środa, 26 października 2011

JERZY KOSIŃSKI "Malowany ptak"


Jerzego Kosińskiego kojarzę, bo napisał „Malowanego ptaka”, o którym swego czasu słyszałam bardzo wiele. Nie wiem, czy słowa „pozytywna recenzja” oddadzą ducha tej książki. Komuś z pewnością może się podobać. Ja mam raczej mieszane uczucia, ale o tym za chwilkę.

Głównym bohaterem jest sześcioletni chłopiec. Rodzice, chcąc go uchronić od zgładzenia, oddają go pod opiekę obcej kobiecie. Gdy ta umiera, chłopczyk jest zdany tylko na siebie, a że ma czarne włosy i oczy, ciągle jest bity i prześladowany.

Właściwie nie wiem, co mam napisać o tej książce. Wprowadzenie do fabuły jak zauważyliście zredukowałam do niezbędnego minimum, nie chciałabym, bowiem zdradzać zbyt wiele. Czytałam z zapartym tchem, chociaż nie raz byłam wręcz przerażona tym, co działo się na kartkach książki, nie raz też w oczach stawały mi łzy.

„Rozwścieczeni żołnierze otoczyli wieśniaka, ponownie obezwładnili i zaczęli gwałcić. Później wykastrowali go na oczach żony i córek. Oszalała kobieta rzuciła się na pomoc mężowi, drapiąc i gryząc oprawców. Wyjąc z radości Kałmucy pochwycili ją, siłą otworzyli jej usta i wepchnęli do gardła krwawy ochłap mięsa”*

Ta opowieść, to na pewno nie coś, o czym prędko się zapomina. Myślę, że obraz wszystkich opisanych tam okrucieństw zostanie mi w głowie na długi czas. Najbardziej uderzyło mnie to, że dziecko z początku książki w niczym nie przypominało 12-letniego MĘŻCZYZNY z zakończenia. Widać tu, ile potrafi znieść człowiek, jak zmienia się w wyniku zła, które w ogóle go nie opuszcza, jak uczy się żyć wśród tego zła.

Tłem powieści jest II Wojna Światowa, więc jak można się domyśleć, masowe zabijanie Żydów. Chłopiec, widząc pociągi z „transportem” tych biednych ludzi, miał świadomość, że lada moment może do nich dołączyć. I, może to troszkę dziwnie zabrzmi, ale uważam, że to byłoby jego wybawieniem, bo po wojnie i tak był już nadto zepsuty, żeby normalnie „żyć”.

Polecam, choć jest to lektura niezwykle ciężka, dla ludzi o naprawdę mocnych nerwach, lub dla tych, którzy chcą wiedzieć więcej. Nie wyobrażam sobie, że można nie chcieć jej znać, choć wstrząsa do głębi i wywołuje jak najgorsze odczucia od strachu, przez obrzydzenie po gniew.

* Jerzy Kosiński „Malowany ptak” str. 234

sobota, 22 października 2011

ANNA STASZEWSKA "Każdy by się chciał powiesić"


Macie tak czasem, że chcielibyście się powiesić? W książce Pani Anny każdy by chciał, ale niestety życie nie jest tak proste, żeby to wykonać.

Główna bohaterka, Joanna, w życiu ma wiele pecha dostarczającego czasem wiele śmiechu (niekoniecznie jej oczywiście). Pierwszy mąż ją zdradzał, ale co tam, nadal utrzymuje z nim przyjazne stosunki, z obecnym facetem, Piotrem, za dwa miesiące bierze ślub, a nawet nie jest pewna czy tego małżeństwa chce. Cóż, nic dziwnego, że czasem ma ochotę się powiesić.
Asia jest osobą barwną – to ona łamie sobie palec, próbując go nastawić, zdziera sobie skórę z połowy twarzy, gdy chce ratować dziecko przyjaciółki, które niekoniecznie wymaga ratunku. To właśnie ona ma najlepszych przyjaciół, jakich można sobie wymarzyć, ma też schizofrenię i chodzi do psychiatry.

