuctwo. Ciężko mi się to czytało, choć z drugiej strony, ta ludzka nienawiść, która aż kipiała z każdego zdania, była wręcz fascynująca i hipnotyzująca.

Cóż więcej mogę powiedzieć? Pani Bator odwaliła kawał dobrej roboty i myślę, że Nagroda Nike należy jej się bez zastrzeżeń. Choć książka jest mocno przerażająca tematyką, jaką porusza, to nie ma wątpliwości, że napisana została świetnie. Cieszę się, że są w Polsce takie pisarki. Brawo!


* J. Bator, "Ciemno, prawie noc", str. 15

piątek, 15 listopada 2013

TARA HUDSON "Pomiędzy"


„Pomiędzy” przyciągnęło moją uwagę poprzez swoją okładkę. Niezwykle magnetyczna, rzucająca się w oczy. Jeśli przyjrzeć się nieco bliżej, na pewno uda się dojrzeć zachętę do lektury ze strony autorki „Szeptem” Beccki Fitzpatrick. Szybka decyzja – biorę!

Główna bohaterka, Amelia, jest duchem, który błąka się po mieście i wpada w rozpacz, gdy orientuje się, że nikt nie potrafi jej dostrzec. Wszystko zmienia się w chwili, gdy dziewczyna ratuje życie Joshuy i okazuje się, że będąc na granicy życia i śmierci, chłopak zyskał dar zobaczenia swojej wybawicielki. Para staje się niemal nierozłączna, lecz czy proste uczucie wygra z egzorcyzmami, którymi zostanie „potraktowana” Amelia?

Oczywistą sprawą było, że oś akcji umieszczona zostanie w środku romansu dwójki młodych ludzi. Nieco paranormalności dodaje parze fakt, że Amelia nie żyje, więc Josh może zostać uznany przez społeczeństwo za szalonego chłopaka posiadającego wymyśloną dziewczynę. Żeby nie było nudno, autorka postarała się o wątki poboczne, piętrzące przeszkody na drodze zakochanych. Ze strony chłopca, jest to babcia, która od lat zajmuje się tropieniem duchów i wykonywaniem na nich egzorcyzmów. Na egzystencję Amelii, czyha natomiast Eli, który sprawuje nadzór nad zagubionymi duszami i ściąga je do mrocznej krainy.

Akcja powieści jest szybka i wciągająca, łatwo się na niej skupić, bo nie wymaga od czytelnika wysiłku intelektualnego. Jedyne, co popsuło mi przyjemność lektury, to głupi błąd drukarski, który ze strony 190 przeniósł mnie na 320, dzięki czemu zaserwowałam sobie porządną dawkę spoilera (u?). Poza tym „szczegółem”, nie bardzo mam się do czego przyczepić. Oczekiwałam prostej i odmóżdżającej lektury, i właśnie taką dostałam. 

środa, 13 listopada 2013

To już jutro! Regina Brett w Polsce


Już w listopadzie wydarzenie, które z pewnością zainteresuje czytelników bestsellerowej książki Reginy Brett „Bóg nigdy nie mruga”. Na zaproszenie wydawnictwa Insignis do Polski przyjedzie autorka tego niezwykle poczytnego tytułu. Regina Brett – laureatka wielu nagród, dwukrotnie nominowana do Nagrody Pulitzera w dziedzinie reportażu – weźmie udział w promocji swojej najnowszej książki „Jesteś cudem” i spotka się z czytelnikami w czwartek 14 listopada o godz. 18.00, w warszawskim salonie Empik Junior przy ul. Marszałkowskiej 116/122.

„Jesteś cudem” to zbiór inspirujących, ciepłych felietonów, które powstały po sukcesie książki „Bóg nigdy nie mruga. 50 lekcji na trudniejsze chwile w życiu”. Jak twierdzi autorka, jej nowe eseje pisane były z myślą o wszystkich, którym trudno uwierzyć, jak niewiele trzeba, by zmienić świat wokół siebie na lepsze.

Czytelnicy na całym świecie od lat obdarzają autorkę zaufaniem; zawierzają jej dzięki ogromnej otwartości i empatii – oraz szczerości. Reginie Brett udało się pokonać wiele życiowych zakrętów – urazy z dzieciństwa, bycie samotną matką, chorobę – i dziś stara się zainspirować innych. Ceniona za bycie uważną obserwatorką, pisze o tym, jak pokonywać własne słabości. Bowiem doskonale wie, że wiele trudności, które stają na naszej drodze, to nie przeszkody nie do pokonania – niezależnie od wieku czy bagażu doświadczeń. Nowe 50 lekcji zebrano w jednym poręcznym tomie, a jego podtytuł głosi: „Jak uczynić niemożliwe możliwym”. Felietony Reginy Brett tworzą niezwykłą książkę – pełen refleksji, ale i humoru przewodnik, który chce się mieć zawsze przy sobie. Bo opowieści Reginy Brett potrafią zdziałać cuda.

