niedziela, 25 grudnia 2011

DEAN KOONTZ "Braciszek Odd"


Deana Koontza porównuje się często z mistrzem w swoim fachu Stephenem Kingiem. Ja się z tym nie zgadzam, aczkolwiek lubię obu tych pisarzy. Koontza czytałam tylko dwa thrillery, może po przeczytaniu jeszcze kilku moje zdanie o nim się poprawi.

„Braciszek Odd” wpadł w moje ręce w bibliotece. Tak się składa, że na niego polowałam, więc wypożyczyłam bez wahania i bardzo się cieszę z tej decyzji. Głównym bohaterem jest dosyć osobliwy człowiek imieniem Odd Thomas. Odd przebywa w klasztorze, gdzie regeneruje swoje zszargane nerwy, po ostatniej akcji, w której brał udział i gdzie zginęła jego ukochana. Mężczyzna nie jest zwyczajnym facetem – widzi duchy zmarłych, którzy z różnych powodów nie odchodzą w zaświaty oraz, jak sam je nazywa, bodachy – zjawy, które poprzedzają masakrę. Gdy zjawy pojawiają się w przyklasztornej szkole dla upośledzonych dzieci, Odd musi zrobić wszystko by zapobiec tragedii.

Książkę czyta się szybko, prawdopodobnie dlatego, że ma krótkie rozdziały. Najlepsze jest to, że choć to thriller, to częściej się przy nim śmiałam, ze względu na zabawne dialogi czy stwierdzenia. Nie wiem czy jest to plus, myślę, że osoby poszukujące prawdziwego dreszczowca, będą troszeczkę zawiedzione. Ja jednak lubię takie książki – mogę się przy nich pośmiać, ale też poczuć dreszczyk emocji.

Moim ulubionym bohaterem był Brat Piącha, którego powołanie aż zdumiewało. Każda z postaci miała za sobą bagaż doświadczeń, przeszłość, o której niekoniecznie chciałaby pamiętać, więc zakon jest zbiorowością różnych osobistości z ciekawymi charakterami.

Bardzo się cieszę, że odnowiłam swoją znajomość z Koontzem i do „Ocalonej” mogę dodać również „Braciszka Odda”, który spodobał mi się jeszcze bardziej. Polecam i wam.

piątek, 23 grudnia 2011

Wesołych Świąt!


Kochani, z okazji Świąt, które, przynajmniej dla mnie, pojawiły się znikąd i powoli wypełniają moje serducho do cna, chciałabym wam życzyć wielu sukcesów w życiu, uśmiechu na twarzy, szczęścia, które przecież jest ważne na równi ze zdrowiem. Dużo miłości, bo miłość w życiu wiele nas uczy, wiele nam pokazuje, wiele z siebie daje. Spełnienia najskrytszych i najbardziej szalonych marzeń, ogromnej biblioteczki (mi się marzy taka na miarę Błękitnej Biblioteczki Lotty ;)), nawiązywania ciągle nowych współpracy recenzenckich i maaaasy czasu i ochoty na czytanie.
O! Prawie zapomniałam, życzę jeszcze Sylwestra do białego rana, z cudownymi fajerwerkami, tańcami, śpiewami, jedzeniem, piciem, upiciem i wszystkim innym, co w tą noc niezbędne.

wtorek, 20 grudnia 2011

WITOLD HORWATH "Panna Wina"


 Witold Horwath jest polskim pisarzem i scenarzystą filmowym. „Panna Wina”, to nie jego pierwsza powieść. Pisze również opowiadania, jest autorem i współautorem filmów fabularnych oraz seriali telewizyjnych jak „Klan” czy „Na Wspólnej”.

Kim jest Panna Wina? To dziewczyna wykreowana na czacie. Nazywa się Laura Santiliana i mieszka na wyspie Isla de la Rocas. Narratorka znajduje na czacie chłopaka, który za jej wskazówkami tworzy historię Laury. I w ten sposób poznajemy ją, śliczną dziewczynę, która w wieku 16 lat wpada w złe towarzystwo, robi bardzo złe rzeczy i w końcu trafia przed oblicze Sędziego Syriusa Nazara, który wymierza jej karę – dwa lata aresztu domowego i piętnaście batów, które zostaną jej zadane na placu przy całym miasteczku. Każda normalna kobieta znienawidziłaby sędziego za takie upokorzenie, ale nie Laura, Laura zakochuje się w swoim Panie Prawo.

