wtorek, 26 lutego 2013

KORNEL MACHNIKOWSKI "Albinos"

Kornel Machnikowski jest... młodszy ode mnie, o czym dowiedziałam się dopiero, gdy skończyłam czytać jego książkę. Na dzień dzisiejszy jest uczniem, a w przyszłości, kto wie, może zostanie pisarzem?

Tytułowym Albinosem jest Szymon, 15-latek, który wśród rówieśników uchodzi za zgreda, bo jako jedyny ma poukładane w głowie i nie pali, ani nie nadużywa alkoholu. Swoje przezwisko zawdzięcza właśnie abstynencji - w małym miasteczku, w którym mieszka, nie ma już nikogo tak czystego jak on. 

"Albinos" jest historią życia chłopaka, który nie chce się podporządkować, który kosztem utraty znajomych walczy o swoją niezależność i który chce pokazać kolegom, jak nisko upadli. W powieści przeplata się wiele uczuć, wiele bardzo skrajnych i zmiennych emocji i aż za dużo zwrotów akcji. Przez ten rozgardiasz powieść jest mało realistyczna i mocno przesadzona.  Przedstawieni w niej młodzi ludzie są albo jednoznacznie dobrzy, jak Szymon, albo źli do szpiku kości, jak Bartek, który właściwie bez konkretnego powodu, kierowany jedynie wściekłością, wbija głównemu bohaterowi nóż w plecy.

Wydaje mi się, że autor aż za bardzo chciał pokazać tą złą stronę młodzieży. Owszem, zwrócenie uwagi na problem jest dobrym posunięciem, ale przerysowanie tegoż problemu nie okazało się najszczęśliwszym pomysłem. Powieść przesycona jest alkoholem, narkotykami, przekleństwami, seksem i przemocą. Jedynym pozytywnym wątkiem jest miłość pomiędzy Szymonem i Zuzą, jego koleżanką z klasy. Uczucie to jest jednak wręcz cukierkowe, jeśli miało być kontrastem dla scen narkotycznego haju, to spełniło swoje zadanie ponad normę.

Czytając opis powieści, spodziewałam się czegoś innego, rzeczywistości bardziej prawdziwej, nie tak mocno przesyconej pewnego rodzaju stereotypem. Kornelowi życzę kolejnych, lepszych książek, w końcu szlak został już przetarty, tymczasem wam pozostawiam decyzję o lekturze.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Novae Res. Dziękuję!

sobota, 23 lutego 2013

FEDERICO MOCCIA "Amore 14"


Federico Moccia jest powszechnie znanym włoskim pisarzem. O jego książkach słyszałam wiele, w pamięci utkwiły mi piękne okładki i chwytliwe tytuły. W końcu i mnie udało się dorwać jedną z nich w bibliotece. I tak oto zagłębiłam się w historię życia czternastoletniej Caro. Proszę się nie zrażać młodym wiekiem głównej bohaterki, opowieść jest napisana w taki sposób, że nie tylko rówieśnikom Caroliny Bolli się spodoba.

Dziewczyna jest uczennicą gimnazjum, ma dwie najlepsze przyjaciółki – Alis i Clod, ma też ukochanego brata Rusty Jamesa, którego każdy szczerze jej zazdrości, siostrę Alessandrę, której nie sposób rozgryźć i cudownych, kochających dziadków. Ostatni rok w gimnazjum przynosi jej wiele niespodzianek, w tym chłopaka Massiego, którego spotyka przypadkiem w księgarni. Pech chce, że numer do nowo poznanego znajduje się w komórce, którą tego samego dnia ktoś jej kradnie. Czy mimo tej kłody rzuconej pod nogi Caro znajdzie swojego księcia z bajki?

Zacznijmy od tego, że początki bywają ciężkie. Tak było i tutaj. Główna bohaterka jest szaloną nastolatką i taka jest również narracja w powieści – zdania wielokrotnie złożone skutecznie utrudniały mi zatopienie się w fabule. Później po prostu się do tego przyzwyczaiłam i muszę oddać honor autorowi – inny język zupełnie by tam nie pasował.
Losy 14-latki są momentami zabawne, czasem również smutne. Akcja opiewa skromnie – na rok życia dziewczyny. Myślę, że nie jest to jakiś ogromny szmat czasu, gdy już wciągnęłam się w powieść, zleciało bardzo szybko.

Bohaterowie dobrani nieco chaotycznie, dziwi już sam fakt, że przyjaźnią się ze sobą trzy całkowicie od siebie różne dziewczyny: bogata Alis, wiecznie głodna Clod i zwariowana Caro. Mam wrażenie, że nawzajem się dopełniają, że ta ich przyjaźń czyni je wyjątkowymi.

No i zakończenie – mistrzostwo świata, połączenie ogromnego bólu, rozczarowania, ale też trochę nadziei na lepsze jutro. Przy tym wszystkim nie wolno zapomnieć, że przede wszystkim jest to przepiękna powieść o miłości. Polecam.

poniedziałek, 18 lutego 2013

ELIZABETH BARD "Lunch w Paryżu"


Elizabeth Bard jest amerykańską dziennikarką i pisarką mieszkającą we Francji. „Lunch w Paryżu”, to jej debiutancka powieść, która jest już bestsellerem m.in. „New York Timesa”. Nic dziwnego, ja zakochałam się w niej bez pamięci już od pierwszego rozdziału.