Lektura cieniutka – 200 stron do połknięcia na jeden raz. Dodajmy, że strony te aż tryskają niekiedy wisielczym humorem, a całe życie głównej bohaterki składa się na jeden wielki komedio-dramat.
Tytuł chwytliwy, bez problemu złapał mnie w swoje sieci, chociaż nie do końca wiedziałam, czego tu się właściwie spodziewać. Do okładki też się nie przyczepię. Choć nie jest jakaś nadzwyczajna i wyszukana, to zwyczajnie mi się podoba.

Kolejny plus – oryginalni bohaterowie, niezwykle różnorodni i o dzikich wręcz charakterach. Momentami czułam się, jakbym patrzyła na siebie, a dodać trzeba, że czasem jestem troszkę szalona.
Prócz kwestii rozrywkowych, książka zawiera też uniwersalne przesłanie, jakim jest przyjaźń. Dzięki przyjaciołom Asia ma szansę wypłynąć na powierzchnię, uśmiechnąć się, zrobić coś szalonego, a czasem i się zdenerwować. Myślę, że Pani Staszewska chce nam przekazać, co tak naprawdę w życiu się liczy, na co powinniśmy zwracać uwagę w doborze znajomych. Wreszcie, komu możemy ufać.

Polecam w celach czysto rozrywkowych, w ramach uciekania od szarej i nudnej rzeczywistości. Dla tych, którzy chcą czegoś ambitnego, raczej nic się tutaj nie znajdzie. Pyszna zabawa.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nowy Świat. Dziękuję!
www.nowy-swiat.pl

wtorek, 18 października 2011

EWA LENARCZYK "W poszukiwaniu szczęśliwego domu"


Panią Lenarczyk pewnie wielu z was kojarzy z książki pt.: „Nasza klasa i co dalej”. Pisarka debiutowała w 2010 r. powieścią „Zojda z Bieszczad”. Aktualnie zajmuje się marketingiem sieciowym Polskiego Kolagenu, a w przygotowaniu ma romans pod tytułem „Kochaj mnie od morza do morza".

Główna bohaterka, Ewelina Jasińska, wraz ze swoją przyjaciółką Basią, wyjeżdża do Ameryki szukać pracy. Traf chce, że po miesiącu spędzonym przy garach, dziewczyna za namową Basi, przenosi się do pracy w klubie nocnym, gdzie obejmuje posadę kelnerki. W ramach obowiązków dziewczyny jadą na bal, gdzie w strojach z minionej epoki, mają zabawiać gości i być miłym dodatkiem do imprezy. Tam też Ewelina poznaje Filipa i jej życie zmienia się w bajkę.

Nie ukrywajmy, że na książkę skusiłam się głównie przez okładkowe zdanie o treści: „Współczesna historia o Kopciuszku!”. Tekst chwytliwy i trafny, bo Ewelina faktycznie jest takim Kopciuszkiem, którego życie zmienia się po balu. Nagle szara myszka klepiąca w Polsce biedę zostaje wyniesiona na salony. Cała ta historia, choć piękna, jest też bardzo naiwna i mało prawdopodobna w prawdziwym życiu. Główna bohaterka jak dla mnie za szybko podejmuje decyzje, początkowo tak silna, w końcu daje się trochę omamić luksusom i pieniędzmi. Na szczęście końcówka całkowicie ratuje jej twarz, uważam, że dobrze to autorka rozegrała, choć dosyć przewidywalnie, niestety.

Ponadto, na minus zaliczam też wszelkie sceny erotyczne, których opisy pasowały do książki jak przysłowiowa pięść do oka. Nie były może aż tak ordynarne i wyuzdane, ale uważam, że lepiej sprawdziłby się delikatny opis, nawet nie samego aktu, ale na przykład wprowadzenia do niego niż to, co zaoferowała nam Pani Lenarczyk. Zdaję sobie sprawę z tego, że pisarce chodziło też o przedstawienie sytuacji za granią z troszkę innej strony, chciała zapewne pokazać również niebezpieczeństwa czyhające na nieodpowiedzialne dziewczyny, nie do końca wyszło to jednak dobrze.