Nie spodziewałam się, że historia do tego stopnia mnie wciągnie. Zapowiadało się dosyć pospolicie, ale w momencie, gdy historia nabierała tempa, zaczęła mi się również bardziej podobać. W ogóle zapomniałam, że to fikcja w fikcji, że historię tworzą dwie osoby na Internetowym czacie. Gdy mi o tym przypominano, poprzez wstawki pomiędzy opowiadaniem, byłam bardzo zirytowana, przeszkadzało mi to.

Ogólnie historia bardzo chwytliwa, temat też niespotykany. Pod koniec nasza narratorka (nawiasem, też Laura) ukazuje nam drugie dno powieści, nie dla każdego zauważalne, a bardzo ciekawe i stawiające opowieść w całkiem innym świetle.
Co mi się rzuciło w oczy, to dosyć dużo przekleństw, które w ustach dziewczyny brzmiały dosyć ordynarnie i rażąco, aczkolwiek pasowały do fabuły, aż się prosiło, żeby tam występowały.

Książka niesie ze sobą uniwersalne przesłanie. Nie tylko to, że za błędy przyjdzie nam kiedyś zapłacić i że nic nie uchodzi na sucho, ale też, że nawet, jeśli takowy błąd popełnimy, zawsze mamy szansę się zmienić, wyjść na prostą. To nie tak, że ludzi, którzy zbłądzili należy od razu skreślać, takim przykładem przemiany, jest właśnie Laura Santiliana.

Powieść polecam, można się w niej bez trudu zatracić, przyjemnie spędzić przy niej czas. Czasem nawet mamy wrażenie bycia Panną Winą, co jest zabiegiem intrygującym.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nowy Świat. Dziękuję!
www.nowy-swiat.pl


środa, 14 grudnia 2011

ANDREW NICOLL "Dobry człowiek"

„Dobry człowiek”, to debiut powieściowy Andrew Nicolla, który pisząc go, spisał się na medal. Czasem mam ochotę przeczytać coś, co polubię z niewiadomych dla siebie przyczyn, coś, co mnie troszkę zaczaruje i oczaruje jednocześnie. Nicollowi udało się stworzyć właśnie taką książkę.


Tibo Krovic, jest burmistrzem miasta Kropka. Mężczyzna zakochany jest w swojej sekretarce Aghate Stopak, która pachnie Tahiti, parzy mu codziennie kawę i niestety ma męża (z którym prawdę mówiąc nie jest szczęśliwa). Dobry burmistrz wie, iż szaleństwem jest kochać tą kobietę, wie, że mieszkańcy Kropki nie przyjęli by tego dobrze, więc cierpi w milczeniu, czekając na cud. I cud się zdarza, gdy pewnego dnia pudełko ze śniadaniem Pani Stopak, wpada do fontanny. Tibo, wiele się nie zastanawiając zaprasza ją na lunch i jego życie znów nabiera barw.

Bardzo ciekawym posunięciem jest niekonwencjonalna postać narratora, jaką jest Święta Walpurgia, kobieta z brodą i mnóstwem okropnych brodawek na ciele, której obraz wisi w każdym domu, którą czci się na ulicach miasta, gdyż uratowała je niegdyś przed Hunami. Czytając czasem nam to umyka, jednak Walpurgia wie, kiedy o sobie przypomnieć, co skwapliwie wykorzystuje i co jest ciekawym zabiegiem, gdyż nie pozwala nam całkowicie zapomnieć się w lekturze (wskazane, gdy czyta się w autobusie).

Książka jest magiczna. Pokazuje nam miłość w czystej postaci, nie żadne love story, jakich pełno na rynku. Miłość, przez którą jest się szczęśliwym, przez którą się cierpi, dla której się cierpi, z której czerpie się siły do dalszej egzystencji.
Czytamy nie tylko o miłości, ale też o przyjaźni, o nutce magii zaklętej w codziennym życiu, o pysznej kawie parzonej przez Mammę Cesare i o domu w Dalmacji, o którym marzy nasza Aghate.

Jak już wspomniałam, do końca nie wiem, co mi się w niej spodobało. Może właśnie ta miłość i swojskość emanująca z kartek. Czyta się szybko i lekko, historia jest świeża i uniwersalna dla każdego. Bawi, zaskakuje i daje niewiarygodną lekcję przyjaźni i życia. Polecam.


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nasza Księgarnia. Dziękuję!
www.nk.com.pl


wtorek, 6 grudnia 2011

JOHN HARDING "Siostrzyca"


Po książkę sięgnęłam głównie dlatego, że w jednej z recenzji zauważyłam powiązanie jej z „Tajemniczym ogrodem”, który bardzo mi się podobał (a czytałam milion lat temu, nawiasem).
Faktycznie, kilka nawiązań istnieje. Co prawda ogrodu nie ma, ale jest za to przyrodnie rodzeństwo – Florence i Giles, mieszkające w ogromnym domu, który czasy świetności ma już dawno za sobą. Bohaterowie oficjalnie są pod opieką wuja, którego nigdy nie widzieli, ba, większość służby również jedynie o nim słyszała.