Regina Brett jest pisarką i dziennikarką. Dwukrotnie była finalistką Nagrody Pulitzera w dziedzinie reportażu, a jej artykuły wyróżniano wieloma lokalnymi i krajowymi nagrodami. Autorka Jesteś cudem prowadzi również własną audycję radiową „The Regina Brett Show”. Mieszka w Cleveland w stanie Ohio. Wydawcą obu książek w Polsce jest wydawnictwo Insignis.



sobota, 9 listopada 2013

JONATHAN HOLT "Carnivia. Bluźnierstwo"

Z opinii wyczytanych w Internecie dowiedziałam się, że "Carnivia" jest mniej napuszoną wersją książek Dana Browna. Jako, że jestem absolutną fanką Browna, nie mogłam jej nie przeczytać. Powiem więcej, jako iż wyjeżdżałam do Barcelony, zdecydowałam się zabrać ze sobą PDF tej książki (a jak wiecie, bądź nie wiecie, Mani PDFów nie trawi).

Akcja powieści rozgrywa się w wąskich uliczkach Wenecji. W krótkim odstępie czasu giną tam dwie, początkowo nie związane ze sobą kobiety. Do sprawy zostaje przydzielony pułkownik Aldo Piola i jego współpracownica komendant Kat Tapo. Od początku zbrodnia wydaje się dziwna, przy zwłokach znalezione zostają okultystyczne znaki, jedna z kobiet znaleziona zostaje w stroju księdza. Jakby tego było mało, ludzie na wyższych stanowiskach starają się robić wszystko, żeby przeszkodzić karabinierom prawdziwe rozwikłanie zagadki.
Równocześnie inny trop próbuje rozwikłać Holly Bolton, kobieta-żołnierz, z którą w krótki czas przed śmiercią kontaktowała się jedna z denatek, Barbara Holton, prosząc o dostęp do informacji na temat niejakiego Dragona Korovika.
Ostatnim ważnym i wyjaśniającym tytuł książki wątkiem jest ten dotyczący Daniele Barbo, alienującego się twórcy portalu Carnivia, który dzięki skomplikowanemu szyfrowaniu daje użytkownikowi możliwość bycia całkowicie anonimowym w sieci. Daniele zostaje oskarżony o udzielanie na portalu azylu, gdzie mafia może omawiać swoje brudne interesy, gdzie ustala się przemyt narkotyków i sprzedaje dziewczyny do domów publicznych.

Początkowo wydaje się, że każdy wątek dotyczy czegoś zupełnie innego, jednak w miarę rozwoju akcji, każdy puzzel zaczyna wskakiwać na swoje miejsce, co znacznie rozjaśnia sytuację. Czy aż tyle osobnych historii było potrzebnych żeby stworzyć "Carnivię"? Z pewnością każdy jest istotny, aczkolwiek czuję tutaj jakiś niedosyt, jakby opowieści niektórych bohaterów były przycinane żeby można było uwypuklić sprawę innych. 

Co do porównań do Dana Browna, Jonathan Holt niewątpliwie ma ogromną wiedzę i wie, jak ją mądrze w książce przekazać. Dużo tutaj technicznych sformułowań dotyczących szyfrowania, jest też kilka informacji o broni, czy technikach stosowanych w wojsku. Wydaje mi się, że sprawa okultystycznych znaków została potraktowana troszkę po macoszemu, niby ma jakiś związek z całością, łączy się w jakiś sposób z poszlakami, natomiast w moim odczuciu nie miała decydującego znaczenia i niejako została zapomniana w toku akcji.

Fabuła jest wciągająca, a rozdziały wystarczająco długie żeby zaciekawić czytelnika, ale też wystarczająco krótkie, żeby nie pokazać mu zbyt wiele i kazać czekać i czytać bez odrywania się, by jak najszybciej rozwiązać zagadkę. A jest o czym czytać - barbarzyńska wojna w Bośni, gwałty sprzed lat, przemyt kobiet oddawanych później do burdeli, rządowe machinacje i zacieranie śladów. W kilku słowach - nie można się nudzić.

Język w książce jest prosty w odbiorze, autor stara się pisać tak, by nawet laicy zrozumieli o czym mowa np. żargon hakerów jest tłumaczony na łamach powieści, by czytelnik nie wypadł z rytmu musząc przenieść wzrok na przypisy. Nie powiedziałabym, że styl Holta różni się jakoś znacząco od stylu Browna. Może po prostu jestem przyzwyczajona do pisania tego drugiego i nie sprawia mi to trudności.

Okładka książki cudna. Prosta, ale przyciągająca wzrok. Czytając PDF cały czas brakowało mi jakiegoś do niej odniesienia, kiedy wróciłam do domu od razu się nią zachwyciłam i żałuję, że od początku nie miałam w ręku wersji papierowej (tak PDFy, nie przekonacie mnie do siebie!).

Z lektury jestem zadowolona. Czekam na kolejne części "Carnivii", bo, o czym zapomniałam wspomnieć, jest to trylogia. Zaintrygowanym, radzę nie sugerować się mocno porównaniami do Browna. Niewątpliwie "Carnivia" jest bardzo dobrze napisanym thrillerem, po którego warto sięgnąć, nie widzę tutaj jednak aż takich analogii. Mi się podobała.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Akurat :)

czwartek, 31 października 2013

KATHY FRESTON "Weganizm. Schudnij, uzdrów ciało, zmień świat"

Kathy Freston nie urodziła się weganką. W dzieciństwie żywiła się stekami, żeberkami z serem i waniliowymi szejkami. I była święcie przekonana, że to co je, jest zdrowe. Na dietę roślinną przeszła w wieku 30 lat, a teraz jest autorytetem w dziedzinie zdrowego odżywiania.

