wtorek, 28 stycznia 2014

E. L. JAMES "Pięćdziesiąt twarzy Greya"

Niezwykły sukces damskiego porno inspirowanego cyklem "Zmierzch"! "Pięćdziesiąt twarzy Greya" to powieść, która odmieniła życie seksualne milionów kobiet! *

Pani James od dzieciństwa marzyła, by napisać powieść, która zdobędzie serca czytelników. Po wielu latach napisała "Pięćdziesiąt twarzy Greya" i można z czystym sumieniem powiedzieć, że jej marzenie się spełniło. Chyba niewiele jest już osób (nawet tych obchodzących książki z daleka), które nie wiedziałyby kim jest Christian Grey. I ja postanowiłam go poznać.

Główna bohaterka, Anastasia Steele, pewnego dnia zostaje rzucona na głęboką wodę - ma przeprowadzić wywiad w zastępstwie za swoją przyjaciółkę, która zachorowała nagle i na amen. Osoba, z którą ma rozmawiać, to bardzo bogaty darczyńca jej uczelni. Dziewczyna wchodzi na miękkich nogach do jego gabinetu, po czym, jak na prawdziwą niezdarę przystało, spektakularnie przewraca się w progu. Takie jest jej pierwsze spotkanie z Christianem Greyem, absolutnie najprzystojniejszym i najdziwniejszym facetem, jakiego kiedykolwiek poznała. Ana szybko przeprowadza wywiad, po czym ucieka, mając nadzieję, że już nigdy nie spotka Pana Greya. Wyobraźcie sobie więc jej zdziwienie, gdy następnego dnia obsługuje go w sklepie, w którym pracuje. 

Cóż takiego jest w książce James, że szaleją za nią kobiety w każdym wieku? Trzeba przyznać, że niezwykle szybko się ją czyta. Jest napisana tak, by ciągle ciekawić czytelnika, by chciał sprawdzić, co stanie się za chwilę. Nie jest to żadne love story, Christian Grey nie wie bowiem, co to miłość. On się nie kocha, on się "pieprzy... ostro". Erotyka kipi tam z każdej strony. Nie było to dla mnie nieprzyjemne w odbiorze, raczej... zwyczajnie zabawne. O wiele bardziej denerwująca w tym duecie jest Ana. Gdy po raz enty powtórzyła w myślach kwestię o swojej wewnętrznej bogini, miałam ochotę zatkać jej buzię. Nie mówiąc o Świętym Barnabie (!) i przygryzaniu wargi (!!!). 

Jak głosi cytat, książka ta rzekomo zmieniła życie seksualne wielu kobiet. Serio? Czy od przeczytania jednej książki można zapragnąć być smaganym pejczem i przywiązywanym do ramy łóżka? Cóż... może można, ciekawe jakby się na ten pomysł zapatrywali partnerzy...

Bardzo spodobało mi się zakończenie. Choć urwane, jest mocne i smutne, pozostawia w czytelniku chęć przeczytania dalszej części, nawet za cenę wysłuchiwania tyrad o wewnętrznych boginiach. 
Ja mam zamiar kontynuować lekturę w celach czysto rozrywkowych (choć w autobusie śmianie się do samej siebie stwarza mały problem). "Pięćdziesiąt twarzy Greya" to bardzo dobry rozweselacz, poprawiacz humoru, ale czy od razu bestseller?  

* przekornie, cytat wzięłam z portalu merlin.pl

środa, 22 stycznia 2014

VIRGINIA WOOLF "Orlando"

Virginia Woolf jest dosyć znaną pisarką, myślę, że każdemu molowi książkowemu jej nazwisko choć raz obiło się o uszy. Ja poznałam jej prozę dzięki studiom. Powieść "Orlando" wywołała na świecie dużo kontrowersji, do tej pory wygłaszane są na jej temat skrajne opinie. 

Ciężko jest mi jednoznacznie powiedzieć, kim jest Orlando. Na początku jest młodzieńcem o delikatnej urodzie, który zakochuje się w dość ekscentrycznej Rosjance. Później, gdy dziewczyna go zostawia, przeżywa ogromny kryzys osobowości, aż w końcu... staje się kobietą.

