czwartek, 29 sierpnia 2013

MAGDA BIELICKA "Lista. Historia zbrodni niedoskonałych"

Pierwsza część tytułu kojarzy mi się z inną, bardzo dobrą polską powieścią J. D. Bujak. Może właśnie dlatego po nią sięgnęłam. Może zachęciła mnie też sympatyczna okładka, która dokładnie odzwierciedla to, co znajdziemy w środku. Nie miałam wygórowanych oczekiwań i ostatecznie miło spędziłam przy niej wieczór.

Adam, po stracie dobrze płatnej pracy, boryka się z problemami finansowymi. Postanawia zatem wynająć komuś część swojego mieszkania by mieć większe dochody i móc nadal spłacać kredyt. Do jego sypialni wprowadza się niebawem Agnieszka - młoda nauczycielka samotnie wychowująca córkę Anię. Współlokatorzy znajdują ze sobą wspólny język i od słowa do słowa... zaczynają planować jak, niekoniecznie legalnie wspomóc się dodatkową gotówką. Szkoda tylko, że przy każdej "akcji" zostawiają za sobą, w mniej lub bardziej absurdalny sposób, trupa.

Powieść Bielickiej na pewno nie należy do długich - można spokojnie przeczytać ją w jeden wieczór. Jest za to pełna dynamicznej akcji i choć utrzymana w pozornie poważnym tonie, wręcz sama zachęca do wyśmiania bohaterów. Wszelkie dokonane w tej powieści "zbrodnie niedoskonałe" są wręcz absurdalne, spontaniczne i chyba tylko cudem nie ściągają na ich wykonawców tabunu policji. 

Przyczepić można się jedynie do działań Agi i Adama. Podejmują oni decyzje w sposób w ogóle wcześniej nieprzemyślany, działają jakby pod wpływem chwili, co w efekcie daje mało rzeczywisty efekt, bo żaden szanujący się złodziej, nigdy nie wykonałby tak swojej akcji. Poza ich porywczością, są bardzo sympatyczni i dobrze radzą sobie w świecie przestępczym. 

Czy polecam? Dobra rozrywka na jeden wieczór i myślę, że całkiem udany debiut literacki.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Novae Res. Dziękuję!

wtorek, 27 sierpnia 2013

WALTER R. BROOKS "Prosiaczek Fryderyk i dzięcioły" oraz "Wakacje Fryderyka"

Walter R. Brooks, to nieżyjący już pisarz amerykański, który pisał bajki dla dzieci. Seria o Prosiaczku Fryderyku, licząca sobie 26 tomów, jest jego najsłynniejszym dziełem. 

Farma Pana Beana jest znana w całym Stanie Nowy Jork. Dzieje się tak ze względu na zwierzęta, które ją zamieszkują. Nie dość, że potrafią mówić, to jeszcze na czas wakacji, na które ma wyjechać ich gospodarz, mają zająć się całą farmą. Pewnego dnia, podczas silnej burzy, do domu państwa Bean wpada ledwie żywy ze zmęczenia dzięcioł. Po wprowadzeniu go w ogólne normy przyjęte na farmie, ptak o imieniu John Quincy, proponuje założenie w gospodarstwie banku i wybranie prezydenta Pierwszej Republiki Zwierzęcej.

Literaturę dziecięcą czytałam ostatnio będąc jeszcze w podstawówce. Skusiłam się na lekturę "Prosiaczka Fryderyka", gdyż był zachwalany na równi z Kubusiem Puchatkiem, co moim zdaniem jest sporym wyróżnieniem. Na pewno jest to książka, która będzie się podobała młodszym czytelnikom. Zwierzęta przedstawione są tam w sposób bardzo ludzki, pozostając przy tym zwierzętami, bajka jest zabawna, dużo w niej zwrotów akcji. Choć prosta w odbiorze, zawiera uniwersalne prawdy, jak uczciwość, szlachetność, pomoc przyjaciołom. 