Książka "Weganizm", to zbiór dziesięciu obietnic, które spełnią się, gdy jej czytelnik zdecyduje się wcielić w życie wskazówki, które zawierają. Każda obietnica dotyczy innej kwestii - szczupłej sylwetki, zdrowia, ekonomii, ideologii, czy cierpienia zwierząt (co w przypadku weganizmu odgrywa istotną rolę). Teorie, które przedstawia Freston są poparte prawdziwymi historiami ludzi, którzy na własnej skórze przekonali się o cudownych właściwościach diety oraz wywiadami ze specjalistami badającymi wpływ diety wegańskiej na zdrowie człowieka. 

O diecie wegańskiej słyszałam nie raz. Często jawiła mi się jako coś koszmarnie trudnego, niemal niewykonalnego i "pozbawiającego życie sensu" (cytatuję tutaj moją przyjaciółkę). Książka Kathy Freston jest chyba drugą z tej tematyki, jaka wpadła mi w ręce, jest też zdecydowanie lepsza, bo bardziej nakierowana na sam weganizm ("Superodporność" mocniej skupiała się na kwestii wypracowania odporności i zdrowiu samym w sobie). 

Autorka przekonuje do diety roślinnej, ale wyraźnie zaznacza, że nic na siłę, że niektórzy potrzebują sporo czasu by całkowicie zrezygnować z mięsa i produktów odzwierzęcych. Jak mówi, sama powoli i stopniowo wykluczała ze swojego jadłospisu kolejne rodzaje mięs. Równocześnie, kobieta udowadnia, że dieta wegańska wcale nie jest trudna, że można znaleźć wiele odpowiedników mięsa i sera w wersji sojowej (podobno bardzo zbliżonych smakiem).

Nie chcę tutaj wygłaszać peanów na cześć Kathy Freston i jej książki, nie chcę też trąbić, że ta pozycja zmieniła moje życie, ale chyba faktycznie tak jest. Czasem potrzebny jest odpowiedni bodziec, by zmienić czyjeś życie. Dla mnie tym bodźcem jest "Weganizm". Co z tego, że słyszałam o paskudnych rzeźniach, w których zabijane są kurczaki i krówki. Co z tego, że koleżanka jest weganką i zapraszała mnie na spotkania dotyczące diety roślinnej. Dopiero "Weganizm" uświadomił mi wielkość problemu i to, jak powinnam jeść. I cieszę się z tego, bo wiem, że podjęłam słuszną decyzję.

Od strony merytorycznej na prawdę nie ma się do czego przyczepić. Książka jest przejrzysta, czyta się ją z łatwością. Kathy Freston nie operuje żadnymi trudnymi do odczytania terminami, o których zwykły śmiertelnik nie ma bladego pojęcia. Stara się też przekazać wszystko w przystępny dla niego sposób. Myślę, że każdy może przeczytać "Weganizm". Ostatecznie to od niego zależy czy zechce zastosować się do rad w niej zawartych, czy nie. Myślę, że warto zapoznać się z nią chociażby dla samej wiedzy na ten temat.

Za książkę dziękuję Studiu Astropsychologii :)

poniedziałek, 28 października 2013

THOMAS PETERSIN "Ogrodnik szoguna"

Książki o tematyce erotycznej są teraz dosyć popularne na rynku wydawniczym. Sama często po nie sięgam, bo niektóre okazują się całkiem miłym zaskoczeniem. "Ogrodnik szoguna" to pokaźny tom (prawie 700 stron) z bardzo ładną okładką (w rzeczywistości kolor różowy jest wyraźniejszy i rzucający się w oczy) oraz odważną notą na jej tyle.

Głównym bohaterem książki jest Peter Abel, zamożny mężczyzna o specyficznych preferencjach seksualnych. Kobieta jest dla niego nieoszlifowanym diamentem, który wymaga pracy i ulepszania. Do "kreacji" swoich kobiet Peter używa metody kar i nagród, które zawsze wiążą się z różnego rodzaju zachowaniami seksualnymi. 

Na łamach powieści, czytelnik ma styczność z trzema uległymi Abla - Satoko, japonką, która swego czasu przeszła budzącą grozę szkołę życia i która wydostała Petera z depresji po stracie ukochanej (przy okazji rozpoczynając w nim swego rodzaju przemianę w Pana), Kaylinn, jego sukę, którą ten wydostał z uzależnienia alkoholowego i nauczył prawdziwie kochać oraz Oksanę, młodą Rosjankę, która ostatnimi czasy mocno dostała od życia w kość. Autor najbardziej skupia się właśnie na tej ostatniej dziewczynie, która na oczach czytelnika zmienia się w kobietę, która drzemała dotąd gdzieś w jej wnętrzu.

"Ogrodnik szoguna" to powieść bardzo specyficzna. Czasem bardzo wulgarna i wręcz niesmaczna, innym razem wciągająca i pozwalająca zapomnieć o tym, o czym przed chwilą się czytało z mieszanymi uczuciami. Co ciekawe, fabuła nie skupia się sama w sobie na kontrakcie Pan - Uległa, a na pracy bohaterów powieści w tartaku Keyaki Kugła, gdzie Peter jest dyrektorem, a Oksana księgową. W firmie bowiem nie wszystko idzie tak jak powinno, dyrekcja wyczuwa jakieś przekręty związane z księgowaniem, zostaje porwany japoński dyrektor firmy i nagle z powieści erotycznej robi się sensacyjno-kryminalna.