Narratorką jest Florencja, dziewczynka nad wyraz rozwinięta, jak na swoje jedenaście lat, posługująca się swoim wymyślonym językiem. Opowiada nam ona historię tego, jak musiała ratować swojego młodszego braciszka przed guwernantką, która chciała go porwać. Owe zmagania nie są proste chociażby z tego tytułu, że panna Taylor, nie jest zwyczajną guwernantką. A kim, lub czym jest? Nie do końca wiadomo, istotą nadnaturalną, powiedziałabym.

Autor stworzył ciekawą opowieść, w której wszystko zdarzyć się może. Czytelnik do samego końca nie wie, czy Flo uda się uratować Gilesa, mało tego, nie wie nawet czy dziewczynkę można traktować poważnie, czy nie wymyśla sobie wszystkiego.

Język w powieści zdecydowanie zasługuje na uwagę. Początkowo ciężko się do niego przyzwyczaić, ja miałam z tym ogromny problem, przez co czytanie było troszkę spowolnione. Narratorka zwyczajnie wymyśla sobie przeróżne słowa jak „drogocenniłam” czy „wchowanegowaliśmy” i używa ich nadzwyczaj często. Mniej więcej w połowie książki przywykłam do tych dziwacznych słów i chociaż na początku uznawałam je za spory minus, później zaliczyłam do plusów, jako dobre urozmaicenie, z którym wcześniej w powieściach się nie spotkałam.

Podoba mi się również szata graficzna. Może nie jest jakoś bardzo wyszukana, łyżwy nie bardzo mi się „kojarzyły”, póki nie dowiedziałam się, że odgrywają w książce dość istotną rolę. Bardzo ładnie książka wygląda również wewnątrz, okładka ma ciekawą teksturę, z tyłu znajdują się cytaty.

Ogółem mówiąc, książka bardzo dobra, na pewno jest to coś nowatorskiego, warto się z nią zapoznać chociażby ze względu na styl pisania Pana Hardinga.

Książkę otrzymałam od Domu Wydawniczego Mała Kurka. Bardzo dziękuję!

sobota, 3 grudnia 2011

ALBERT CAMUS "Dżuma"

Camus w swojej powieści przedstawia miasto - z pozoru zwyczajne, które zaczyna atakować dżuma. Zaczyna się od szczurów, których znajduje się wszędzie mnóstwo. Najpierw sporadycznie, później wywozi się je martwe całymi ciężarówkami. Gdy choroba przenosi się na ludzi, miasto zostaje zamknięte i odizolowane od reszty świata. Wtedy właśnie możemy obserwować jak człowiek w obliczu choroby potrafi się zmienić. 


"Dżuma", to powieść paraboliczna, możemy ją odczytywać dosłownie lub znaleźć w niej ukryty sens. Camus przedstawił całą historię bardzo dobrze, więc choć lektura nie jest najprzyjemniejsza, to czytelnik z ciekawością zagłębia się w kolejne strony. 


Głównym bohaterem jest doktor Rieux. W opowieści jest on postacią kluczową, gdyż obserwując jego życie w miarę postępu zarazy zauważamy również szereg procesów zachodzących w człowieku postawionym w danej sytuacji. Początkowo Rieux jest wrażliwy na cierpienie, w miarę czasu, to cierpienie staje się dla niego chlebem powszednim, codziennością, więc na nie obojętnieje.
Ciekawym procesem jest również izolacja - bramy Oranu zostają zamknięte, więc ludzie, którzy wcześniej nie doceniali obecności drugiej osoby, teraz zdani są na tęsknotę i oczekiwanie, czy jeszcze kiedyś uda się tę osobę zobaczyć. 


Moim ulubionym bohaterem był mały staruszek, który codziennie o tej samej porze dnia wychodził na balkon i pluł na koty, które biegały po ulicy, co sprawiało mu ogromną radość. Niestety i ta rozrywka znika w związku z szerzącą się chorobą. 


Książka spodobała mi się, bo z jednej strony ciekawie opisuje ludzką psychikę, z drugiej zaś okazywała, jak ludzie mogą zmienić się w obliczu zła, choroby i śmierci, a co najważniejsze, jak później wracają do życia. Myślę, że lekturę mogę polecić każdemu, bo czyta się dosyć lekko, a co bystrzejsza osoba odkryje w niej drugie dno, ukryte przesłanie.