Mi czytało się szybko i przyjemnie, co wspomagały piękne obrazki malowane przez Kurta Wiese. Czarno-białe rysunki rozpoczynały każdy rozdział, tworząc do niego ładne wprowadzenie, były również wplecione w akcję i odnosiły się do niej.

Przy określaniu wieku odbiorcy, stawiałabym na czytelników w przedziale wiekowym od 7 do 12 lat oraz tych, którzy mają chęć wrócić na chwilę do swoich dziecięcych lat, a przejadł im się już Kubuś Puchatek.



"Wakacje Fryderyka", to oczywiście kontynuacja serii, nie mniej myślę, że spokojnie można  rozpocząć przygodę ze znajomymi zwierzętami od czytania dowolnego tomu - nie są one ze sobą ściśle związane wydarzeniami, posiadają jedynie tych samych bohaterów.

Jak można się domyślić patrząc na tytuł, kolejny tom, to wyprawa zwierząt z farmy do ciepłych krajów. Ekspedycja na Florydę składa się z Prosiaczka Fryderyka, krowy Wandy, konia Hanka, kota Jinxa, psa Roberta, koguta Karola wraz z żoną Henriettą, kaczuszek Emmy i  Alicji, pająków Pana i Pani Webb oraz myszek Ika , Ina i Quika. W tym pełnym składzie zwierzęta wyruszają w stronę Florydy, by spędzić tam zimę  w przyjemnych warunkach atmosferycznych. Po drodze spotyka ich sporo przygód i niespodzianek.

W drugim tomie zaskoczyła mnie zasadniczo jedna rzecz, mała niekonsekwencja autora. Skoro w części (umownie) pierwszej, trzoda Pana Beana potrafiła mówić ludzkim głosem i nikogo to nie dziwiło, dlaczego nagle w kontynuacji uzdolnienia te zanikły? Być może dla młodszego odbiorcy nie będzie to miało istotnego znaczenia, zwłaszcza jeśli posiada jeden z tomów, myślę jednak, że zdecydowanie lepiej wyglądałoby, gdyby każdy tom utrzymany był w podobnej konwencji (niestety nie mam porównania do kolejnych części i nie wiem jak przedstawia się w nich ten aspekt).

Prócz tego małego niedociągnięcia właściwie nie mam do czego się przyczepić. Czytałam z przyjemnością, nie sądziłam, że po tylu latach "odwyku" literatura dziecięca może przysporzyć mi tak dobrej rozrywki. Przyznam bez bicia, że bawiłam się lepiej niż przy czytaniu niektórych popularnych młodzieżówek.

Dla młodych czytelników będzie to z pewnością miła odmiana od Kubusia Puchatka, utrzymana jednak w podobnym tonie. Zachęcam do lektury.

Książki otrzymałam od Pani Iwony Wodzińskiej. Dziękuję!

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

ESTHER I JERRY HICKS "Proś a będzie ci dane"

Esther i Jerry Hicks, to amerykańskie małżeństwo, odkrywcy Prawa Przyciągania. Ich przygoda z Sekretem rozpoczęła się, gdy pewnego dnia odwiedzili Sheilę - kobietę, która posiadała dar rozmawiania z duchami. Dzięki niej Esther dowiedziała się, że również posiada taką zdolność, co więcej jej Duchowy Przewodnik Abraham, "pisze" dzięki jej pomocy tę książkę, która ma w jakiś sposób dotrzeć do każdego z nas i uświadomić nas w kwestii szczęścia w życiu.

"Proś a będzie ci dane" jest w części informatorem, w części przewodnikiem, który ujawnia czytelnikowi uniwersalne Prawo Przyciągania, które rządzi Wszechświatem. Abraham wyjaśnia, jak ów prawo działa, a następnie przekazuje 22 procesy, które odbiorca może wykorzystać w swoim życiu w celu uświetnienia go, bądź znacznego poprawienia jego jakości.