Orlando chciał być poetą, całe życie musiał jednak ciężko pracować, by coś w tym temacie zdziałać. Orlanda jest rozdarta. Nie dziwi ją fakt zmiany płci, zresztą, nie dziwi to absolutnie nikogo, natomiast jej rozdarcie polega na przyjęciu roli kobiety, słabszej płci, podczas gdy czuje się mężczyzną.

"Orlanda" czyta się jednym tchem. Nie ma tu wiele dialogów (łącznie, może trzy), aczkolwiek Virginia Woolf pisze ładnym, dosyć prostym językiem. Niesamowite, jak można w prosty sposób pokazać rozdarcie wewnętrzne bohatera, zabawnie, ale i trafnie opisać obie płci. Nie raz po prostu nie mogłam uwierzyć w to, co mam przed oczyma. 

Ciekawe jest samo tło historyczne powieści. Orlando ma 30 (?) lat, a akcja toczy się przez jakieś 300. Po kolei pokazane są nam epoki, zmiany ustrojowe, tylko Orlanda zostaje taka sama, ze swoimi rozterkami i pokręconym życiem. 

Fantastyczna powieść, dla osób, które szukają czegoś ambitniejszego, napisanego z pomysłem i nieco kontrowersyjnego. 

PS. Tym oto sposobem, zaczynam recenzować książki z 2013 roku ;)

środa, 15 stycznia 2014

JAMIE OLIVER "15 minut w kuchni"

Jamie Oliver to brytyjski kucharz, autor programów oraz książek kulinarnych. Prowadzi program "Jamie Oliver's Food Revolution". W kuchni używa tylko świeżej i ekologicznej żywności.

"15 minut w kuchni" została napisana po sporym sukcesie swojej poprzedniczki - "30 minut w kuchni". Dania z książki, z założenia mają być superszybkie do wykonania, zdrowe, zbilansowane i smaczne. Autor czerpał inspiracje z kuchni całego świata i modyfikował je tak, by kojarzyły się nam z prostymi przepisami, które uwielbiamy.

Na początku książki Oliver zamieszcza kilka istotnych wskazówek, co do przygotowywania, podawania i spożywania posiłków. Zaznacza, jak ważne są ładne półmiski, dobrze zaopatrzona spiżarnia i zorganizowanie sobie miejsca do pracy w kuchni. Mówi również o podstawowym sprzęcie, bez którego nie wyczarujemy nic dobrego. Na pewno ułatwi to korzystanie z książki, gdy przejdziemy do gotowania.

Przepisy w książce dzielą się na kilka kategorii m.in. na różne rodzaje mięs, ryby, makarony, zupy i kanapki, dania wegetariańskie oraz pomysły na śniadanie. Dodatkowo z tyłu umieszczony został indeks potraw, dzięki czemu jeszcze łatwiej znajdziemy to, na co akurat mamy ochotę (albo też to, co akurat mamy w lodówce).

Każdy przepis opatrzony jest przepięknym zdjęciem, na którego widok aż leci ślinka. Na przepis składa się lista potrzebnych produktów oraz sprzętu jaki musimy sobie przygotować, ilość porcji, jaka wyjdzie z podanych proporcji, wartość kaloryczna dania oraz dokładna instrukcja, krok po kroku, jak je wykonać.

Jak to jest z tymi 15 minutami? Myślę, że dla kogoś, kto lubi gotować i sprawnie porusza się po kuchni, zadanie wykonania dania w tak krótkim czasie jest do realizacji. Mniej wprawionym osobom polecam jednak zarezerwowanie sobie troszeczkę więcej czasu. Ważne są również składniki jakich używamy, Oliver, często proponuje np. "ryż 10-minutowy", jeśli więc go nie mamy, to czas gotowania automatycznie się wydłuża.

Jedyny minus, jaki zauważam w tej książce, to słaba dostępność niektórych produktów. Kasztany wodne, przyprawy takie jak liście limonki kaffir czy sos miętowy lub kiszone cytryny. Cóż, dla chcącego nic trudnego, niestety mój portfel nie przetrwałby takiego oblężenia. Ok, może trochę się teraz czepiam drobiazgów, bo wszystko można wymienić, czy jednak smak nadal pozostanie ten sam?

