środa, 28 września 2011

ISABEL ABEDI "Lucian"

Panią Abedi poznałam zupełnie przypadkiem. Koleżanka poleciła mi jej inną książkę „Isolę”, którą niemalże wchłonęłam. Nic więc dziwnego, że na „Luciana” zdecydowałam się, gdy tylko wypatrzyłam, kto go napisał. Z gatunku jest to paranormal romance, czyli kategoria, do której od czasów „Zmierzchu” podchodzę z dużą rezerwą. Tutaj, moim dodatkowym ogranicznikiem były duże oczekiwania. Na szczęście „Lucian” im sprostał, a ja jestem pod wrażeniem pomysłu Isabel Abedi.

„- Czy przyszło ci kiedyś do głowy, że Lucian może… nie być człowiekiem?
Spuściłam wzrok.
- Nie – wyszeptałam. Pomyślałam jednak: „Tak”.”

Rebeka Wolff mieszka w Niemczech wraz z matką i jej przyjaciółką Wróbelkiem. Co środę urządzają sobie Ladies Night In. Polega to na tym, że na każdym spotkaniu jedna z nich wybiera, co będą robiły przez cały wieczór. Gdy królową Ladies Night jest mama Beki, Janne, jako zadanie specjalne ustanawia wygrzebanie ze starej szafy rzeczy do sprzedania na pchlim targu. Tej nocy dziewczyna znajduje swojego misia z dzieciństwa i śni jej się własna śmierć. Budzi się z krzykiem, a gdy podchodzi do okna zauważa dziwnego chłopaka wpatrującego się w nią. Na jego widok dziwnie się uspokaja i od tej pory stan ten towarzyszy jej ilekroć się ze sobą zetkną. A zdarza im się to coraz częściej i zawsze w dziwnych okolicznościach.

Zacznijmy od całkiem nieważnej rzeczy, jaką jest okładka. Przedstawia ona objętych chłopaka i dziewczynę, siedzących na łące przy niezbyt ładnej pogodzie. Nic nadzwyczajnego, chyba, że spojrzy się pod światło i zauważy, że chłopak ma… skrzydła.
Zaczarowała mnie ta książka, z każdą stroną zaskakiwała coraz bardziej. Przede wszystkim, nie ma w niej ani wampirów, ani wilkołaków, są za to anioły. Nie takie jednak zwykłe anioły, lecz osobliwe istoty, które wyglądają i zachowują się jak ludzie – z małymi wyjątkami.

Bohaterowie różnorodni, nie ma tylko czarnych i tylko białych. Lucian przystojny, jakżeby inaczej, ma w końcu zwracać na siebie uwagę. Rebeka natomiast nie jest klasyczną pięknością, nie jest również pierwowzorem ciapowatej Belli. Wszystkiego jest w niej po trochu, a to, czego brakuje uzupełnia jej blond włosa przyjaciółka Suse, która ma jeden niewielki defekt, o którym wie tylko grono najbliższych.
Zakończenie mocne i trzymające w napięciu do ostatniej litery. Nie wiadomo jak wszystko się skończy, w każdej chwili sprawy mogą przyjąć nieprzewidziany obrót.
Podsumowując krótko, to lubię.


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nasza Księgarnia. Dziękuję!
www.nk.com.pl

sobota, 24 września 2011

ERIC EMMANUEL SCHMITT "Odette i inne historie miłosne"


„Odette i inne historie miłosne” od dawna miałam już w planach. Ostatnio częściej czytam książki Schmitta i bardzo je lubię, gdyż mają swój specyficzny klimat i nie są schematyczne, więc za każdym razem poznaję coś innego i nie mam szansy się tym znudzić.

Zazwyczaj unikam opowiadań. Dlaczego? Jest to dla mnie zbyt krótka forma literacka, gdy zaczynam się wkręcać w fabułę, to zazwyczaj opowiadanie dobiega końca i czuję ogromny niedosyt. Wypożyczając „Odette…” nawet nie wiedziałam, że są to opowiadania. Szczęście w nieszczęściu, gdybym wiedziała, pewnie zastanawiałabym się w nieskończoność, a nie wiedziałam i miło się zaskoczyłam. Nie pozostał mi również słynny niedosyt, z czego jestem zadowolona najbardziej.

Poznajemy osiem historii. Każda z nich dotyczy innego rodzaju miłości. Milionerka Wanda, łowczyni mężczyzn Helene, chora Idole, oszukana przez kochanka Aimee, Izabelle, która ma lęk przed seksem, bosa księżniczka Donatella, Odette Jakkażda i Olga, która wraz z innymi kobietami mieszka w łagrze. Opowiadania te są po prostu piękne, każde w swoim rodzaju, a wszystkie na ten sam temat, jakim jest miłość w czystej postaci. W tych ośmiu historiach jest zawarte osiem różnych sposobów na to, jak można kochać.

Książkę czyta się bardzo szybko, przechodząc od jednej historii do drugiej i koniecznie chcąc wiedzieć, co wydarzy się dalej. Z każdej opowieści na pewno dałoby się stworzyć powieść, ale wtedy straciłyby one swój urok. Choć raz przyznać muszę, że opowiadanie wygrało.

Moim ulubionym opowiadaniem było to o Idole, kobiecie chorej na Alzhaimera, która żyła w swoim własnym świecie, kochając, zapominając i przeżywając cierpienie. Historia ta pokazuje jej pogląd na świat, ale też bezradność jej rodziny, która nic nie może poradzić na postęp choroby.

Schmitt jest dla mnie mistrzem. O jego postrzeganiu miłości można czytać, z góry wiedząc, że będzie to coś głębszego, co na długi czas pozostawi ślad w pamięci, że nie będzie to jakieś ckliwe love story. Myślę, że prędko zabiorę się za jego kolejną książkę, a do tej jeszcze wrócę.

--*--

Zapraszam do Księgarni Poczytajka. Banner po prawej stronie :)

środa, 21 września 2011

LEW TOŁSTOJ "Anna Karenina tom II"


Uprzedzam, że w większości moja recenzja jest spoilerem, kto więc nie czytał pierwszego tomu, niech ominie znaczną część z początku :).


Ochoczo zabrałam się za drugą część książki, która zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Tym razem jednak, lektura nie była dla mnie tak przyjemna. 

Tom drugi skupia się przede wszystkim na perypetiach Kitty i Lewina – ich ślubie – i późniejszym życiu rodzinnym oraz relacjach Anny i Wrońskiego – Anna odchodzi od męża, nie uzyskawszy rozwodu i zamieszkuje z Wrońskim. Oczywiście jej życie nie jest już usłane różami, bo wszyscy potępiają to, co zrobiła, co w końcu prowadzi do tragedii. Pobocznymi wątkami są też te dotyczące Karenina i jego syna Sierioży, a także Błońskiego i Dolly, którzy mają poważne kłopoty finansowe.

Tym razem czytanie szło mi bardzo opornie, szczególnie zaś, długie opisy wyborów do samorządów, filozoficzne rozmyślania, czy nawet dość głupie w moim pojęciu monologi Anny. Męczyłam się i męczyłam, złapałam się nawet na myśli, żeby odłożyć i już do niej nie wracać. W końcu przebrnęłam i w sumie dopadło mnie kolejne rozczarowanie – zakończenie wypadło jakoś bez wyrazu. W tej części autor widocznie chciał pokazać klęskę Anny i szczęście Kitty, ale, jak wyraził się Iwaszkiewicz na tyle okładki, „zamiar ten Tołstojowi się nie udaje, nie ma w nim bowiem prawdy”. Z tym stwierdzeniem zdecydowanie się zgadzam, bo, choć pozornie Kitty szczęśliwa była, to jednak nie była to ta idylla, o której w pierwszym tomie marzył Lewin.

Cóż, z książkami bywa różnie, jedne bardziej przypadają do gustu, inne mniej. Jestem bardzo ciekawa, jakie powieść wywarłaby na mnie ogólne wrażenie, gdybym czytała ją w wersji jednotomowej, ciągłej. Niestety jest tak jest i w mojej opinii, ta część była tą „gorszą”, choć momentami podobała mi się, miała w sobie coś z tomu pierwszego. Jeśli więc ktoś już” Annę Kareninę” zaczął, to niech skończy, może tylko ja mam takie krzywe spojrzenie na ową książkę.

sobota, 17 września 2011

LEW TOŁSTOJ "Anna Karenina tom I"


Lew Tołstoj, do tej pory znany mi był jedynie ze słyszenia. Pewnie nie przeczytałabym jego książek, gdyby nie wpadła mi w ręce „Kolacja z Anną Kareniną”, dzięki której zapragnęłam zapoznać się ze wszystkimi pozycjami omawianymi na spotkaniach bohaterek powieści.

Tom I pozwala nam poznać grono bohaterów. Bo chociaż prym wiodą losy tytułowej Anny, to powieść jest wielowątkowa i poznajemy również rodziny Szczerbackich, gdzie akcja skupia się na Kitty, Obłońskich, gdzie mamy okazję zapoznać się z siostrą Kitty – Dolly, czytamy również o adoratorze młodszej z sióstr, Lewinie i Wrońskim, który zapoczątkuje kłopoty Anny zakochując się w niej bez pamięci.

Prócz perypetii rodzinnych, nakreślony jest również poprzez dialogi, czy przemyślenia bohaterów, wątek historyczny. Jawią nam się, zatem problemy z uwłaszczeniem chłopów, dyskusje na temat emancypacji kobiet, czy asymilacji mniejszości narodowych (tu mowa również o Polsce).
Tak jak w „Mistrzu i Małgorzacie”, drażniły mnie rosyjskie nazwiska, tak tutaj czytało się je bez większych trudności i w ogóle nie raziły w oczy. Tom ma zakończenie otwarte, pozostawia kilka nierozwiązanych aspektów, które z pewnością doczytamy w tomie II.

Skupmy się na chwilkę na bohaterach. Anna Karenina, to kobieta bardzo magnetyczna, powiedziałabym. Ma w sobie wielką siłę, ogromną charyzmę, którą potrafi dobrze wykorzystać. Pomimo nie młodych już lat potrafi skutecznie przyciągać do siebie mężczyzn, którzy wpatrują się w nią jak w obrazek. Co najlepsze, robi to nie całkiem świadomie. Jest wręcz uzależniona od swojego małego syna, dla którego zrobiłaby wszystko.
Drugą bohaterką, którą niezmiernie polubiłam, jest Kitty, która niestety z Anną nie miała za dobrych stosunków. Czemu, zdradzić nie mogę, bo zepsułabym wam całą zabawę. Kitty jest jeszcze młoda, nie wie za wiele o życiu, wiele musi się nauczyć. Jest za to śliczną dziewczyną o wielkim sercu, którą łatwo skrzywdzić, czy pozbawić jakichkolwiek złudzeń. Ta jej dziewczęcość bardzo mnie ujęła.

Zazwyczaj przy wyborze lektury omijam szerokim łukiem klasykę. Książki te po prostu mnie nudzą, losy bohaterów wydają mi się trywialne, ich zachowanie niecodzienne. Zwyczajnie, nie jest to dla mnie przyjemność. Tutaj, czytało mi się szybko, a losy Anny i innych rodzin, bardzo mnie wciągnęły. Z przyjemnością zabiorę się więc za tom drugi, jestem go bardzo ciekawa. Oczywiście chcę się dowiedzieć, jak potoczą się losy mojej ulubionej bohaterki. Czym prędzej zatem biorę się za lekturę, a i wam polecam.

środa, 14 września 2011

MONIKA LIPIŃSKA "Kokosowy Budda"


„Kokosowy Budda”, to powieść dla młodzieży, dzięki której Monika Lipińska zdobyła I nagrodę w Ogólnopolskim Konkursie Literackim Wydawnictwa Telebit. Ja zainteresowałam się nią ze względu na przykuwający uwagę tytuł oraz dużo pozytywnych recenzji.

Róża, po powtórnym ślubie swojej mamy, przeprowadza się wraz z nią oraz jej mężem Adamem do Wrocławia. Zamieszkuje w pięknym domu, w którym jednak nie czuje się szczęśliwa. Dodatkowo okazuje się, że Adam namówił jej mamę do zmiany wiary i tego samego oczekuje od niej. Podczas bezcelowej włóczęgi po mieście, Róża poznaje grono osób, które są dla niej wybawieniem. Czy tylko tak jej się wydaje?

Tytułowym Buddą okazuje się chłopak, który nieźle namiesza w życiu dziewczyny. Najpierw rozkocha ją w sobie do tego stopnia, że dziewczyna podejmie kilka błędnych decyzji, a później okaże się draniem, jak to zazwyczaj bywa.

Całość czyta się bardzo szybko, mnie wystarczył jeden wieczór. W książce ciągle coś się dzieje, ale to w ogóle mi nie wystarczyło. Róża jawiła mi się jako osoba ze słabą psychiką, która zbyt szybko podejmuje decyzje i kieruje się tylko uczuciami. Jej postać jest wykreowana na naiwną dziewczynkę, która raz po raz wykazuje się charyzmą. Najczęściej dzieje się tak w sytuacjach ostatecznych, gdy nie ma już nic do stracenia.
Spodobała mi się za to postać Sary, koleżanki z klasy Róży. Jest osobą wyrazistą, wyróżniającą się z tłumu, potrafiącą sobie radzić w każdej sytuacji, i co chyba najważniejsze, z głową na karku.

Powieść czyta się łatwo, autorka posługuje się prostym i zrozumiałym językiem – w końcu, to książka młodzieżowa. Jesteśmy ciekawi losów dziewczyny, tego, co wymyśli w danej chwili. Jak mówiłam, dzieje się dużo, ale pozostawia po sobie i tak spory niedosyt. Myślę, że choć postać głównej bohaterki niezmiernie mnie denerwowała, była osobowością dosyć ciekawą. Typowa młodzieżówka, nie mniej jednak, miła odskocznia.

poniedziałek, 12 września 2011

ROMUALD PAWLAK "Związek do remontu"


O Panu Pawlaku od jakiegoś czasu dosyć dużo się słyszy. Mam w planach jego powieść „Póki pies nas nie rozłączy”. Niestety, póki co, jest ona poza moim zasięgiem, więc zabrałam się za wydawniczą nowość, jaką jest „Związek do remontu”.

Tytułowy związek, to małżeństwo Rafała i Iśki. On pracuje w sklepie AGD, ona spełnia się zawodowo w bibliotece. Oboje nie chcą mieć dzieci… do czasu. Iśka zaczyna zdawać sobie sprawę, że zegar biologiczny tyka i miło byłoby mieć do kochania i opieki kogoś więcej niż kota Pampucha. Rafał zapiera się rękami i nogami, a gdy dowiaduje się, że dzicz za ich oknami, ma zastąpić plac zabaw, postanawia zrobić wszystko, żeby do tego nie dopuścić.

Ciekawie czasem przeczytać książkę napisaną z perspektywy mężczyzny, który patrzy na świat zupełnie innym okiem niż kobieta. Ilekroć czytam taką książkę, jestem usatysfakcjonowana z lektury, nie jest to, bowiem coś oklepanego, mężczyźni patrzą na świat świeżym spojrzeniem, mają inne priorytety, wzorce. Idą inną drogą, podejmują czasem ryzykowne decyzje.

Rafał jest typem buntownika i upartego osła, który musi postawić na swoim. Isia natomiast łatwo nie rezygnuje, odznacza się nawet dużą dozą kreatywności, jeśli chodzi o namowy męża na dziecko. Ich kłopoty małżeńskie przeplatają się dodatkowo z wysiłkami Rafała, by zapobiec budowie placu zabaw, a na jego miejscu wybudowanie parkingu. Mężczyzna ucieka się nawet do pomysłu szukania pomocy u małomiasteczkowej mafii, co niekoniecznie daje oczekiwane rezultaty.

Czyta się szybko i przyjemnie, Pan Pawlak pisze lekkim i łatwym stylem, wszystko to takie miłe dla oka. Nie uświadczysz zatłoczonej Warszawy, ścisku, czy drapaczy chmur. Można się za to odprężyć, pożyć chwilkę małym miastem, gdzie wiele się nie dzieje, czasem uśmiechnąć i prześledzić, jak zbuntowany mężczyzna wymiguje się od poczucia potrzeby rodzicielstwa w dosyć niekonwencjonalny sposób.
Bardzo miło spędziłam przy niej czas.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nasza Księgarnia. Dziękuję!
www.nk.com.pl

piątek, 9 września 2011

ERIC EMMANUEL SCHMITT "Przypadek Adolfa H."


Autora znam przede wszystkim z „Oskara i Pani Róży” czy „Dziecka Noego”. Tym razem zdecydowałam się na przeczytanie, gdyż zainteresował mnie tytuł. Uznałam pomysł Schmitta za godny uwagi i miałam rację.

W książce poznajemy dwa wcielenia Hitlera. Pierwszy z nich, dostaje się na Akademię Sztuk Pięknych i jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Drugi, natomiast, dowiaduje się, że nie został przyjęty i całe jego plany na życie legają w gruzach. O ich życiu czytamy równolegle, w czasie, gdy pierwszy próbuje odnaleźć swoją technikę w malarstwie, drugi ledwie wiąże koniec z końcem. Równocześnie też idą na wojnę, artysta walczy za Austrię, przyszły dyktator za Niemcy. Różnią się od siebie prawie wszystkim, początkowo łączy ich tylko wzgarda do antysemityzmu, co dla jednego z nich, jak wiadomo, szybko ma się zmienić.

Autor doskonale pokazał odmienne charaktery postaci. Podczas, gdy spełniony zawodowo Adolf-Artysta, jest uosobieniem wrażliwości i poczucia piękna, Adolf-Dyktator zawiedziony przez los staje się tyranem bez skrupułów.
Dzięki szybkim przeskokom od jednego do drugiego bohatera, mamy możliwość śledzenia na bieżąco życia obu z nich. Bardziej spodobał mi się Adolf artysta, chociaż przyznać trzeba, że poznałam też bardziej myśli i rozumowanie drugiego z nich.

Książka ma za zadanie przede wszystkim pokazać nam, że każdy, w zależności od tego, co zgotuje nam los, może obrać różne drogi, może być kimkolwiek, artystą, lub bezwzględnym dyktatorem. Możemy być dobrzy, albo źli, wszystko zależy od nas. Jest to też przestroga, że we wszystkich ludziach drzemie zło, choćbyśmy nie wiadomo jak dobrzy byli.

Polecam każdemu bez wyjątku. Myślę, że pozycja jest na tyle interesująca, że zainteresuje każdego czytelnika. Z jednej strony, mamy okazję bliżej poznać samego Adolfa Hitlera, z drugiej, zobaczyć jak działa mechanizm wyboru dobra i zła.

poniedziałek, 5 września 2011

JANUSZ BEYNAR "Skutki uboczne"


Pan Beynar mieszka w Kanadzie, pochodzi z rodziny, która pisarstwem para się od trzech pokoleń. Jest miłośnikiem kanadyjskiej przyrody, w związku z czym dużą część życia spędza z plecakiem na plecach i w namiotach.

Jan Barski, żyje sobie dosyć spokojnie w Kanadzie. Ma „dziewczynę” i ośmioletniego synka, pracuje jako prywatny detektyw, od czasu do czasu, wyrusza z plecakiem i swoim psem Uchym na przechadzkę po górach i odpocząć od cywilizacji. W czasie jednej z takich wypraw poznaje profesora biogenetyki Alistera Swana, który przekazuje mu dokumenty dotyczące skutków ubocznych środków antykoncepcyjnych. Następnego dnia, mężczyzna ginie rzekomo zaatakowany przez niedźwiedzia, a życie Jana zmienia się bezpowrotnie – komuś zależy żeby dokumenty nigdy nie ujrzały światła dziennego.

Po książce nie spodziewałam się niczego konkretnego i zostałam bardzo miło zaskoczona. Gdybym miała określić jej gatunek, to chyba wybrałabym kryminał, choć na pewno nie w takim typowym, definicyjnym znaczeniu. Mamy tu wartką akcję, ciekawą fabułę i garść wstrząsających informacji.
Jan musi uciekać, jego rodzina jest w niebezpieczeństwie, po piętach depczą mu ludzie, do których kieszeni spływają grube pieniądze za to, żeby szokujący materiał został zniszczony za wszelką cenę.
Lubię książki trzymające w napięciu, które nie pozwalają się bez żalu odłożyć na półkę, przy których nie można się nudzić i niczego przewidzieć. Ja doszukałam się w niej kilku elementów biograficznych – czemu nie, życiorys autora jak nic nadaje się na zarys postaci książkowej.

Cóż dodać, przeczytać naprawdę warto, niezmiernie się cieszę, że w sumie przypadkiem książka wpadła mi w ręce. Moje notowania na temat polskich autorów szybują w górę, was też zachęcam do lektury, bo cudze chwalimy, a swego nie znamy.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Novae Res. Dziękuję!
www.novaeres.pl


sobota, 3 września 2011

CHRIS MANBY "Oszaleć z miłości"


Zacznijmy od tego, że myślałam, iż Chris jest mężczyzną. Spodziewałam się, więc z góry troszeczkę innego rodzaju podejścia do tematu, nie wiem czy zauważyliście, mężczyźni pięknie potrafią pisać o miłości (np. mój ukochany Nicholas Sparks). Okazało się jednak, że nie, Chris Manby, to brytyjska młoda pisarka, znana w Polsce z książki „Wojny w SPA”.

Główna bohaterka, dziedziczka Birdie Sederburg, jest rozpuszczoną miliarderką o imieniu na cześć jakiejś części sprzętu golfowego. Gdy w centrum jej zainteresowań pojawia się aktor Dean Stevenson, dziewczyna chce za wszelką cenę go zdobyć. A, że koszty nie grają roli, Birdie wymyśla wprost epickie sposoby na przyciągnięcie do siebie ukochanego. Pierwszym z nich jest wjechanie mu w zderzak, by należycie zwrócić na siebie uwagę. Dość kiepski pomysł, prawda?

Jedną z moich wad, jako mola książkowego, jest sugerowanie się okładką. Ignoruję przez to wiele świetnych książek, a czytam niektóre niewarte uwagi. W tym przypadku okładka spodobała mi się bardzo, szkoda tylko, że z książką ma niewiele wspólnego. Osobiście wybrałabym coś bardziej ekspresyjnego, pasującego do temperamentu Birdie.
Tytuł pasuje tylko z jednego, prozaicznego powodu – dziedziczka jest szalona, nie cofnie się przed niczym, można ją określić jednym słowem – głupiutka. Jest też najgorzej ubraną kobietą na świecie (kombinezon w odcieniu skóry z penisem w charakterze kieszeni?), uzależnioną od zmian statusu na facebooku i newsów na omooyboze.com. Ma osobistą asystentkę Clemency, która kiedyś była facetem, w związku z czym, Birdie może się jej poradzić w kwestiach dotyczących punktu widzenia faceta (co bardzo denerwuje Clemency) oraz przyjaciółkę Chipper, która nazwała swojego pieska Lindasy Lohan.

Gdybym miała porównać „Oszaleć z miłości” z jakąś inną książką, to powiedziałabym, że jest to coś pokroju „Dziewczyny na posyłki”, bądź „Diabeł ubiera się u Prady”. Niezobowiązująca lektura, napisana z humorem i dużą dawką ironii. Znajdziemy tu nieodwzajemnioną miłość, bezmyślność, kontrowersję. Gdyby nie pozytywne zakończenie, książkę oceniłabym nisko – zero morału, zero przesłania. Na szczęście autorka wpadła na pomysł pokazania, że jej bohaterka ma mózg, może nim ruszyć i zmienić swoje życie na lepsze bez wydawania na to milionów dolarów. Polecam wyłącznie w celach rekreacyjnych, nie spodziewajcie się po niej niczego wzniosłego.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nasza Księgarnia. Dziękuję!
www.nk.com.pl