Do tej lektury trzeba podejść jak do dobrej zabawy, trzeba uwierzyć w to, co zawiera nie zadając absolutnie żadnych pytań. Dla osób kierujących się w życiu zdrowym rozsądkiem, może się ona wydać totalną bzdurą, bazgrołami pozbawionymi sensu i marnotrawstwem czasu. Pewnie wielu z was czytało podobne pozycje, jest ich bowiem całkiem sporo na rynku. Większość z nich zawiera to samo przesłanie, różnią się jedynie przedstawianymi sposobami na osiągnięcie sukcesu. Czym wyróżnia się zatem "Proś a będzie ci dane"? Moim zdaniem jest bardziej skupiona na podejściu fachowym, na rzeczowym udowadnianiu pewnych racji. Nie przedstawia pobieżnego opisu danego zjawiska, a stara się je zgłębić, pokazać subtelne różnice w zachowaniach, które często przeszkadzają nam w uzyskaniu odpowiedniego efektu.

Prawo Przyciągania, to w skrócie mechanizm, który działa jak magnes i kieruje ku nam wszystkie zjawiska i przedmioty, o które poprosiliśmy słownie lub jedynie mentalnie.Gra jest warta świeczki, wyobraźcie sobie, możecie mieć WSZYSTKO, czego pragniecie po prostu o to prosząc i, co jest ważne, przyzwalając, by dana rzecz pojawiła się w waszym życiu.

Warto zatrzymać się na minutkę przy szacie graficznej, która została wykonana ze sporą starannością. W całości tom utrzymany jest w kolorystyce fioletowej, fioletowa okładka, fioletowa czcionka (!), fioletowe zdobienia szczytów stron. Estetyka bardzo ładna i niemal uspokajająca. Mi kojarzyła się profesjonalnie, choć sama okładka jakoś nie wzbudziła mojej sympatii, momentami wręcz mnie odpychała. Co do czcionki, kolor jest na tyle ciemny, że nie męczy wzroku, z drugiej strony pozostaje przy czytaniu jakieś dziwne wrażenie, widocznie oko nie jest przyzwyczajone.

Ja potraktowałam tę książkę, jako instrukcję i pewnie nie jeden z zaprezentowanych tam procesów wykorzystam. Do stracenia nie mam nic, a zyskać mogę w końcu wszystko o czym tylko zamarzę. Polecam i wam, myślę, że to ciekawa lektura, z której można się sporo dowiedzieć - nikt nie każe wam traktować jej zupełnie poważnie. Ze mną sprawa wygląda tak, że raczej wierzę w tego typu procesy i mam nadzieję, że Prawo Przyciągania "uśmiechnie się" i do mnie.


niedziela, 25 sierpnia 2013

KINGA MATUSIAK "Co-dziennik sfrustrowanej trzydziestki"

Ostatnimi czasy na rynku księgarskim znaleźć można sporo pamiętników, albo książek, które osobiście nazywam "o wszystkim i o niczym", a które to zawierają mniej lub bardziej osobiste wywnętrznienia ich autorów. Nic więc dziwnego, że skoro popyt jest, to ludzie piszą. 

Książka jest krótka, w ładnej twardej oprawie. W zamyśle zabawna, czasem nieco wulgarna i mocno trącająca blogiem. Nasuwa mi się pytanie, w jakim celu autorka siliła się na wersję papierową, skoro nie raz zaprasza czytelnika na swoją stronę internetową (www.codziennik.flog.pl), gdzie ten może wzbogacić doświadczenia z książką o przepisy kulinarne i zdjęcia z życia.

"Co-dziennik..." przeczytałam w dwie godziny i nie żałuję czasu z nim spędzonym, bo lubię czytać publicznie wypowiadane skargi, wnioski i samo życie, zwłaszcza, jeśli autorka pisze lekko i z humorem. Czepiając się troszkę humoru - dzieli nas niecałe dziesięć lat różnicy wieku,  nie wiem, czy dlatego niektórych śmiesznych sytuacji w ogóle nie uważałam za śmieszne? Nie wiem, może taka gruboskórna jestem.