Plusem jest to, że każdy przepis składa się z kilku części składowych, dzięki czemu można sobie wybrać np. sałatkę, nie wzbogacając jej o dodatek mięsny (co np. mi, wegance, bardzo odpowiada).

Przy końcu książki znajdują się miniatury zdjęć każdego przepisu (zdjęcie powyżej) z podaniem ich kaloryczności, zawartości tłuszczów, cukru i tłuszczów nasyconych. Jest też porada dietetyczna autorstwa Laury Parr, dietetyczki Jamie'ego.

"15 minut w kuchni" to bardzo przydatna pozycja na rynku, w dobie fast foodu i rezygnacji z posiłków, bo "nie mam czasu". To również poradnik, jak jeść mądrze i zdrowo oraz album z przepięknymi zdjęciami, które same w sobie karmią nasze oczy.

Za egzemplarz dziękuję pani Iwonie Wodzińskiej :) 

sobota, 11 stycznia 2014

SZCZEPAN TWARDOCH "Morfina"


„Morfina” to druga nominowana do nagrody Nike powieść, którą chciałam przeczytać. Nie wiedziałam o niej wiele, może jedynie to, co słusznie sugeruje okładka: „Warszawa 1939: kobiety, narkotyki i zdrada”.

Okupowana Warszawa pełna okien pozaklejanych tekturą, strachu w czasie godziny policyjnej i ludzi zastanawiających się, co dalej. Gdzieś tam ukrywa się Konstanty Willeman by wymigać się od służby wojskowej. To właśnie jego osoby dotyczy okładkowe zdanie. On, Konstanty Willeman, w okupowanej Warszawie, zdradza swoją żonę, morfinizuje się, a później zdradza wszystko, w co wierzył i już sam nie wie, kim jest.

„Morfina” jest przede wszystkim książką dziwną. Narrator zmienia się kilkukrotnie nawet w przeciągu jednego zdania. Kostek raz jest sobą, raz spogląda na sieie z góry, a jeszcze innym razem opowiada o nim jego własna śmierć. Czyta się to jakby w narkotycznym transie, czasem nie rozumiejąc nic, by w dobrej chwili zrozumieć wszystko. „Morfina”, to dobry tytuł dla tej powieści, gdyż ma ona właściwości uzależniające, choć właściwie trudno jest stwierdzić, co do niej tak czytelnika przyciąga.

Główny bohater jest na pół Polakiem, na pół Niemcem. Twardoch stworzył postać mającą ciekawą, ale i trudną przeszłość. Matka, która potrafi tylko władać mężczyznami, uzależniać ich od siebie i wysysać do cna, by porzucić, gdy zwyczajnie jej się znudzą. Ojciec, młodszy od niej o 20 lat, żołnierz, który na wojnie stracił nie tylko twarz, ale i swą męskość.
Kostek miota się w tym wszystkim ciągle poszukując własnej tożsamości. Jest Polakiem, to przecież oczywiste, czy jednak, gdy dla dobra Polski przyjmie niemiecki rodowód, nadal wszystko będzie dla niego tak jasne?

„Morfina” to prawie 600 stron zapomnienia i przeniesienia się wstecz, do czasów wojny. Lektura ciekawa dla mnie, jako osoby znającej wojnę jedynie z lekcji historii. Myślę, że tym ciekawsza dla tych, którzy tę wojnę przeżyli.
Smutna, pełna prostej brutalności, zwierzęcego zaspokajania potrzeb i przerażenia samym sobą. 

czwartek, 9 stycznia 2014

NICHOLAS SPARKS "Ostatnia piosenka"

Nicholas Sparks - mój ulubieniec. Chyba każdy już słyszał o tym mistrzu romansu, pożeraczu damskich serc. A jeśli nie, to właśnie nadszedł moment, żeby to nadrobić. 

O "Ostatniej piosence" swego czasu było głośno, a to za sprawą ekranizacji, w której główną rolę gra Miley Cyrus. Przed lekturą, widziałam jakieś fragmenty, nie na tyle jednak, żeby popsuło mi to odbiór powieści.