Przyczepię się też do okładki, która znów mi nie pasuje do tej bajkowej historii, ale to już jest chyba indywidualna kwestia gustu. U mnie gra tak ważną rolę, bo zawsze zwracam uwagę na szatę graficzną.

Pomimo wszystkiego, lektura była przyjemna, czytało się ją szybko, losy Eweliny wciągały. Na pewno jest to miła odskocznia, działająca na wyobraźnię, bo w końcu, która kobieta nie chciałaby choć przez chwilę zostać prawdziwą księżniczką?

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Novae Res. Dziękuję!
www.novaeres.pl

piątek, 14 października 2011

WOJCIECH CEJROWSKI "Gringo wśród dzikich plemion"


O „Gringo…” słyszałam już od bardzo dawna w samych superlatywach. Postanowiłam przeczytać, tym bardziej, że lubię książki podróżnicze napisane w ciekawy i potrafiący zainteresować czytelnika sposób. Moje zaciekawienie Cejrowskim wzrosło, gdy dojrzałam go na targach książki. Stał uśmiechnięty bez butów, a w oczy rzucały się jego czerwone skarpetki.

Książkę w końcu dopadłam w bibliotece. Cieszyłam się tym bardziej, że moja wersja miała „pachnieć dżunglą”. Klops, jak można się było domyśleć, poprzedni „pożyczacze” wywąchali już cały aromat. Na szczęście ów zapach, do czytania nie był mi szczególnie potrzebny, gdyż zagłębiając się w lekturę, dżunglę czuć nawet w środku zimy.

Słowo „gringo”, oznacza tyle, co „biały”. Każdy mieszkaniec puszczy, właśnie w ten sposób zwracał się do autora. Mogłoby się wydawać, że to troszkę obraźliwe, ale „Gringo” brzmi tam i ładnie, i naturalnie, i najzwyczajniej w świecie pasuje.

Książka jest jedną wielką opowieścią o przygodach, niebezpieczeństwach, poznawaniu nowych rzeczy. Przede wszystkim, jest to jednak historia o różnych plemionach Indian, które, choć z pozoru do siebie podobne, mają odrębne zwyczaje.

Wszystko czyta się na jednym wdechu. Nie jest to suchy i nudny opis faktów. Każdą przygodę przeżywa się razem z Cejrowskim, czasem śmiejąc się, czasem niedowierzając jego pomysłowości chociażby przy prozaicznej czynności, jaką jest wjazd do danego państwa bez ważnej wizy (pisarzowi raz udało się wjechać okazując książeczkę zdrowia).

„Motyl – bardzo delikatne słowo. Zwiewne; zupełnie jak… motyl. Po angielsku też jest delikatne – butterfly. [...]
Jest takie… maślane.
Po francusku, z kolei, śliczne, drobniutkie „papillon”.
Po hiszpańsku, urocze – „mariposa”.
Po rosyjsku, kochane – „baboćka”.
A po niemiecku SCHMETTERLING! No cóż.”

Bardzo się cieszę, że wreszcie udało mi się przeczytać. Na pewno też zabiorę się za inne książki tegoż pisarza-podróżnika. Mam tylko nadzieję, że w przyspieszonym terminie… i że będą jeszcze lepsze od tej. Polecam każdemu, nie radzę sugerować się gatunkiem, przytoczony przeze mnie fragment dokładnie oddaje charakter książki, w tym tonie jest utrzymana, więc sądzę, że każdemu coś się w niej spodoba.

niedziela, 9 października 2011

ALLIE LARKIN "Zostań"


W wyborze tej książki sugerowałam się okładką i opisem na niej umieszczonym. Chciałam przeczytać książkę, która w dużej mierze dotyczy psa, jego relacji z człowiekiem. Dostałam to tylko w pewnym sensie.