Na wyrazy uznania zasługuje też fakt, że wszelkie co-dziennikowe sytuacje są autentyczne. Książka jest więc kierowana do osób, które nie lubią fikcji i w tym słodko-gorzkim świecie poczują się jak w domu.

Lekturę mają czytelnikowi uatrakcyjnić ilustracje wplecione tu i ówdzie. Moim zdaniem, niezupełnie potrzebne, choć nie można przeczyć, że utrzymane w klimacie pamiętnika.

O bohaterach zbyt wiele nie chcę pisać, bo żyją i mogą mnie dopaść w każdej chwili ( ;) ). Nie, żartuję. Bohaterów mamy właściwie dwóch - Kingę i jej narzeczonego Szanownego, który jest ciut od niej młodszy i z tego, co wyczytałam muskularny i zaznajomiony z podchodami, jeśli chodzi o wyjście do toalety. Sympatyczni ludzie, których się po prostu lubi.

Podsumowując, lubię pamiętniki i dzienniki, lubię się pośmiać i oderwać, ale myślę, że tak czy siak, co-dziennik lepiej sprawdzi się jako blog, na bieżąco aktualizowany i zbierający sporą liczbę fanów. W tej formie też, chętnie będę go czytała.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Novae Res :)

czwartek, 22 sierpnia 2013

JOHN MARSDEN "Jutro 3"



Czytałam wiele różnych serii, jedne były lepsze, inne gorsze. Seria „Jutro” jest zdecydowanie jedną z najlepszych, na jakie trafiłam. Staram się ją sobie odpowiednio dawkować, żeby za szybko się nie skończyła, ale dosyć marnie mi idzie.

Trzecia część, na pewno nie jedynie w moim odczuciu, jest skonstruowana inaczej od swoich poprzedniczek. Już na samym początku akcja przybiera niesamowity obrót, później jest równie szybka i emocjonująca, ale na zupełnie innym poziomie. Zmienia się również skład młodych wojowników z Wirawee. Nie zdradzę jak, przyznam jednak, że końcówka była bardzo mocna i niespodziewana. Ważne jest również to, że tym razem bohaterowie właściwie nie przebywają w Piekle. Oczywiście na myśli mam Piekło, które zapewniało im bezpieczną kryjówkę, ale o tym każdy czytelnik „Jutro” z pewnością wie.

Warto zwrócić uwagę na psychikę bohaterów, która z każdą kolejną częścią ulega zmianie. Problemu już nie stanowi zabijanie, ukrywanie się, dokładne planowanie akcji, w których giną niewinne osoby. Jeśli skonfrontowałabym to z ich zachowaniem sprzed inwazji, musiałabym powiedzieć, że to całkowicie różne osoby.

Dosyć przynudzania – czas wziąć książkę do ręki i zwyczajnie ją przeczytać. Zapewniam, że wsiąkniecie od razu, a czas przy niej spędzony nie okaże się zmarnowanym. Uff, nie zdradziłam zbyt wiele, mam również nadzieję, że udało mi się zaciekawić. Zachęcam do lektury, na mojej półce już czeka następna część.

piątek, 16 sierpnia 2013

JOSE SARAMAGO "Miasto ślepców"


 Jose Saramago jest autorem trzydziestu książek, w tym dziewięciu powieści. Sławę zdobył późno, bo dopiero w wieku 60 lat. Do jego najbardziej znanych książek należy m. in „Ewangelia według Jezusa Chrystusa”.

„Miasto ślepców” chciałam przeczytać od bardzo dawna, głównie ze względu na same pozytywne recenzje, na jakie trafiałam. W końcu udało mi się ją zdobyć, więc ochoczo zabrałam się za lekturę.

W pewnym mieści nagle wybucha epidemia ślepoty, która nie ma żadnego racjonalnego wytłumaczenia. Choroba jest dziwna, każdy, kto na nią zapada, zamiast zwyczajowej czerni widzi świat skąpany w mlecznym blasku. Na początku rząd ustanawia dla chorych kwarantannę, zamyka ich w starym szpitalu psychiatrycznym, później jednak sytuacja wymyka się spod kontroli, a zamknięci w budynku ludzie, muszą wymyślić sposób na ratunek.