Jest to historia Elizabeth i jej romansu z Francuzem, Gwendalem, i kuchnią. Zakochana od pierwszego wejrzenia, kobieta przenosi się na stałe do Paryża, wychodzi za mąż i próbuje dostosować się do panujących tam zasad. A inne jest właściwie wszystko – począwszy od porcji jedzenia, serwowanych w francuskich restauracjach, na światopoglądzie Francuzów skończywszy.

„Lunch w Paryżu”, to przede wszystkim smakowity kąsek dla łasuchów. Całość opakowana jest w przepyszne przepisy na różnego rodzaju dania i słodkości (które od razu chciałam przygotować), a także opisy dni spędzonych na gotowaniu, kupowaniu i jedzeniu. Czytałam, a mój żołądek stanowczo domagał się wszystkich pyszności, sygnalizując to głośnym burczeniem. Oczywiście, wszystkie przepisy skrzętnie sobie zanotowałam – po każdym rozdziale autorka wkleja ich kilka, co jest świetnym pomysłem.

Cała historia jest chwytliwa i ciekawa, gdyż unaocznia czytelnikowi, jak zmiana otoczenia wpływa na człowieka, jak trudno jest się przestawić na inną kulturę, jednocześnie pozostając sobą. Paryż, to miejsce, które bardzo chciałabym odwiedzić, a dzięki tej książce, troszkę je poznałam… od kuchni. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się w końcu zawitać tam nie tylko mentalnie, wraz z bohaterami powieści, ale i na własnych nogach. Czuję, że mi się spodoba.

Lekturę polecam ze względu na ciekawą, miejscami nieco reportażową fabułę, dzięki której przyjemnie się czyta, i oczywiście ze względu na pyszności opisywane przez Elizabeth, dla których byłabym w stanie poświęcić dietę.

___

Chciałam was przy okazji zaprosić na blog z recenzjami mojej koleżanki --> KLIK
Mam nadzieję, że przyjmiecie ją równie ciepło, co mnie :)

czwartek, 14 lutego 2013

RICHELLE MEAD „Melancholia sukuba”

Pani Mead należy do czołówki amerykańskich autorek paranormalnych powieści romantycznych. „Melancholia sukuba” rozpoczyna cykl, który w USA przeniesiony został na ekrany, jako serial telewizyjny.

Tytułowym sukubem jest Georgina Kincaid, demonicznie piękna i uwodzicielska dziewczyna z Seattle, która na co dzień pracuje w księgarni. Deprawuje tylko złych mężczyzn, bo żal jej tych dobrych. Żeby żyć, musi regularnie uprawiać seks, który daje jej życiową energię. To z kolei tworzy kłopot – kobieta nie może się zakochać, gdyż obawia się, że w miłosnym uniesieniu zabije swojego wybranka.

Tymczasem w mieście, ktoś napada na nieśmiertelnych i już nikt nie może czuć się bezpiecznie. Kto jest na tyle odważny, a może głupi, żeby porywać się na coś takiego?
O „Melancholii sukuba” czytałam bardzo dużo recenzji, w większości pozytywnych, wiedziałam więc mniej więcej, czego mam się spodziewać. Szczerze mówiąc, chyba jednak oczekiwałam za dużo. Wszyscy, którzy pisali, że roi się tam od seksu, generalnie każda strona ocieka stosunkiem, lekko mówiąc, wyolbrzymiali.

Książka jest dobra… przyjemnie się ją czyta, akcja wciąga. Fabuła jest dosyć oryginalna, mamy tam całą masę różnej maści nieśmiertelnych – sukuby, wampiry, anioły i diabliki. Co najlepsze, osobniki te żyją ze sobą w zgodzie, przyjaźni.

Myślę, że lekturę można ocenić, jako niezłe czytadło, ale nic poza tym. Sama chętnie przeczytam kolejne części perypetii Georginy, w celach czysto rozrywkowych.
Styl jest bardzo prosty, nie ma problemu z zapamiętaniem kolejnych bohaterów, zagadka, też wbrew pozorom, nie jest całkiem łatwa do rozgryzienia. W jednym miejscu został nawet zastosowany zabieg retrospekcji, w celu uświadomienia czytelnika, jak Georgina stała się sukubem. Jest to o tyle ciekawe, że wprowadza do powieści nowy wątek.

Polecam przede wszystkim fanom paranormal romance. Myślę, że wiele osób spędzi przy niej miło czas, ale tylko tyle. 

niedziela, 10 lutego 2013

CLAIRE PAYMENT "Perły mądrości Indian"

Lakotowie, chcąc powiedzieć "kocham Cię", używają określenia: cante washte yama kahi, co znaczy: "napełniasz moje serce szczęściem"*
 Claire Payment opublikowała jak dotąd dwie książki, skończyła studia muzyczne i wykłada w szkole Vincent d'Indy. Jej indiańskie imię, to Biała Gęś Nocy.