Wakacje Ronnie, można opisać jednym, dosadnym słowem - katastrofa. Wyjazd nad morze z bratem, do ojca, z którym rozmawiała trzy lata wcześniej i którego nie darzy sympatią. Nic więc dziwnego, że na początku dziewczyna do wszystkiego podchodzi na "nie" i próbuje różnych numerów, żeby jak najszybciej wrócić do domu. Wszystko zmienia się, gdy Ronnie znajduje na plaży jaja żółwia morskiego, postanawia się nimi zaopiekować i poznaje przystojnego Willa. 

Główna bohaterka, to postać specyficzna, chłopczyca o trudnym charakterze i własnym zdaniu na każdy temat. Podobała mi się jej stanowczość i upartość, która maskowała miękkie serce i łagodność. Will, natomiast jest typem przystojniaka z plaży, pracuje w oceanarium, gra w piłkę plażową i okazuje się, że jest też absurdalnie bogaty, z czym się nie obnosi. Bohaterowie pasują do siebie jak woda gazowana do ogórków kiszonych, ale okazuje się, że takie mieszanki wybuchowe najlepiej sprawdzają się w romansach.

Fabuła jak zwykle u Sparksa, niespotykana, nieprzewidywalna i romantyczna w ten specyficzny "sparksowski" sposób, który uwielbiają czytelniczki. Zakończenie miażdżące i przyprawiające o łzy, czyli takie, jakiego się spodziewałam i jakie być powinno. Jestem bardzo zadowolona z lektury, każdemu polecam.

wtorek, 7 stycznia 2014

ALEKSANDER SOŁŻENICYN "Oddział chorych na raka"

Sołżenicyn napisał swoją powieść na bazie własnych doświadczeń - przez osiem lat przebywał w łagrze, walczył również z nowotworem, jak bohaterowie jego powieści. W 1970 otrzymał Literacką Nagrodę Nobla.

Jak sugeruje sam tytuł książki, akcja rozgrywa się w szpitalnym oddziale, gdzie przebywają chorzy na raka pacjenci. Bohaterowie są bardzo różni - Oleg Kostogłotow, który przebywa na zesłaniu, a do szpitala trafia umierający czy Paweł Rusanow, który piastuje wysokie stanowisko w partii. Poprzez ich rozmowy i wspomnienia czytelnik ma okazję przyjrzeć się bliżej realiom państwa totalitarnego. 

Mniej metaforyczna strona powieści ukazuje lekceważący stosunek służby zdrowia do pacjenta, ciągłe oszustwa i naginanie prawdy, a z drugiej strony również ogrom pracy jaki spoczywa na barkach lekarzy i ryzyko związane z pracą radiologiczną. 

"Oddział chorych na raka" czytałam prawie miesiąc. Nie potrafiłam przebrnąć dziennie przez więcej niż dwa rozdziały. Myślę, że powodem była dosyć trudna tematyka książki, której na pewno nie można uznać za przyjemną. Powiedziałabym, że jest to takie wyciąganie na wierzch brudów, spaczenie społeczeństwa zmanipulowanego przez władze. 

Mimo wszystko lekturę uważam za bardzo wartościową i wydaje mi się, że warto ją znać. Książka na pewno przypadnie do gustu poszukiwaczom czegoś ambitnego, wymagającego zastanowienia się i skupienia.

sobota, 4 stycznia 2014

SARA SHEPARD "Kłamczuchy"

Inspiracją do napisania "Kłamczuch" dla autorki, były jej wspomnienia ze szkolnych lat. Faktycznie, książka może czytelnika z łatwością przenieść w te czasy, kiedy tworzyły się grupki przyjaciółek, dzieliło sekretami i starało się być jak najpopularniejszym. 

Taką właśnie popularną nastolatką była Alison. Każdy chciał nią być, ale też większość jej za status nienawidziła. Ali miała oczywiście grupkę najwierniejszych przyjaciółek: Emily, Arię, Spencer i Hannę. Piszę "miała", bo zniknęła pewnej nocy i ślad po niej zaginął. Gdy pozostałe dziewczyny w końcu godzą się z jej śmiercią, zaczynają dostawać dziwne SMSy dotyczące faktów, o których wiedziała tylko Alison. Jak zareagują nastolatki? Czy uda im się utrzymać sekrety w tajemnicy?

Zabierając się za czytanie "Kłamczuch", mniej więcej wiedziałam, jakiego typu powieści mam się spodziewać. O książce, jak i o serialu nakręconym na jej podstawie, sporo się mówi i są to raczej opinie pozytywne. Ja również nie będę się wychylać przed szereg i książkę pochwalę. 