Czytelnik poznaje losy społeczeństwa z perspektywy ludzi zamkniętych w szpitalu. Widzi ich zezwierzęcenie, pogłębiającą się rozpacz. Ma okazję zobaczyć zmiany, jakie choroba dokonuje w charakterach ludzi, oraz to, do czego zmusza, gdy są oni brudni, głodni i pozbawieni nadziei na odzyskanie wzroku.

Osobiście uważam, że powieść jest dziwna. Owszem, obraz społeczności jest aż nadto realistyczny, można go sobie bez trudu wyobrazić, ale mimo wszystko, nie do końca umiałam wczuć się w ten klimat. Gdzie znajdziemy sprawcę? Otóż, chodzi przede wszystkim o narrację. W „Mieście ślepców” nie ma klasycznych dialogów, a wypowiedzi poszczególnych osób akcentowane są przecinkiem, albo wielką literą. Myślałam, że tak jak w przypadku wielu innych książek, w końcu uda mi się do tego przywyknąć, niestety ciężko było do samego końca.

Mimo tego małego minusa, książkę uważam za godną polecenia. Do tej pory nie czytałam nic o podobnej tematyce, fabuła zasługuje na uwagę i z pewnością na długo zostanie w mojej pamięci.

wtorek, 13 sierpnia 2013

JEREMY CLARKSON "Wytrącony z równowagi"

Kilka lat temu kolega polecał mi książki Clarksona. Z ciekawości przeczytałam jeden, czy dwa jego felietony, ale nie spieszyło mi się szczególnie do całych tomów (być może dlatego, że należą do tych bardziej opasłych). Gdy jednak dostałam propozycję zrecenzowania jednego z nich, z chęcią się zgodziłam. 

Jeremy Clarkson to jeden z najlepiej zarabiających dziennikarzy motoryzacyjnych, którego większość ze zwykłych śmiertelników kojarzy z programu "Top Gear", w którym ten testuje różnego typu samochody.

Jego najnowsza książka "Wytrącony z równowagi" jest, teoretycznie rzecz ujmując, zbiorem recenzji aut - od Fiata 500 po Lamborghini Gallardo. Dlaczego teoretycznie? Clarkson pisze w niej bowiem o wszystkim, a samochody choć ciągle w centrum uwagi, są jakby na małym marginesie. Czytamy zatem o paskudnych wieczorach kawalerskich, na których "całkiem normalni mężczyźni wymiotują i wpychają sobie w zadki warzywa korzeniowe" (zacytowałam z pamięci, tak mi się spodobało ;)), o piciu alkoholu i wjeżdżaniu później do morza, o absurdalnych ograniczeniach prędkości, które nic nie zmieniają i o tym, w jaki sposób bardzo szybko można stracić życie.

Język, jakim posługuje się Clarkson jest prosty i zabawny, mężczyzna jest w swoich felietonach niezwykle cyniczny i pewnie momentami godzi w uczucia co wrażliwszych osób, ale... jakie to ma znaczenie, jeśli zapewnia przy tym maksimum rozrywki? Na prawdę, ciężko jest się od tej książki oderwać, co może troszkę dziwić, skoro z motoryzacją mam tyle samo wspólnego co ze skakaniem na bungee bez zabezpieczenia. 

Jeśli chodzi o kwestię dotyczącą samochodów, tu możecie się spodziewać pełnego profesjonalizmu przyprawionego nutką ironii. W lekturze pomagają piękne fotografie recenzowanych wozów, które z pewnością dadzą jako takie pojęcie o tym, o czym się czyta. Wydaje mi się, że na opinii Clarksona spokojnie można bazować jeśli chce się kupić samochód (więc, tak, kupię Fiata 500). 