Nie wiem sama co sądzić o tej książce. Ta wulgarność wyrażana bardzo często słownie przez Oksanę (co z tego, że w myślach!) całkowicie psuła mi jej wizerunek grzecznej dziewczyny, jaką w gruncie rzeczy była. Jej zachowanie gryzło się z jej dziecięcą powierzchownością. Może moje zniechęcenie wynika po części z nieznajomości kultury Rosyjskiej, która ma niebagatelne znaczenie w powieści. Rosjanie pokazani są jako mężczyźni nieokrzesani, stosujący przemoc wobec swoich żon i nadużywający alkoholu. Autor zrobił z Rosjan prawdziwych przestępców robiących przekręty na dużą skalę. Czy to nie stereotypizacja?

Fabuła książki sama w sobie nie była zła. Powieść czytało się szybko, język był prosty i poza wulgaryzmami łatwo i przyjemnie przyswajalny. O warstwie merytorycznej, czyli kontraktach BDSM nie chcę się wypowiadać, bo czuję się niekompetentna, niemniej, wszystko, co przeczytałam wydawało się być logiczne. Cóż, decyzję o lekturze pozostawiam wam.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Novae Res. Dziękuję!

sobota, 26 października 2013

JOHN MARSDEN "Jutro 4"


Ciężko sobie wyobrazić, by wśród prawdziwych moli książkowych znalazł się jeszcze taki, który nie słyszał o serii „Jutro”. Sama przez długi czas zwlekałam z lekturą, teraz za to nadrabiam z prędkością karabinu maszynowego, a sprawę mam tym ułatwioną, że nie muszę czekać na wydanie kolejnych części, bo wszystkie są już na polskim rynku.

Część czwarta różni się troszeczkę od swoich poprzedniczek. Inaczej się zaczyna, bo wreszcie nie w Piekle, inaczej przebiega, bo i Wirrawee już nie jest takie samo jak przed inwazją. Teraz znajomy teren został przekazany w ręce nowych dzierżawców i nie można się już po nim swobodnie poruszać. Patrole również są zaostrzone, co nie dziwi, patrząc na szkody, których do tej pory przysporzyli bohaterowie. Może właśnie dlatego, kolejny z ich wypadów nieco wymyka się spod kontroli. Zakończenie również w jakiś sposób odbiega od przyjętego przez Marsdena schematu. Aż nie mogę się doczekać ostatecznego starcia.

Standardowo już, jak w przypadku poprzednich części, i z tą rozprawiłam się za jednym zamachem. Nie potrafię inaczej, powieści te są stosunkowo krótkie, więc nie jest wyczynem połknąć je na raz, a ja po prostu muszę wiedzieć wszystko od razu. I już. Niektórzy mieli tak podobno z Harrym Potterem, co dla mnie jest troszkę abstrakcyjne, bo to przecież cegły niepospolitych rozmiarów.

Coraz częściej zadaję sobie pytanie jak cała historia się zakończy. Znając Marsdena, będzie to coś mocnego, co czytelnik siłą rzeczy zapamięta na dłużej. I do czego będzie chciał za jakiś czas wrócić.

Jak dla mnie cała seria mogłaby trwać bez końca, chociaż zdaję sobie sprawę, że to absolutnie niewykonalne i pewnie i mnie by się po jakimś czasie znudziło. Nie chcę za wiele zdradzać, cały opis wyszedł mi jak masło maślane, mam nadzieję, że przemówi to jednak na korzyść książki. Bo serię tą warto znać. Może nie jest to bestseller tak potężny jak Harry Potter, ale kto wie, może już wkrótce i takiego porównania się dorobi.

czwartek, 24 października 2013

Zapowiedź: "Jesteś cudem"

Jakiś czas temu na moim blogu pojawiła się recenzja książki "Bóg nigdy nie mruga" autorstwa Reginy Brett. Był to zbiór 50 felietonów na najtrudniejsze chwile w życiu. Polubiłam tę książkę od pierwszej strony i czytałam z prawdziwą przyjemnością. Pani Brett potrafi człowieka wesprzeć prostymi słowami, a myślę, że to jest w dzisiejszych czasach cenna umiejętność.

W listopadzie ukaże się jej kolejna książka "Jesteś cudem. 50 lekcji jak uczynić niemożliwe możliwym". To zbiór inspirujących lekcji o tym, jak niewiele trzeba, by zmienić coś na lepsze. To 50 felietonów, które budzą natchnienie. Choć każdy z nich to zupełnie inna historia, zebrane razem tworzą przewodnik pomagający dostrzec i docenić siłę zmian na lepsze. Regina Brett prowadzi swój własny talk-show w Stanach, pisze książki oraz stale wspomaga organizacje non profit (http://www.reginabrett.com/)

Uwaga! Na Facebooku został ogłoszony konkurs, w którym można wygrać egzemplarz "Jesteś cudem". Wszystkich chętnych zapraszam - KLIK

Serdecznie zachęcam do zapoznania się z tą książką, ja sięgnę po nią z ochotą :)

środa, 23 października 2013

ISABEL ABEDI "Whisper. Nawiedzony dom"


Isabel Abedi uwielbiam za jej „Isolę”, którą czytałam już dosyć dawno temu, a która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Nic więc dziwnego, że poszukiwałam innych książek tej pisarki.