Lekka, przyjemnie się ją czyta, niesamowicie wciąga. Jest to typowa młodzieżówka, literatura nieskomplikowana i dobra do celów mocno rozrywkowych. Dziewczyny przeżywają w niej wzloty i upadki, pod powłoką zwyczajnego nastoletniego życia, kryje się również kilka głębszych społecznych problemów jak bulimia, kradzieże, czy spotykanie się z dużo starszym mężczyzną. 

Jedyne co mnie zastanawia, to zachowanie bohaterek, a raczej przełożenie powieści na rzeczywistość. Może zagranicą nastoletnie życie wygląda inaczej niż w Polsce, niemniej byłam zafascynowana tym, jak można uwielbiać swoje przyjaciółki, a jednocześnie być dla nich niemiłym. Czy, jak za cenę popularności można zmienić swój charakter, jak można zacząć być zaślepionym swoim "bywaniem". Ciekawe studium socjologiczne.

Podsumowując, lektura na pewno przypadnie do gustu młodszym odbiorcom, nastolatkom, które będą potrafiły zidentyfikować się z głównymi bohaterkami, ale i czytelniczkom, które po prostu mają ochotę na lekką i odmóżdżającą książkę. Ja z pewnością sięgnę po kolejne części.

środa, 1 stycznia 2014

Podsumowanie noworoczne

Witam was w nowym 2014 roku :). Jak samopoczucie, jak postanowienia noworoczne? 
Pomyślałam, że w kilku zdaniach podsumuję ubiegły już, 2013 rok, powiem troszkę o swoich planach na rok teraźniejszy i ponarzekam na samą siebie ;).

W 2013 roku przeczytałam 86 książek, czyli pogorszyłam swój ubiegłoroczny wynik o jedynie 2 książki. Walczyłam zawzięcie, niestety brak czasu, praca i cieszenie się życiem uniemożliwiły mi pobicie rekordu. Nie ma tego złego, zaczynamy nową listę, oby jak najdłuższą.

Nawiązałam kilka świetnych wydawniczych współprac, z których bardzo się cieszę, są to między innymi Insignis, Studio Astropsychologii czy Akurat. Co jakiś czas dostaję nowe propozycje, które zawsze przyjmuję z otwartymi ramionami (książek nigdy za wiele).

Postów napisałam 97. W większości są to recenzje, więc źle nie jest. Najlepsze jest to, że do tej pory nie uporałam się z publikacją recenzji z 2012 roku (taaaak, dobrze czytacie). Aktualnie jestem na listopadzie. Łatwo więc mogę się wytłumaczyć z różnej jakości i długości recenzji - te, które piszę na bieżąco są dłuższe, bo pamiętam więcej szczegółów, mogę coś dodać po czasie. Natomiast te krótkie są archiwalne, przepisywane z mojego magicznego recenzenckiego zeszyciku. 

Czas na narzekanie. Jestem sobą nieco zawiedziona jeśli chodzi o szybkie wywiązywanie się z recenzowania książek, które dostaję od wydawnictw. Tutaj oficjalnie przepraszam! Często zwyczajnie nie mam czasu na czytanie czegokolwiek dla przyjemności, z racji iż mój kierunek studiów (kulturoznawstwo), właściwie cały czas coś czyta, to zwyczajnie się nie wyrabiam. Aktualnie męczę książki do licencjatu, mam zamiar obronić się w czerwcu, a pracy przede mną TYYYYYLE! 
W każdym razie, nie ma książki, której bym prędzej czy później nie zrecenzowała. Wszystkie je otaczam należytą opieką i pielęgnuję na półce, aż przyjdzie upragniony moment, gdy będę się mogła za nie zabrać.

Co planuję na rok 2014? Przede wszystkim jeszcze więcej czytania, jeszcze więcej recenzji lepszej jakości (ze swoich nie do końca jestem zadowolona, ale staram się je ulepszać), więcej dobrych współprac, więcej nowych, zapełnionych półek na książki i więcej mnie na waszych blogach (bo mam ogromne tyły ostatnimi czasy).

Skończyłam biadolić.