Po ślubie miłości jej życia i jej najlepszej przyjaciółki, Savannah postanawia zrobić to, co zrobiłaby większość z nas będąc na jej miejscu – zalać się w trupa. W czasie libacji ogląda stary odcinek „Rin Tin Tina” i budzi się w niej pragnienie posiadania owczarka niemieckiego. Czym prędzej więc zasiada przy laptopie i takowego zamawia przez Internet. Okazuje się, że jej marzenie doszczętnie rujnuje jej finanse, a mały piesek, którego zamówiła, wcale nie jest taki mały. Prawdę mówiąc jest ogromny i reaguje tylko na polecenia wydawane w języku słowackim. Wyobraźcie sobie jej przerażenie. Na ratunek, całkiem przypadkiem, przybywa Alex – weterynarz Joego, a Van przekonuje się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.

Jak mówiłam, spodziewałam się książki w dużej mierze dotyczącej relacji pies-człowiek. Okazało się, że „Zostań” jest raczej romansem, co na szczęście nie umniejszyło mi radości z czytania – romanse lubię.

Joe jest w tej książce takim spoiwem i lekarstwem na smutki. Dzięki niemu Van odkochuje się w Peterze, zaczyna zauważać jego wady i wreszcie traktuje tak, jak na to zasłużył. Dzięki niemu też, poznaje Alexa. Tu jego rola zasadniczo się kończy, bo choć ciągle jest obecny niemal na każdej stronie, to uwaga skupia się raczej na Savannah.

Zawiedziona bynajmniej nie jestem, przeczytałam w pewnej mierze zabawną, w pewnej również poważną i poruszającą dość ciężkie tematy książkę o przyjaźni między człowiekiem a zwierzęciem, zrelaksowałam się i miło spędziłam przy niej czas.
Prócz tego, że jest to romans, są w niej też opisane tematy czysto egzystencjalne, choroba i śmierć mamy Van, która była dla niej bardzo ważna, niezrozumienie przez przyjaciela, w pewnym sensie też zaślepienie, pogoń za pieniądzem, wysuwanie go na piedestał.

Bohaterowie bardzo mi się spodobali, Alex był przeciwieństwem ideału mężczyzny o nienagannym wyglądzie, zawsze w troszkę przybrudzonym stroju, roztargniony, ale kiedy trzeba profesjonalista, Van wspaniale do niego pasowała. Najbardziej polubiłam Louisa, faceta po 80, który był najmilszym i najbardziej czarującym starszym panem, o jakim czytałam.

Jestem jak najbardziej zadowolona z lektury, polecam fanom psiaków w literaturze, dobrego romansu i niezobowiązującej lektury.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nasza Księgarnia. Dziękuję!
www.nk.com.pl

czwartek, 6 października 2011

SYLWIA KUBRYŃSKA "Last minute"

Sylwia Kubryńska jest ciekawą świata kobietą z pasją, jaką jest pisanie. Otrzymała kilka wyróżnień z konkursach, jej teksty można znaleźć w pismach artystycznych, czy na blogu. Jak mniemam „Last minute” jest jej debiutem powieściowym.

Główna bohaterka, Agnieszka, ma 30 lat, została zwolniona z pracy, ma ogromne kłopoty z migreną, na domiar wszystkiego rozstaje się z mężczyzną. Poznajemy ją w szpitalu, gdzie leży bez ruchu walcząc z bólem. Brzmi bardzo znajomo, wiele książek teraz posiada taką, mało oryginalną, powiedziałabym, tematykę. Nie to jest jednak głównym motywem książki.