Noa wraz ze swoją mamą, znaną aktorką, Kat i jej przyjacielem-gejem Gilbertem, przyjeżdża na wakacje do domu na wieś. Budynek wymaga generalnego remontu, w czym pomaga rodzinie tamtejszy mieszkaniec, rówieśnik Noi David. Pewnego dnia, cała czwórka postanawia zabawić się w wywoływanie duchów. Okazuje się, że niewinna zabawa traktowana przez wszystkich z pobłażliwością, daje rezultat i tak oto David i Noa odkrywają morderstwo sprzed lat. Czy uda im się znaleźć mordercę? I czy duch Elizy wreszcie zazna spokoju?

„Whisper…” potwierdziła moją opinię na temat twórczości Isabel Abedi. Nastawiłam się na dobrą powieść i właśnie taką dostałam. Są takie książki, które czyta się jednym tchem, bez żadnych przerw i ta właśnie należy do tej kategorii. Każdy rozdział rozpoczyna się fragmentem pamiętnika Elizy, co podsyca ciekawość czytelnika. Styl jest prosty, dostosowany do nastoletniego odbiorcy. Akcja natomiast została poprowadzona taką drogą, by w ostatniej chwili kończyć się ślepym zaułkiem i drwić sobie z naszej naiwności.

Powieść ta skierowana jest właściwie dla odbiorcy w każdym wieku. Prostota języka na pewno przypadnie do gustu młodszemu pokoleniu, ale fabuła potrafi wciągnąć i nie jest przewidywalna, więc myślę, że i „starsze” osoby będą się dobrze czuły czytając książkę.

„Whisper…” utrzymana jest na poziomie „Isoli”, wciąga więc od pierwszej strony, czy jednak jest aż tak dobra? Po czasie stwierdzam, że obie książki zrobiły na mnie pozytywne wrażenie, jednak to „Isola” jest tą, którą lepiej pamiętam. Nie jest to jednak żaden przytyk, ostatecznie „Whisper…” czytałam, uwaga, w sierpniu zeszłego roku. Polecam. I już.

niedziela, 20 października 2013

KATHRYN STOCKETT "Służące"

Kathryn Stockett urodziła się i wychowała w Jackson, w stanie Missisipi. Jej powieść osadzona jest właśnie w tej okolicy, a impulsem do jej napisania była szczególna więź łącząca pisarkę z jej pomocą domową Demetrie.

Skeeter wraca do domu po studiach. Jest przygnębiona, bo wszystkie jej koleżanki dawno temu wyszły za mąż, a ona nadal nie znalazła tego jedynego. Do tego nie ma pracy, o której marzyła - pisarki, a jej matka ciągle utyskuje na omówiony już brak mężczyzny w życiu córki. 
Aibileen, to czarna służąca pracująca u Elizabeth - przyjaciółki Skeeter. Jest mądra, godna zaufania i wzorowo potrafi wychowywać dzieci. Nic więc dziwnego, że robi jej się cokolwiek smutno, gdy jej pracodawczyni postanawia wybudować dla niej osobną toaletę w garażu, gdyż kolorowi podobno przenoszą choroby. 
Jest jeszcze Minny, która z powodu swojej niewyparzonej buzi już 19 razy musiała zmieniać pracę. Minny jest świetną kucharką, ale czy ktoś zaryzykuje zatrudnienie jej u siebie tylko ze względu na ciasto karmelowe jej autorstwa, które ponoć nie ma sobie równych? 

Co łączy te trzy kobiety? Pewnego dnia, przez wzgląd na swoją służącą, która nagle zniknęła, Skeeter postanawia napisać książkę na temat kolorowych służących. Ryzykując nawet życiem, Aibileen otwiera się przed białą kobietą i opowiada jej jak to jest być czyjąś służącą. Kolorową służącą.

"Służące", to wbrew pozorom powieść pełna ciepła i humoru, którego dostarcza czytelnikowi przede wszystkim niewyparzona buzia Minny. Z drugiej strony, pod tą warstewką sielanki kryje się smutek i obawa przed najgorszym. Aibileen pomaga Skeeter wiedząc, że gdy ludzie dowiedzą się kim są służące, które ośmieliły się zabrać głos, zniszczą ją za sam pomysł, tak jak to zrobili z wnukiem jednej z sąsiadek, którego oślepiono za to, że skorzystał z niewłaściwej toalety. 

"Służące", to opowieść o tym jak trudno jest być czarną osobą, jak ciężko czasem znosić ludzi, którzy płacąc grosze wymagają cudów, którzy oczerniają na oczach koleżanek i wydaje im się, że czarni są na tyle głupi, by nawet tego nie zauważyć. 

Moje serce zdobyły przede wszystkim Aibileen i Minni, przyjaciółki, które bardzo się od siebie różnią, ale tworzą świetny duet. Minni jest taką szaloną Murzynką, kobietą, która nie boi się powiedzieć co myśli, chociaż później musi żałować swoich pochopnie wypowiedzianych słów. Jest też świetną matką, która doskonale radzi sobie z kilkorgiem dzieci i nigdy nie opada z sił. Aibileen natomiast jest w tej parze tą zrównoważoną, trzymającą emocje na wodzy i nie pokazującą jak bardzo czasem bolą ją opinie jej białej pani. Koniecznie dodać tutaj trzeba oryginalne słownictwo pań, które zostało zachowane i jeszcze mocniej podkreślało ich... inność. 