Cóż, polecam. Nawet jeśli nie macie zielonego pojęcia o napędzie na obie osie, silniku V8 (lub, nie daj Boże, V12) czy manetkach do zmiany biegu umieszczonych przy kierownicy. To nie są istotne informacje i tak będziecie się przy niej świetnie bawić.

Dziękuję za egzemplarz recenzyjny Pani Iwonie Wodzińskiej!

sobota, 10 sierpnia 2013

O tym, że jestem gapą i przegapiłam urodziny bloga :)

Właściwie chyba nic więcej dodawać nie muszę. Przegapiłam trzecie urodziny bloga, wstyd! 
Zapraszam was zatem na spóźniony torcik i łyk szampana, a co, szarpnę się :).

Jeśli miałabym robić jakiekolwiek podsumowanie, to powiem jedynie, że postów do tej pory ukazało się 170, większość z nich, to recenzje, bo rzadko publikuję tutaj coś innego. 
Co do swojej działalności tutaj przez ostatni rok... cóż jestem sobą troszkę zawiedziona, drugi rok studiów jednak mocno dał mi po tyłku jeśli chodzi o materiał do ogarnięcia i rzeczy do zrobienia, miałam więc mniej czasu żeby czytać (co skrupulatnie nadrabiałam w drodze na i z uczelni) i co za tym idzie, mniej czasu na pisanie recenzji. 
Troszkę tutaj kłamię, bo wszystkie recenzje, które piszę, najpierw lądują w specjalnym zeszycie przeznaczonym tylko do tego celu, następnie przepisuję je na komputer. Rezultat jest taki, że w tej chwili wrzucam wam recenzje książek, które czytałam w lipcu... zeszłego roku ;). Nie zrezygnuję jednak z tej metody, bo jestem do niej przyzwyczajona, lubię też mieć jakiś papierowy ślad, taki sentyment z dzieciństwa.

A teraz czas na obiecanki (mam nadzieję, że nie cacanki): więcej recenzji, więcej nowości czytelniczych, więcej odwiedzania was, więcej dowiadywania się o tym, co w trawie piszczy.
Aktualnie jestem dosyć zacofana i nadal nadrabiam zaległości, ale powiem wam, że z 22 książek na liście, którą jakiś czas temu publikowałam 11 jest już za mną, czyli jestem na dobrej drodze.

Jeśli macie jakiś pomysł, co mogłabym tutaj zmienić, bądź co chcielibyście na blogu zobaczyć (tak pomyślałam, że same recenzje po jakimś czasie stają się nudne), to chętnie wysłucham wszelkich sugestii.

Pozdrawiam was gorąco, jeszcze raz zapraszam na torcik i życzę sobie i wam duuuużo dobrych lektur i weny do prowadzenia swoich blogów :) Całusy!

ja i moja tymczasowa współlokatorka Lola :)

piątek, 9 sierpnia 2013

MIA MARLOWE "Dotyk złodziejki"

Z czytaniem powieści erotycznych mam trochę tak, jak z czytaniem kolejnych "podróbek" "Zmierzchu". Rozumiem trend i popyt, ale oczekuję też jakiejś oryginalności i nieszablonowości. "Dotyk złodziejki" mimowolnie skojarzyłam z "Pięćdziesięcioma twarzami Greya" (jestem po lekturze pierwszej części), na szczęście w tym pojedynku plusa przyznaję Mii Marlowe. 

By zapewnić rodzinie jako taki byt, Lady Viola zaczyna kraść. Na jej celowniku znajdują się zamożne osoby i będące w ich posiadaniu szlachetne klejnoty, które można sprzedać na czarnym rynku.  Jedną z osób, których dom ma odwiedzić dziewczyna, jest porucznik Greydon Quinn. Na jej nieszczęście, przechwalanie się majątkiem było zasadzką, by schwytać złodziejkę. W zamian za zachowanie tożsamości kobiety w tajemnicy, ta musi zgodzić się na pewien układ. Ma pomóc w kradzieży kamienia o potężnej mocy - Krwi Tygrysa, który musi wrócić do świątyni, z której go skradziono. Viola nie ma zatem większego wyboru... a może nie chce mieć?

