O Małgorzacie Warda słyszałam wiele i zwykle były to opinie pozytywne. W końcu udało mi się dorwać jedną z jej książek i chyba już wiem, skąd te wszystkie komplementy.
Jasmin i Staś, historia miłosna. Czy jednak na pewno? Od dziecka nierozłączni, wspólnie wychowywani, znający się prawie na wylot. Są swoimi pierwszymi miłościami, pierwszymi pocałunkami i pierwszym "razem". Na dobre i na złe, nie wątpiąc, że tak po prostu miało być. I nagle Staszek znika. Bez śladu, jakby rozpłynął się w powietrzu. Jakiś czas później matki zakochanych otrzymują zdjęcie Stasia, przedstawiające go związanego i posiniaczonego.
Rodzina szaleje z niepokoju, czas przecieka przez palce. Jasmin ciągle ma nadzieję, ale coś podpowiada jej, że coś w tym zniknięciu jest nie w porządku.
Jak to jest, być razem przez całe życie? Miłość, a może tylko przywiązanie, albo głos rozsądku? Co, jeśli jedna połowa przestaje chcieć, co, kiedy już nie potrafi?
Warda w swojej książce umiejętnie kieruje uczuciami, mąci czytelnikowi w głowie. Dużo u niej retrospekcji, przeskoków od dawniej, do teraz. Dzięki temu dobrze poznajemy i bohaterów i ich wzajemne relacje.
Nie wszystko jest jasne, coś ciągle umyka i choć zdajemy sobie z tego sprawę, to trudno jest nam uchwycić, co zgrzyta. Gdy w końcu sprawa się rozwiązuje, jesteśmy zaskoczeni, zdumieni, zagubieni.
Czasem miłość jest tak wielka, jak oddech, bez którego nie można żyć. Tak wielka, że w końcu nas przerasta i każe uciekać.
"Jak oddech" nie jest lekkim romansem i choć czyta się ją łatwo, pozostawia w pamięci sporo pytań bez odpowiedzi. Takie właśnie powieści lubię, więc to na pewno nie moje ostatnie spotkanie z autorką.