Przeczytałam tę powieść na prawdę ekspresowo, czasem śmiejąc się do rozpuku, innym razem dumając nad nieszczęściem ludzi. Nie jestem rasistką i nie rozumiem rasizmu, dla mnie po prostu liczy się człowiek. I na prawdę cieszyłabym się mogąc znać tak wspaniałe osoby, jakie wykreowała Kathryn Stockett. Śmiało, poznajcie je i wy.

czwartek, 17 października 2013

MIKKEL BIRKEGAARD "Biblioteka cieni"


Mikkel Birkegaard jest duńskim programistą, a „Biblioteka cieni”, to jego literacki debiut. Ciekawostką jest, że napisanie tej książki zajęło pisarzowi aż pięć lat. Trudno się więc dziwić, że tak dobrze napisana powieść została przetłumaczona na siedemnaście języków i stała się popularna.

Jon Campelli jest obiecującym młodym adwokatem. Gdy dowiaduje się, że ma prowadzić sprawę Remera, czuje, że to może oznaczać przełom w jego karierze. Równocześnie dostaje wiadomość o śmierci swego ojca, który prowadził stylowy antykwariat – Libri di Luca. Podczas załatwiania formalności związanych ze spadkiem, Jon dowiaduje się, że Libri di Luca, to nie tylko sklep, ale również siedziba Lektorów, którzy poprzez czytanie na głos, potrafią wpływać na mentalność słuchaczy. Okazuje się, że prócz tych, którzy w czytaniu widzą szlachetny cel, są również tacy, którzy swoje umiejętności próbują wykorzystać tak, by zdobyć władzę. Czy mężczyźnie uda się uwolnić od ich wpływu?

Odwiedzając bibliotekę, wiele razy mierzyłam wzrokiem powieść Birkegaarda. Zawsze znajdywał się powód, dla którego w końcu jej nie wypożyczałam. Tym razem za sprawą tajemnych mocy stało się inaczej i nie żałuję swojej decyzji, bo „Biblioteka cieni” okazała się thrillerem godnym przeczytania przez każdego szanującego się mola książkowego.

Na uwagę zasługuje przede wszystkim jej wspaniały klimat. Wyobraźcie sobie stary antykwariat pełen półek z książkami, które posiadają wręcz elektryzującą energię, stworzoną przez wiele lat czytania ich. Atmosfera tajemniczości, lekki dreszczyk grozy, dosyć dynamiczna akcja. Do fabuły również nie ma się jak przyczepić, tego typu historii jeszcze nie miałam okazji czytać, a sporo już w swoim krótkim życiu czytałam.

Myślę, że tutaj nie trzeba już nic dodawać, autor postarał się, żeby jego powieść była dopieszczona na wszystkich płaszczyznach i udało mu się osiągnąć cel. Szczerze polecam, po przeczytaniu na pewno zgodzicie się z moją opinią.

niedziela, 13 października 2013

CHRIS TVEDT "W mroku tajemnic"

Chris Tvedt został okrzyknięty gwiazdą skandynawskiego kryminału. Akcja jego książek rozgrywa się na sali sądowej, a głównym ich bohaterem jest Mikael Brenne, adwokat zajmujący się w głównej mierze sprawami ciężkiego kalibru.

Życie Mikaela w jednej chwili przewraca się do góry nogami. Odchodzi od niego ukochana kobieta, a jego najlepszy przyjaciel popełnia samobójstwo. Czy na pewno? Mężczyzna wraz z żoną zmarłego postanawia dowiedzieć się prawdy, sprawa utyka jednak w martwym punkcie. W międzyczasie adwokat dostaje nową sprawę - ma bronić chłopaka, który jest oskarżony o zabójstwo swojego młodszego brata. Sprawa wydaje się być skazana na porażkę, a Mikael za wszelką cenę chce uniewinnić swojego klienta. Czy dotrzyma danego przyjaciółce słowa?

Powieść Chrisa Tvedt'a jest wielowątkowa. Mikael zajmuje się kilkoma rzeczami na raz, tu szuka poszlak dotyczących przyjaciela, tam przygotowuje się do sprawy klienta, pomiędzy mamy też przedstawione jego życie prywatne, dzięki czemu jego postać wydaje nam się bardziej realna. Dzięki takiemu przebiegowi fabuły, czytelnik nie ma możliwości się znudzić, musi skupić się na tekście, wciągnąć w wir wydarzeń. O dziwo, całkiem łatwo jest się w tym wszystkim połapać, sytuacja jest logiczna, jedno wynika z drugiego, nawet jeśli początkowo wcale na to nie wygląda.

Dużo w tej książce brutalnych scen i beznadziejnych przypadków. Bohaterowie mają wiele twarzy, co wychodzi na jaw z biegiem czasu i spada na czytelnika podczas mocnego i niespodziewanego rozwiązania akcji. Ja nie domyśliłam się zakończenia - nie wiem, może jestem za słaba w zgadywaniu, skłaniałabym się ku tezie, że za mało kryminałów czytam, żeby biegle wykrywać sprawców zbrodni. Nie wiem, czy to źle, czy dobrze, dla mnie lepiej, bo większe czeka mnie przy końcu zaskoczenie.