Nie brzmi jak powieść, z której kart aż kipi erotyzmem, prawda? Chyba celowo nie chciałam jej postawić w takim świetle, nie spłycać. Sam wątek przygodowy, wyraźnie zarysowana fabuła zasługuje zdecydowanie na uwagę. Jeśli jednak chodzi o to, co pominęłam milczeniem, sceny erotyczne zostały nakreślone dokładnie, ale w sposób delikatny, który nie razi czytelnika po oczach. Mia Marlowe nie używa wulgarnych określeń, seks w jej powieści pokazany jest jako wyrafinowana sztuka. Rzadko pojawia się tam nawet słowo "penis", części ciała napisane są w języku indyjskim, za sprawą nielicznych wkładek z kamasutry. Taka forma podeszła mi dużo bardziej niż proste, a często również "zalatujące" tanim porno odpowiedniki w niektórych powieściach.

Żeby nie było za kolorowo, książka w niektórych momentach jest zbyt cukierkowa, w innych znów lekko przewidywalna. Kłopoty dziwnym trafem zawsze rozwiązują się w zawrotnym tempie, bohaterowie dziwnie szybko zmieniają swoje zdanie na temat innych osób. Takie to nierzeczywiste. 

Przyczepię się też na chwilkę do okładki, ale to już raczej czysto subiektywna opinia i nie sądzę, żeby była znacząca. Sam projekt graficzny bardzo mi się spodobał, przyciąga uwagę, ale też nie narzuca się zbytnio. Troszkę nie spodobała mi się faktura (?) okładki. To ten typ, na którym widać każdy odcisk palca i zabrudzenie. Nie wiem czemu, ale nie lubię czegoś takiego.

Kończąc, dodam, że chętnie przeczytam kolejne części (bo nie wspomniałam, że jest to saga). Lekturę czyta się szybko i przyjemnie, jako rozrywka na upały nadaje się idealnie.

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia :)

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

ALICE MUNRO "Uciekinierka"


Alice Munro, to kanadyjska pisarka zaliczana do najwybitniejszych żyjących autorek krótkich form prozatorskich. „Uciekinierka” to jej dziesiąty zbiór opowiadań i pierwsza książka przetłumaczona na język polski.

Uroczyście deklaruję, że nie wiem, co się ze mną dzieje – ja, zagorzała przeciwniczka opowiadań, sięgam po nie z własnej nieprzymuszonej woli! Nie wiem nawet, co mnie do tego skłoniło, ale nie żałuję. „Uciekinierka”, to osiem średniej długości opowiadań o kobietach. Zazwyczaj czytelnik poznaje je w czasie przeżywania trudnych dla nich sytuacji życiowych. Tak na przykład Carla nie potrafi uwolnić się od męża, który przytłacza ją swoim sposobem bycia, Grace spotyka się z Maurym, ale tak naprawdę bardziej od niego kocha rodzinną atmosferę w jego domu, a Robin nie może się pogodzić z niespełnioną miłością i błędem, który kiedyś popełniła.

Opowiadania czyta się dosyć sprawnie i szybko, w czym nie małą zasługę ma krój czcionki. Historie są bardzo różne, jedne trafiały do mnie bardziej, inne mniej, ale fakt faktem, przy żadnym z nich się nie nudziłam. Nie ma również mowy o niedosycie, który zazwyczaj odczuwam czytając krótkie formy prozatorskie.

U Alice Munro niezwykle ważne są emocje, które niesamowicie dobrze ukazuje w swojej książce. To coś takiego, dzięki czemu sprawy życia codziennego nabierają głębi, nie są płytkie i mało ważne. Myślę, że w głównej mierze chodzi tutaj o szczegóły, na które zazwyczaj nie zwraca się uwagi.

Czy polecam? Wydaje mi się, że książka jest warta uwagi. Mnie czytało się ją przyjemnie i chętnie poznam więcej książek Alice Munro.