Wraz z Agnieszką i jej niezastąpioną przyjaciółką Zuzanną wyruszamy na wycieczkę last minute do Tunezji. Tam zaś, mamy okazję zaobserwować całkiem inny świat. Pełen ciepła, życzliwości i radości widzianej na każdej mijanej twarzy. Bohaterkom aż w głowach się nie mieści, przecież Ci ludzie niczego nie mają, a zawsze się śmieją. Kobiety zasypywane są tam komplementami, zakochują się w nieodpowiednich mężczyznach, traktowane są jak bóstwa.
„Last minute”, to nie tylko powieść o Tunezji. Przeplata się tam kilka wątków, próba przyjaźni, konflikt rodzinny, przedawnione sprawy i niewypowiedziany żal. Przeszłość miesza się z teraźniejszością, wszystko to jednak Pani Kubrańska serwuje nam tak, byśmy bez trudu potrafili ogarnąć.

Czytając, kobieta chce tam być, chce być podziwiana, chce czuć się piękna i najważniejsza, choćby to była tylko ułuda, choćby miała zostać oszukana i porzucona. Piękny kraj, kolorowy, uderzający zapachami i barwami, które niemal emanują ze stron powieści.

Lektura wciąga, jest napisana lekko, czasem pojawi się jakieś obcojęzyczne słówko, wkradnie się wulgaryzm. Czasem można się przy niej uśmiechnąć, zaśmiać nawet. Może też zastanowić nad kruchością istnienia, nad wielkością podejmowanych decyzji.

Jedyne, co mi tam nie pasuje, to okładka. Kobieta z rudymi włosami, prawdopodobnie pierwowzór Agnieszki. Obrazek za statyczny, nie pasujący do temperamentu głównej bohaterki, czy twardego spojrzenia na świat Zuzanny. O wiele bardziej podobałby mi się tam jakiś krajobraz Tunezji, te kolory, zapachy.
Nie mniej jednak całość przedstawia się nader interesująco, ja to kupuję i do tej pięknej, pachnącej Tunezji chcę!

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nowy Świat. Dziękuję!
www.nowy-swiat.pl


wtorek, 4 października 2011

STANISŁAW IGNACY WITKIEWICZ "Szewcy"


Witkacy znany jest zapewne dlatego, że jest „Szewcy” są lekturą szkolną. Jako osoba niezwiązana z pisarstwem również jest bardzo interesujący, chociażby z tego względu, iż popełnił samobójstwo.

„Szewcy”, to lektura krótka, składająca się z trzech aktów. Niestety nie jest to książka łatwa w odbiorze i , jak powiedziała moja polonistka, żeby ją zrozumieć, należałoby przeczytać co najmniej ze dwa razy. I tak jest w istocie, gdyż lektura zawiera dużo metaforycznych i zawiłych sformułowań, ponadto gro przekleństw tak wymyślnych, że ciężko je przeczytać.

Fabuła nie jest skomplikowana. Pierwszy akt rozgrywa się w warsztacie szewskim, drugi w więzieniu, a trzeci w troszkę zmienionym zakładzie z aktu pierwszego. Bohaterów również nie ma wielu, mianowicie dwoje czeladników, majster Kajetan, księżna, Scurvy oraz kilku innych występujących jedynie epizodycznie. Główne rozważania dotyczą nacjonalizmu, kapitalizmu i utyskiwań szewców, którzy bez pracy nie mogą żyć i którzy wiecznie żalą się na swój los i brak dziwek. Z ciekawostek, słowo „dziwka” występuje tam, w co drugiej wypowiedzi.

Jeśli chodzi o mnie, „Szewcy” nie trafili w mój gust. Zmęczyłam ją w tempie ekspresowym, niewiele z niej zrozumiałam i pewnie bardzo szybko o niej zapomnę. Żaden z bohaterów nie był moim ulubionym, jedynie księżna rzuciła się w oczy, jako wiecznie spragniona pieszczot i wyuzdana kobieta, której wszyscy pragną, a którą mało kto może mieć.

Wrażenia po lekturze nijakie. Tym razem obszerność wypowiedzi bohaterów trochę zrekompensowała fakt, że jest to proza. Tylko tyle. Mam nadzieję, że omówienie książki na języku polskim troszkę rozjaśni mi w głowie, zdania jednak nie zmienię.