"Perły mądrości Indian", to bardzo cieniutka książeczka. Można ją szybko przeczytać i równie szybko o niej zapomnieć, można też bardziej się w nią zagłębić i dostrzec uniwersalne prawdy, które warto wprowadzić jakoś w swoje życie.

Jako studentkę kulturoznawstwa, interesują mnie odrębne kultury, zwyczaje i wierzenia. Myślę, że nie trzeba być kulturoznawcą, żeby mieć tego typu zainteresowania. W książce Pani Payment, życie Indian przedstawione jest w pigułce. Całość sprowadza się właściwie do filozofii życia, do pokazania czytelnikowi, że cieszenie się każdym dniem, egzystowanie w zgodzie z naturą, samym sobą i innymi ludźmi, wcale nie jest takie trudne. Wystarczy stosować kilka wręcz podstawowych reguł i nagle zauważa się, że wszechświat nam sprzyja.

Książka dzieli się na trzy części: pierwsza pokazuje zwyczaje i obrzędy Indian, druga przedstawia symbolikę zwierząt - ta część bardzo mi się spodobała, bo obrazuje takie cechy wilka czy lisa, o których nigdy bym nie pomyślała. Ostatnia część to wierzenia tubylcze, tam znajdziemy lekarstwo na wiele doczesnych problemów.

Słówko na temat szaty graficznej - książka ma bardzo ciekawą fakturę okładki, przyjemna w dotyku i ładna. W środku znajdują się wyodrębnione na czerwono cytaty. Całość jest bardzo przejrzysta, co lubię.

Myślę, że warto poświęcić tej książeczce swój czas. Jest na tyle krótka, że wiele go nie zmarnujecie, a jest też bardzo mądra i w pewnym sensie kojąca. Dobrze się ją czyta, mi się podobała.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Promic. Dziękuję!

* Claire Payment, Perły mądrości Indian, str. 52

sobota, 2 lutego 2013

OLLE LONNAEUS „Jedyna prawda”


Olle Lonnaeus jest szwedzkim dziennikarzem. Jego powieści ukazały się już w dziesięciu krajach, kilka z nich zdobyło też nagrody literackie.

Zimowa zawieja. Na dworze trzaska, huczy i dmie, a człowiek ma ochotę zapaść w sen zimowy i poczekać na wiosnę. Nagle dzwoni telefon: Przyjdź tutaj. Jak najszybciej. Nie zostało mi już wiele czasu. Joel, słysząc te słowa, zarzuca na siebie gruby kożuch i wychodzi w śnieżycę. Niby nic dziwnego, tak właśnie powinien zareagować syn, słysząc w słuchawce przerażony głos ojca. Tyle, że tutaj sytuacja jest nieco inna, bo Joel od lat nie miał z nim kontaktu, od lat go nienawidził.

Gdy dociera do jego domu, jest już za późno na przeprosiny. Marten wisi na haku w dużym pokoju, a obok na ścianie, ktoś napisał czerwoną farbą po arabsku Ghadab Allah: Gniew Boga. Joel myśli sobie, że przecież stary sam się o to prosił – malowanie obrazów świni w turbanie proroka Mahometa, nie jest najszczęśliwszym pomysłem na zdobycie sławy, potem wszystko ogarnia ciemność i mężczyzna mdleje.
Budzi go, wymierzona w niego lufa pistoletu, który trzyma policjantka, o imieniu Fatima. I rozpoczyna się śledztwo.

Fabuła pozornie opiera się na znalezieniu sprawcy zbrodni, ale myślę, że ważniejsze są tutaj wątki poboczne, powolne odkrywanie przez Joela kolejnych kart, zastanawianie się nad tym, kim właściwie był jego ojciec. Jest to kryminał idealnie pasujący do zimy panującej za oknem. Chłodny krajobraz, zimni i wyrachowani ludzie. Nie brakuje tam samotności, wyobcowania, poszukiwania samego siebie, własnej tożsamości. Powiedziałabym, że takiego rachunku sumienia, odpowiedzi na pytanie „Co właściwie zrobiłem źle, że jest tak, a nie inaczej?”.

Ciekawym wątkiem jest na pewno pokazanie fanatyzmu religijnego. Co wiara w pewne rzeczy może uczynić z normalnym człowiekiem. Jak bardzo trzeba być zaślepionym, żeby zabijać w imię idei, żeby poświęcać siebie dla czegoś w gruncie rzeczy niepewnego.

Zakończenie jest całkowitym zwrotem akcji, którego na swoje nieszczęście się domyślałam. Nie jest tak, że przewidziałam wszystko, ale coś mi nie pasowało, było zwyczajnie za łatwo.

Mimo wszystko, myślę, że mogę polecić, czyta się sprawnie, fabuła jest dobrze skonstruowana i podejmuje ciekawy temat.

Za książkę dziękuję Pani Iwonie Wodzińskiej z Wydawnictwa Rea :)