Podczas rodzinnego pikniku zostaje porwana najmłodsza córka Macka. Wszystkie poszlaki wskazują na nieuchwytnego dotąd mordercę dzieci. Główny bohater przez bardzo długi czas obwinia się o śmierć córeczki, co negatywnie wpływa na jego rodzinę. Pewnego dnia Mack dostaje wiadomość by udał się do chaty, w której znaleziono zakrwawioną sukienkę jego małej Missy. Zaprasza go tam Tata, czyli nazywany tak przez jego żonę... Bóg.
Po lekturze "Rozdroży" wiedziałam już czego mniej więcej się spodziewać, nie zdziwił mnie zatem obraz Boga, jako czarnoskórej kobiety oraz Ducha Świętego w postaci małej Chinki. Sama forma książki również jest podobna, bohater wybiera się na spotkanie z Bogiem by wyjaśnić kilka kwestii i mówiąc kolokwialnie "ulżyć sobie".
Powieść jest dobrze przemyślana i głęboko trafia do czytelnika. Autor poruszył tu problemy, z którymi każdy z nas boryka się na co dzień i starał się pokazać je z perspektywy Boga. Śmiały krok, w moim odczuciu bardzo udany.
Coś mnie jednak miejscami w tej książce drażniło. Może sama postawa Macka, słuszna, ale wyglądająca naiwnie ufność. Zdarzało się, że niektórych dialogów nie umiałam strawić, tak bardzo były wypełnione nadzieją i miłością. Za dużo tego dobrego, mimo wszystko, poczułam przesyt słodyczy.
Nic nie zmieni jednak faktu, że "Chata", to bardzo dobrze napisana powieść, która w prosty sposób pokazuje złożone relacje, jakie zachodzą pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Jest to próba wytłumaczenia pewnych mechanizmów rządzących światem, próba zreferowania ich z drugiej strony. Taka książka nie jest dla wszystkich, ateiści pewnie by ją zdyskredytowali, ale mnie się spodobała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz