poniedziałek, 29 czerwca 2015

GUY GAVRIEL KAY "Pieśń dla Arbonne"



To pierwsza, lecz na pewno nie ostatnia powieść Kaya, którą przeczytałam. Ostatnio zauważyłam, że przyciągają mnie powieści o dawno minionych czasach, czasach królów, dam, rycerzy, dworskiej miłości, ale też nienawiści. To wszystko znalazłam w "Pieśni dla Arbonne". A może nawet więcej.

Jak to często w świecie bywa, wszystko zaczęło się od kobiety. Kobiety, która była żoną jednego mężczyzny, a która oddała swoje serce i duszę innemu. To uczucie, oraz śmierć damy, zapoczątkowało zajadłą nienawiść pomiędzy surowym Urtem de Miraval i najzdolniejszym z trubadurów księciem Bertainem de Talair.

Tymczasem w rządzonej przez kobietę Arbonne pojawia się Blaise de Barsenc i całe podstawy władzy zaczynają się chwiać. Tym bardziej, że jego ojciec, najwyższy kapłan Corannosa od lat chce zniszczyć Arbonne pełną bogini Rian. Decydujące starcie zbliża się nieuchronnie i może zmienić wszystko.

Kay w swojej powieści rysuje przed czytelnikiem średniowieczną Prowansję, świat pełen trubadurów i pieśni, dwóch rywalizujących ze sobą bogów, pięknych kobiet i odważnych decyzji. Z jednej strony Arbonne, niezwykle piękne miejsce, zakazujące morderstw, słynne z jarmarków i wszechobecnej muzyki. Z drugiej zimne i mroczne Gorhaut, gdzie ludzi pali się na stosach dla wymuszenia posłuszeństwa, a kobiety można zabić za niesubordynację.

Bardzo barwna i wieloaspektowa książka, od której ciężko jest się oderwać. Napisana dokładnie, szczegółowo i precyzyjnie. Z barwnymi bohaterami, pięknymi opisami miejsc. Nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po inne książki, które napisał Guy Gavriel Kay. To czysta uczta dla wyobraźni.

wtorek, 23 czerwca 2015

CADY CROSS "Dziewczyna w stalowym gorsecie"


Jak każdy praktykujący mol książkowy, posiadam magiczną listę książek, które z jakiegoś powodu warto przeczytać. "Dziewczyna w stalowym gorsecie" widniała na tej liście, ale czy faktycznie warto było poświęcić na nią swój czas? O tym za chwilę.

Finley Jayne nie jest tak jak jej rówieśniczki. Jest w niej coś mrocznego, co daje jej ogromną siłę, ale przejmuje też nad nią kontrolę. Pewnego dnia, dziewczyna pod wpływem emocji daje się ponieść swojej mocy i daje wycisk byłemu już wtedy pracodawcy, który nie potrafił trzymać rąk przy sobie. W trakcie ucieczki wpada pod welocykl Griffina, księcia Greythorn, który dostrzega w niej coś niezwykłego i postanawia jej pomóc.

"Dziewczyna w stalowym gorsecie" to typowa książka młodzieżowa. Czasem zdarza mi się takowe czytać i wychodzę na tym różnie. Tym razem było niestety całkiem przeciętnie.

Główna część fabuły dotyczy Machinisty - człowieka, który w jakiś sposób nakłania maszyny do wykonywania jest chorych rozkazów. Już mniej więcej w połowie książki domyśliłam się, kim był Machinista, co skutecznie popsuło lekturę. Sam pomysł na powieść - "Skrzyżowanie epoki wiktoriańskiej z X-menami" jest bardzo interesujący, niemniej autorce, nie do końca udało się wykorzystać jego potencjał. Z odległych czasów mamy tutaj garderobę, niektóre dialogi, czy przemycane na marginesie zwyczaje. Druga część jest nieco bardziej rozbudowana dzięki jednej z bohaterek, Emily, która w powieści jest znakomitym wynalazcą i naukowcem.

Całość jest do przełknięcia, myślę, że styl spodoba się zwłaszcza fanom steampunku. W książce można znaleźć całkiem sporo do niego odwołań. Niestety na mnie nie zrobiła większego wrażenia, więc i szczególnie nie będę do niej zachęcała.

Zapowiedź: "Otchłań" Robert J.. Schmidt

Wielkimi krokami zbliża się premiera nowej książki z Uniwersum Metro 2033! 26 sierpnia do księgarń trafi „Otchłań” Roberta J. Szmidta, druga po „Dzielnicy obiecanej” Pawła Majki książka w serii Uniwersum Metro 2033 w polskich realiach.

Wrocław 20 lat po wojnie nuklearnej. Z niemal siedmiuset tysięcy wrocławian przetrwała ledwie garstka w ciągnących się pod miastem kanałach. Tworzą oni niewielkie zamknięte społeczności, zwane enklawami. Mimo upływu lat, powierzchnia wciąż nie nadaje się do ponownego zasiedlenia. Promieniowanie jest tam wciąż zbyt silne, a co gorsza, zmutowane rośliny i zwierzęta stworzyły w ruinach nowy, wyjątkowo nieprzyjazny człowiekowi ekosystem.
Dostępne zasoby ulegają wyczerpaniu i w enklawach zaczyna brakować najbardziej podstawowych produktów, pojawia się głód. Zdesperowani mieszkańcy coraz częściej łamią tabu i uciekają się do kanibalizmu.

W takim świecie przyszło żyć Nauczycielowi, ostatniemu z Pamiętających, którym dane było urodzić się przed wojną i „pamiętać” świat sprzed zagłady. Chcąc chronić niepełnosprawnego syna próbuje dotrzeć do podziemi Fallusa, jak powszechnie nazywa się ruiny dawnego wieżowca Sky Tower, gdzie mieści się ponoć najbardziej stabilna enklawa. Droga nie będzie jednak prosta i łatwa a Nauczyciel trafi do miejsc, których istnienia nie podejrzewał w najgorszych koszmarach.

Uwaga! 
Zostań autorem w Uniwersum Metro 2033 – Twoje opowiadanie ukaże się w nakładzie 20 tys. egz.

Przypominamy, że wydawnictwo Insignis Media ogłosiło III edycję konkursu na najlepsze fanowskie opowiadania w klimacie Uniwersum Metro 2033.
Jeśli macie ciekawe pomysły, talent, pasję… Jeśli piszecie i marzycie o tym, by w końcu ktoś Was zauważył i opublikował, to nasz konkurs jest idealną szansą, by pokazać się szerszemu gronu czytelników. Tegoroczny zbiór opowiadań został wydany w nakładzie 20 000 egz. i rozprowadzany jako świetnie wydany, darmowy dodatek do regularnej powieści z Uniwersum Metro 2033. Czy ktoś może zaoferować debiutantom większy zasięg?
Dwanaście najlepszych opowiadań opublikujemy w klasycznej książce papierowej i w e-booku.
Trzy opowiadania (te najlepsze z najlepszych) dodatkowo nagrodzimy finansowo! Laureat pierwszej nagrody otrzyma 1000 zł, drugiej – 700 zł, trzeciej – 500 zł. W sam raz na stalkerski ekwipunek!
Czekamy na Wasze zgłoszenia! Śpieszcie do piór, klawiatur, glinianych tabliczek, tabletów… czy co tam jeszcze macie do ubierania swoich myśli w słowa! Powodzenia!

wtorek, 16 czerwca 2015

PHILIPPA GREGORY "Odmieniec"

Odmieniec - Philippa Gregory

Z twórczością Philippy Gregory zetknęłam się stosunkowo niedawno i byłam bardzo zadowolona
z tegoż spotkania. Od razu też zachciało mi się więcej i przypadkowo trafiłam na "Odmieńca". Jest to pozycja o tyle ciekawa, że w pełni fikcyjna, a nie, jak dotychczas to było z twórczością autorki, opowiadająca losy jakiejś znanej postaci historycznej. 

Po śmierci ojca Izolda ma dwa wyjścia: albo poślubi obrzydliwego księcia, albo wstąpi do zakonu. Wraz ze swoją służącą i zarazem przyjaciółką Iszrak, udaje się więc za mury klasztoru, by objąć tam funkcję ksieni. Niedługo po jej ślubach zakonnice zaczynają dziwnie się zachowywać - lunatykują, na ich rękach pojawiają się stygmaty, popadają w obłęd. Wtedy do Augustynek przyjeżdża papieski wysłannik, Luca Vero, by wyjaśnić sytuację. 

Fabuła powieści osadzona została w średniowieczu, gdzie rola kobiety była mocno ograniczona,
a ludzie wierzyli w najdziwniejsze rzeczy. Gregory chce pokazać lęki ówczesnych ludzi, a także życie w tamtych czasach. 

Bohaterowie są wykreowani w precyzyjny sposób - każdy z nich ma coś pokazywać swoją postawą. Moją największą sympatię wzbudził giermek Luki - Freize, który bardzo kocha zwierzęta, potrafi się z nimi obchodzić, i choć wszyscy mają go za głuptasa, nie raz udowadnia, że nie jest tak głupi, na jakiego wygląda.

Powieść jest stosunkowo krótka, więc jej lektura nie zajmuje zbyt wiele czasu. Autorka postawiła przed Lucą i jego świtą dwa zadania do wykonania, i chociaż oba wątki napisane zostały starannie, to ten drugi zepsuł mi całkowicie lekturę. Moim zdaniem, jeden główny wątek z zakonem byłby wystarczający. 

"Odmieniec" to pierwszy tom serii "Zakon Ciemności", jestem więc ciekawa, w jaki sposób pisarka pokieruje dalszymi losami bohaterów. Nie pozostaje mi nic innego, jak sięgnąć po kolejny tom i się
 o tym przekonać. 

sobota, 13 czerwca 2015

JOHN IRVING "Jednoroczna wdowa"



Irvinga uwielbiam za wiele rzeczy. Na samym czele listy plasuje się humor obecny w jego książkach, następnie bohaterowie, zawsze nietuzinkowi, związani w jakiś sposób z pisarstwem, później fabuły... całość. Wiem, że czytając Irvinga będę zadowolona z lektury i nigdy jeszcze nie zdarzyło się, żeby było inaczej.

Zaczyna się od romansu pięknej matki małej Ruth z szesnastoletnim Eddiem, któremu pozostaną piękne oraz nieco zawstydzające wspomnienia oraz fascynacja starszymi kobietami. Kochanka chłopaka ucieka od męża i córki, bo nie potrafi poradzić sobie z traumą po stracie dwóch ukochanych synów i wie, że nie byłaby dla Ruth dobrą matką. Dziewczynka wychowuje się z ojcem kobieciarzem i wyrasta na sławną powieściopisarkę. Wtedy też fabuła nabiera rozpędu, a czytelnik śledzi losy bohaterów na przestrzeni wielu lat. 

Bardzo trudno jest mi opowiedzieć, o czym jest "Jednoroczna wdowa". Irving zwykle porusza bardzo wiele tematów, z których niełatwo wyłuskać ten najważniejszy - wszystkie są równorzędne. Tutaj przewija się miłość, cierpienie, fascynacja, tęsknota. Każdy bohater porusza własny wątek: Marion wciąż myśli o swoich zmarłych synach, Eddie myśli o Marion, Ruth przez pół życia rozważa kwestię małżeństwa i posiadania dzieci, jej przyjaciółka Hannah żyje właściwie samym seksem, a ojciec Ruth, Ted, specjalizuje się w podrywaniu nieszczęśliwych mężatek.

Powieść jest długa, ale krótkie rozdziały sprawiają, że czyta się ją stosunkowo szybko. Co ważne, przy książce nie da się nudzić, autor co rusz wprowadza do fabuły ciekawe sytuacje, często można się przy tej lekturze uśmiechnąć. Irving jest dla mnie mistrzem konstruowania długich fabuł, które z biegiem akcji nie zaczynają dłużyć się jak flaki z olejem. 

"Jednoroczna wdowa" to książka dla osób, które lubią powieści opiewające na prawie całe życie postaci, które w nich występują. Których urzeka nietuzinkowy humor i charakterystyczni bohaterowie. Którzy lubią po prostu dobrą powieść, o której nie zapomina się w minutę po jej przeczytaniu.

środa, 10 czerwca 2015

Wakacje!

Z tym tytułem, to troszeczkę przesadziłam, bo zostały mi do zaliczenia jeszcze dwa egzaminy, ale tak właściwie, to mogę powiedzieć, że już za chwilunię zaczynam wakacje! Dla osoby, która studiuje dziennie, pracuje na cały etat i jeszcze biega na siłownię, wakacje są miłą odmianą :).
A jak wakacje, to i czasu na czytanie dużo więcej niż zwykle. W ciągu roku akademickiego, jest mi ciężko znaleźć czas na przyjemności, bo studiuję kulturoznawstwo, a na tym kierunku głównie się czyta. Szczególnie, że jestem na literackiej specjalizacji.
Teraz, kiedy przerwa za pasem, wreszcie mogę nadrobić moje książkowe zaległości, których niestety nazbierało się całkiem sporo.
W tamtym roku zrobiłam caaaałą dłuuuuugą listę książek, które miałam zamiar przeczytać. Było ich chyba ze trzydzieści i wszyscy pisali mi, że to bardzo śmiałe plany. A i owszem, nie przeczę. Grunt, że wtedy udało mi się je zrealizować i w październiku miałam już czyste konto czytelnicze.
Na dzień dzisiejszy nie chce mi się robić żadnej nowej listy. Wystarczy, że widzę ten ogromny stos, który na oko liczy 30 pozycji. A coś mi się wydaje, że to dopiero początek.
Mam nadzieję, że uda mi się bywać tutaj i bywać u was dużo częściej, bo ten blog troszkę przywiędł i mam wrażenie, że mało osób na niego zagląda. Nie chciałabym, żeby tak całkiem umarł, więc mam zamiar wybrać się na wyprawę w Internety i przygarnąć tutaj troszkę nowych twarzy :).
Trzymajcie kciuki, żeby to wszystko się udało. 

wtorek, 9 czerwca 2015

JOHN GROGAN "Marley i ja"


Lubię książki, w których głównym bohaterem jest zwierzątko. Uwielbiam "Zaklinacza koni" i "Szczeniaka". Czworonogi zawsze wprowadzają do lektury coś świetnego, czasem morze radości, a czasem dużo łez.

"Marley i ja" to taka historia, której nie byłoby bez psa. Tytułowy Marley to labrador retriver, którego John i Jenny kupili sobie by sprawdzić się w roli opiekunów. I który całkowicie zmienił ich życie. Ten pies urodził się po to, by broić, niszczyć, kraść jedzenie, wyłamywać barki na spacerach i panicznie bać się burzy. Trochę taki pies-pułapka, całkowicie niereformowalny posiadacz ADHD.

To właśnie on, Marley, był nieodłącznym elementem rodziny Groganów. To z nim przeżyli swoje najlepsze i najgorsze chwile, a gdy jego życie dobiegło końca, uświadomili sobie, że bez niego nic nie jest takie samo. 

John Grogan, autor i główny bohater książki, z zawodu jest felietonistą. To, w jaki sposób udało mu się pokazać historię swojej rodziny wynika z talentu i miłości do pracy, którą wykonuje. "Marley i ja" to książka niezwykle ciepła, pełna miłości i szczęścia. Momentami bardzo smutna, wzruszająca do łez, a niejednokrotnie tak śmieszna, że nie da się powstrzymać od parsknięcia na głos.

Jedno jest pewne, takich lektur powinno być więcej, bo z pewnością nie jeden czworonóg mógłby dostarczyć na nie materiału. A przecież każdy od czasu do czasu lubi przeczytać coś zabawnego, odprężającego i opowiadającego o najgorszych psach świata, bez których nie można żyć. 


niedziela, 7 czerwca 2015

MARIA ULATOWSKA "Sosnowe dziedzictwo"


Są takie książki, z których aż spływa ciepło, serdeczność i radość. Są też historie, które zdarzają się zazwyczaj tylko w książkach. Taka właśnie jest fabuła "Sosnowego dziedzictwa".

Anna Towiańska w spadku po dziadkach, którzy zginęli w Powstaniu Warszawskim dziedziczy mocno podupadły, ale nadal piękny dworek Sosnówka w Towianach. Kobieta bardzo odważnie postanawia nocować w swoim nowym królestwie od pierwszego dnia, a przy okazji zdobywa psa, panią gospodynię, weterynarza, parkingowego... Jest w końcu piękną, wykształconą i lubiącą ludzi kobietą. 

Sielanka. Żyć nie umierać. Mocno trąci mi tutaj "Domem nad rozlewiskiem", tyle, że jest jeszcze bardziej swojsko i aż nierealnie. I to jest właściwie mój główny zarzut do powieści, bo przecież wszystko ma swoje granice. 

Książkę czyta się szybko i płynnie, nie wymaga skupienia uwagi. Podzielona została ona na czasy Powstania by czytelnik z pierwszej ręki mógł poznać losy krewnych Anny oraz czasy współczesne - te cudowne dni spędzone w Sosnówce. Może się czepiam, bo przecież w swojej powieści autorka może sobie stworzyć raj na ziemi, skoro tak właśnie chce, ale przecież nie jest to książka fantastyczna i chyba tylko skrajny optymista mógłby uwierzyć w to, co się tam dzieje. 

Zwykle nie mam nic przeciwko powieściom, które relaksują i dają pomarzyć o swoim własnym azylu gdzieś daleko od zgiełku miasta. Niestety ta powieść zupełnie mnie do siebie nie przekonała, a historia rodem z "Żyli długo i szczęśliwie" przyprawiła o nałogowe przewracanie oczami. 

czwartek, 4 czerwca 2015

RYSZARD KAPUŚCIŃSKI "Heban"


Ryszard Kapuściński był jednym z autorów piszących reportaże literackie. Jego podróże do Afryki plasowały się na szczycie wypraw z Polski. Kapuścińskiemu zależało na tym, by przedstawić czytelnikowi prawdziwą Afrykę, nie tą, którą kreowały media. "Heban" to właściwie zbiór tych dowodów.

W prologu książki William Pike, który gościł Kapuścińskiego w swoim domu w Kampali, opowiada o tym, jak reporter gromadził materiały, w jaki sposób zdobywał zaufanie tamtejszych ludzi i jak bardzo był przy tym wszystkim skromnym człowiekiem. Podróżnika interesowali przede wszystkim zwyczajni mieszkańcy miasteczek i wiosek, z którymi bardzo lubił rozmawiać. Nie obchodziły go duże sprawy, zajmował się raczej codziennością, co znacznie wzbogaciło jego książkę.

"Heban" to nie jedna długa historia, ale wiele mniejszych, fragmentarycznych opowiastek. Cała Afryka została tam podzielona na klany, plemiona, różne wierzenia. Ta niejednorodność nierzadko zadziwia. "Heban" jest dowodem na to, że Afryka to nie tylko głód, wojna, czy safari (choć i słoń się tam znajdzie). To kontynent jak każdy inny, tyle, że duszący gorącem i czasami bardzo kapryśny. 

"Heban" czytałam przy okazji pisania swojej pracy licencjackiej na temat reportaży innego świetnego reportażysty Wojciecha Jagielskiego. Oboje oni, Kapuściński i Jagielski, burzą mit Afryki, którą znamy bardzo powierzchownie i stereotypowo. Jest to więc książka dla każdego, kogo nie zadowalają obrazki wyświetlane w telewizji i książki, które również często stereotypizują daną kulturę. Dla każdego, kto chce poznać Afrykę prawdziwą, nie opakowaną w zgrabne słówka i kłamstwa.