Powieść porusza sporo trudnych tematów, jak narkotyki, molestowanie seksualne czy prześladowanie. Mam wrażenie, że to taki mroczny, skandynawski pakiet, aczkolwiek mogę się mylić, bo też za wiele z tej dziedziny nie czytałam. W każdym razie skandynawski kryminał właśnie tak mi się kojarzy - zimno, trochę ponuro i makabrycznie.

"W mroku tajemnic" jest kryminałem poruszającym tematy bardzo na czasie. Każdy opis jest skrupulatny i prawdziwy, nie ma tu mydlenia oczu, czy uładzania czegokolwiek. Chyba właśnie dlatego lubię czytać Chrisa Tvedt'a. Myślę, że warto.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nasza Księgarnia. Dziękuję :)

piątek, 11 października 2013

SABINA BERMAN "Dziewczyna, która pływała z delfinami"


Powiedziała:
- Karen, posłuchaj i nigdy o tym nie zapomnij. Nie pozwól, by kiedykolwiek ktokolwiek mówił ci, że jesteś gorsza. Nie jesteś gorsza, tylko inna. Zrozumiano, Karen?
Odpowiedziałam:
- Ciociu, idę się wysrać.

Sabina Berman, to autorka scenariuszy filmowych i teatralnych nominowana do Oscara. „Dziewczyna, która pływała z delfinami”, to jej debiut powieściowy, który szybko zyskał spory rozgłos.

Tytułowa dziewczyna ma na imię Karen i jest chora na autyzm. Wychowuje ją ciotka, to właśnie dzięki niej Karen zaczyna mówić, pisać, uczyć się, wyjeżdża nawet na uniwersytet. Mimo to, prawdziwą pasją bohaterki są tuńczyki. Tuńczyki zabierają ją w inny świat, świat morza i wszystkiego, co w nim mieszka. Z czasem Karen zapragnie zrobić dla tuńczyków wszystko, by żyło im się lepiej. I o tym właściwie czytamy.

Tak na początek, nie wiem, kto wpadł na pomysł, żeby porównać tę książkę z niesamowitą historią Forresta Gumpa, którą zresztą bardzo lubię. Ktokolwiek to był, zrobił powieści niezłą reklamę, szkoda tylko, że nieodzwierciedlającą rzeczywistości. Forresta i Karen łączy jedynie to, że on uwielbiał krewetki, ona zaś tuńczyki. Koniec. Czy jest to więc, jak sugeruje okładka, „opowieść na miarę” Gumpa?

Cóż, pewnie pod jakimś względem tak. Przede wszystkim dobrze się ją czyta. Często można się przy niej uśmiać (próbkę macie wyżej), ale równie często jest bardzo poważna. To historia dziewczyny, a później kobiety, która w pewnym sensie wygrała ze swoją chorobą. Która, choć pod pewnym względem plasowała się pomiędzy debilami a imbecylami, to pod innym, była na szczycie naszej populacji.

Myślę, że ta książka daje wiele do myślenia. Niemal razi w oczy jak neon, że warto robić to, co się najbardziej kocha, bo to procentuje. Jako przykład służy nam osoba chora na tyle poważnie, że nie traktujemy jej serio. I oto jakiego dostajemy pstryczka w nos.
Jeszcze nie raz do niej wrócę, bo daje niesamowitego wręcz kopa do życia i choć porusza dosyć ciężki temat, to dostarcza również świetnej rozrywki. Jak Forrest, zresztą.

środa, 9 października 2013

Premiera "Za horyzont" Andrieja Diakowa



Już dziś do księgarń trafia gorąco wyczekiwana książka Andrieja Diakowa „Za horyzont”. Wieńczy ona trylogię, na którą składają się także bardzo dobrze przyjęte przez czytelników powieści „Do światła” i „W mrok”.
„Za horyzont” to prawdziwa postapokaliptyczna odyseja! Taran, Gleb, Aurora, Gienadij, Migałycz, Bezbożnik i Indianin pokonując żywioły i liczne zagrożenia odbywają niemal niemożliwą podróż na kraj świata, by szukać nadziei dla zniszczonej Ziemi, nadziei dla resztek ludzkości.
Wydawnictwo Insignis zaprasza na pokład Maleństwa w fascynującą podróż za horyzont!
Polecamy czwarty, ostatni już fragment książki – także do odsłuchania w niezapomnianej interpretacji Krzysztofa Banaszyka.

poniedziałek, 7 października 2013

EMILY BRONTE "Wichrowe wzgórza"


Pewnie wielu z was w tym momencie złapie się za głowę – przeczytałam „Wichrowe wzgórza” dzięki „Zmierzchowi” i Belli Swan, która zachwycała się tą książką. Uwierzcie mi, gdyby nie jej entuzjazm, nawet bym na nią nie zerknęła, gdyż, może niesłusznie, stronię od historii z ubiegłych stuleci. „Wichrowe wzgórza” również musiały troszkę poczekać na swoją kolej, a może na to, żebym oswoiła się z myślą, że naprawdę chcę je przeczytać. W końcu wypożyczyłam i miło się zaskoczyłam.

Autorka już na samym początku rzuca czytelnika na głęboką wodę. Wszystkich bohaterów poznajemy, gdy do Wichrowych Wzgórz przybywa z wizytą dzierżawca pobliskiej posiadłości, Lockwood. Mężczyzna nie dosyć, że zostaje powitany dość szorstko przez gospodarza Heatcliffa, to jeszcze gryzą go psy, służba jest więcej niż nieuprzejma i nikt ani myśli uciąć sobie z nim pogawędkę.

Podczas odbywania jednej z kolejnych wizyt mężczyznę dopada śnieżyca, w wyniku której ten rozchorowuje się. Znudzony bezczynnym leżeniem w łóżku, prosi swoją gospodynię Ellen, aby opowiedziała mu co nieco o gburowatych mieszkańcach Wichrowych Wzgórz. Tym oto sposobem czytelnik poznaje losy panienki Katy, zepsutego do szpiku kości Heatcliffa, głupiutkiego Haretona oraz zrzędliwego Józefa.

To tylko nieliczni z bohaterów powieści, na szczęście dosyć łatwo jest się wśród nich odnaleźć, jeśli nie po imionach, to na pewno po usposobieniu, które jest charakterystyczne dla danej postaci. Opowieść Nelly wciąga, bo trzeba po prostu przyznać, że tak oryginalnych postaci nie spotyka się często.

Powieść, choć XIX wieczna, porwała mnie bez reszty i zmieniła moje sceptyczne nastawienie, co do lektur z tego okresu. Na mojej półce już czeka „Shirley”, mam nadzieję, że ta książka również mnie nie zawiedzie. Jakby nie było, podziękowania za polecenie książki należą się Belli Swan. Polecam i ja.

piątek, 4 października 2013

MIA MARLOWE "Dotyk łajdaka"

Mia Marlowe została ochrzczona przez magazyn "Books Monthly" mianem "królowej pikantnych romansów historycznych". Moja przygoda z jej książkami rozpoczęła się od lektury "Dotyku złodziejki", który to spodobał mi się na tyle, że od razu chciałam sięgnąć po kolejną część.

"Dotyk łajdaka" to historia hrabiny Cambourne, która zwraca się z prośbą o pomoc do Jacoba Prestona, znanego w całym mieście z uwodzenia mężatek, ale i rozwiązywania z założenia nierozwiązywalnych spraw. Lady Julianne chce, aby Preston pomógł jej odnaleźć ostatni z cennych sztyletów pozostawionych jej w spadku przez męża samobójcę. Usiłuje też dowieść, że hrabia został zamordowany, a nie, jak twierdzą wszyscy, zabił się sam.

Biorąc do rąk drugą część sagi założyłam, że będzie to kontynuacja "Dotyku złodziejki". Tak jednak nie jest, bo obie książki mają ze sobą niewiele wspólnego. Łączy je rodzinna więź pomiędzy Jacobem, a Violą, bohaterką pierwszego tomu oraz dar dotyku, który oboje posiadają. Nie jest to właściwie żaden minus, ostatecznie książki można czytać w dowolnej kolejności i obie są równie ciekawe. 

Co do osławionego erotyzmu w powieści, zdecydowanie widać tutaj pióro Mii Marlowe. Sceny są odpowiednio pikantne, ale też smacznego, więc czytelnik nie odczuwa przesytu, ani zniesmaczenia. Nie ma ich też aż tak dużo, żeby miały uprzykrzyć czytanie.

Podoba mi się szczególnie to połączenie romansu z tajemniczą przygodą, to wyważenie pomiędzy kolejnymi elementami składowymi powieści. Myślę, że każdy znalazłby tutaj coś dla siebie. Dla jednych byłaby to powieść przygodowa, dla drugich fantastyczna, jeszcze dla innych romans z nutą erotyki, czy powieść nieco historyczna. 

Akcja książki osadzona jest w II połowie XIXw, co pozwala czytelnikowi przenieść się w inne czasy, "zobaczyć" jak wtedy się żyło, jakie panowały konwenanse, w co się ubierano. Ten wątek historyczny nie jest zarysowany bardzo mocno, ale w oczy rzucają się szczegóły dotyczące etykiety, w pamięć zapadły mi też noszone wtedy pantalony, które teraz wydają się czymś aseksualnym, a wtedy błogosławionym za ich rozcięcie w kroku pozwalające na swobodne zbliżenia.

Jeśli chodzi o bohaterów powieści, widzę tutaj pewną analogię obu tomów. Kobiety u Mii Marlowe, są zazwyczaj mniej zamożne od mężczyzn, ale za to bardzo inteligentne i piękne. Próbują walczyć o swoje prawo do swobodnej nauki, czy głosowania w wyborach. Mężczyźni natomiast są, jak można się domyśleć, przystojni, dobrze zbudowani i oczywiście świetnie odnajdują się w łóżku. Dobór bohaterów wydaje mi się tutaj zrozumiały, nie sądzę, żeby ktoś miał ochotę zaczytywać się w powieści erotycznej, w której główny bohater miałby zeza i garba. 

Cieszę się, że udało mi się trafić na książki Mii Marlowe. Czyta się je bardzo szybko i płynnie, zapewniają rozrywkę na dobrym poziomie i są zwyczajnie ciekawe. Już czekam na kolejny, chyba ostatni tom.


Za książkę dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia :)