środa, 28 listopada 2012

ANDRIEJ DIAKOW "Do światła"


Nie miałam do tej pory okazji czytać książek „Metro 2033”, czy „Metro 2034” Dimitry’a Glukhowsky’ego, co nie znaczy, że o nich nie słyszałam. Uznałam zatem, że skoro trafia mi się okazja do przeczytania „Do światła” Andrzeja Diakowa, która to książka została napisana w ramach projektu „Uniwersum. Metro 2033”, to trzeba z tej okazji skorzystać.

Świat po zagładzie biologicznej nigdy nie będzie już taki sam jak wcześniej. Promieniowanie wyniszcza wszystko w zasięgu wzroku, wokół roi się od niebezpiecznych zwierząt, mutantów. Człowiek musi zatem zacząć wszystko od nowa, przenosi się do metra, by tam stworzyć jakąś namiastkę cywilizacji. Jedynymi ludźmi wychodzącymi wciąż na powierzchnię, i mam tutaj na myśli ludzi zdrowych fizycznie i umysłowo, są stalkerzy – swego rodzaju wojownicy, czy może żołnierze, którzy na własną rękę podejmują się trudnych akcji dla mieszkańców metra – oczywiście za stosowną opłatą.

Gdy z odległych terenów nadchodzi wieść o zbliżającym się exodusie, światełku w tunelu, w sercu wielu ludzi zaczyna tlić się nadzieja na ocalenie. Mieszkańcy podziemia, proszą więc Tarana, jednego z najodważniejszych i cieszących się niezwykłą sławą stalkera, o poprowadzenie ekspedycji do miejsca, gdzie rzekomo cumuje Arka. Taran zgadza się pod jednym warunkiem, jako zapłatę, chce dostać jednego z chłopców – nastoletniego Gleba.

Gleb, z którego punktu widzenia poznajemy bieg wydarzeń, wyrusza wraz z grupą doświadczonych stalkerów na powierzchnię, w poszukiwaniu ocalenia dla ludzi. Przeprawa jest bardzo niebezpieczna i pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji. Roi się w niej od mrożących krew w żyłach sytuacji, przelewa się mnóstwo krwi i zwyczajnej, zwierzęcej brutalności.

Przy książce nie da się znudzić, cały czas podsyca ona emocje. Młody chłopak musi w ekspresowym tempie przyzwyczaić się do swojego nowego życia, a jego głównym celem jest nauczenie się zabijania i walki, inaczej sam zostanie pokarmem.
Na powierzchni nie ma czasu na sentymenty, owszem, bohaterowie osłaniają się wzajemnie, ale tak naprawdę liczy się jednostka – każdy musi radzić sobie sam.

Świetna książka. Przedstawiłam ją może w sposób brutalny i zwierzęcy, ale z tym trzeba się tam liczyć. Nie zmienia to faktu, że czyta się bardzo szybko i sprawnie, język jest prosty w odbiorze – denerwować mogą jedynie niektóre Rosyjskie nazwiska, chociaż ja, przeczulona na tym punkcie, nie odczuwałam dyskomfortu w czytaniu.
Z czystym sumieniem polecam i zabieram się jak najprędzej, za kolejny tom.


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Pani Iwonie z Wydawnictwa Insignis :)

poniedziałek, 26 listopada 2012

GAIL CARRIGER "Bezduszna"


Gail Carriger jest osóbką ciekawą jak główna bohaterka jej książki. Podróżowała po Europie, uczęszczała do kilku szkół, a obecnie mieszka w Koloniach „z haremem armeńskich kochanków i pokaźnym zapasem londyńskiej herbaty”.

Wspomniana wcześniej postać – Alexia, wzbudza ciekawość przede wszystkim tym, że jest bezduszna – po prostu nie posiada duszy. Czyni ją to dość niebezpieczną w kręgu londyńskich wampirów i wilkołaków, neutralizuje bowiem ich moc. Kobieta jest również starą panną, ma włoskie rysy, co oddziałuje na jej niekorzyść, wściubia nos w nie swoje sprawy i ma przyjaciółkę, która wprost uwielbia ohydne kapelusze. Trzeba przyznać, że to dosyć wybuchowy zestaw cech charakterystycznych.

Pewnego razu na przyjęciu, Alexia, przy użyciu swej parasolki ze srebrnym szpikulcem, zabija wampira. Nim udaje jej się czmychnąć z miejsca zbrodni, akt ten odkrywa Lord Macon, wilkołak o powierzchowności nad wyraz gburowatej, ale za to jakże przystojnej. Sprawy przybierają dosyć nieoczekiwany obrót, a panna Tarabotti wzbudza niezwykłe zainteresowanie swoją osobą i nagle jej bezduszna osoba zostaje narażona na niebezpieczeństwo.

O książce słyszałam co nieco, ale nie miałam jakiejś nadzwyczajnej ochoty jej czytać, co, muszę po czasie stwierdzić, było z mojej strony dużym błędem. Moja niechęć do książek z wilkołakami i wampirami w głównych rolach, wzięła się z wielkiego boomu na tego typu postaci, po spektakularnej popularności „Zmierzchu”. Tutaj na szczęście nie musiałam się tym martwić, bo pani Carriger serwuje nam całkiem inny rodzaj powieści.

Zacznijmy może od tego, że wampiry i wilkołaki są przedstawione z innej strony, istnieje tam inna hierarchia, są to też inne czasy. Panna Alexia starą panną jest w wieku 26 lat, a jako kobieta niezamężna nigdzie nie może wyjść bez przyzwoitki (co raczej mało ją obchodzi). Sama fabuła książki jest oryginalna, bardzo zabawna i lekka. Czegoś takiego było mi trzeba, świeże spojrzenie, na, można by powiedzieć, oklepany temat.

Z pewnością sięgnę również po inne części książki, mam nadzieję, że szybciej niż było to w tym przypadku. Fanom miłego spędzania wolnego czasu, polecam.

-*-

Z ogłoszeń parafialnych:

Miliony wiernych czytelników „Chaty” czekają na nową powieść Younga. Czy Young sprosta ich oczekiwaniom?

Już tylko kilka dni dzieli nas od długo oczekiwanej premiery, kolejnej książki WM. Paula Younga. Tym razem autor bestsellerowej „Chaty” powraca z „Rozdrożami”. Prowokującą opowieścią o uzdrowieniu duszy, nadziei ,egoizmie  i zaufaniu. Wydana w USA, 13 listopada 2012 roku, w ponad milionowym pierwszym nakładzie, ma szansę na osiągnięcie statusu bestsellera swojej poprzedniczki.
Polscy czytelnicy, dzięki wydawnictwu Nowa Proza,  już 23 listopada będą mogli zapoznać się z nową powieścią ku pokrzepieniu serc. Young w „Rozdrożach”, jak wcześniej, po mistrzowsku oddaje poczucie powszechnego cierpienia i bólu, ucząc, że wybory są tam, gdzie potrafimy je zobaczyć.
Dowiedz się, co autor mówi o tej wzruszającej historii jednego człowieka
http://www.youtube.com/watch?v=C_bO53HkQnI

piątek, 23 listopada 2012

RENEE BONNEAU "Requiem dla młodego żołnierza Monte Cassino"


Renee Bonneau jest pisarką powieści historycznych. Opowieść, którą przedstawia nam tym razem, jest w pewnej części fikcją literacką, napisaną jednak na autentycznych faktach historycznych.

„Tak naprawdę najtrudniej jest przebaczyć”, zdanie zamieszczone u szczytu okładki, bardzo dobrze obrazuje to, z czym zetkniemy się, czytając tą krótką powieść. Historię poznajemy z perspektywy mnicha z klasztoru Casamarii, blisko opactwa Monte Cassino. Jest rok 1944, trwa wojna, a w klasztorze, bracia roztaczają opiekę nad poszkodowanymi w walkach. Ojciec Matteo, jako jedyny mnich znający język niemiecki, przynosi rannym i często również umierającym otuchę poprzez rozmowę, czasem również pojednanie z Bogiem.

Pewnego dnia, do opactwa zostaje przywieziony dwudziestoletni oficer z ciężką raną klatki piersiowej. Okazuje się, że chłopak jest osobą wierzącą, a swoje cierpienie chce w jakiś sposób „uleczyć” poprzez zwykłą rozmowę z Matteo. Tak rodzi się przyjaźń pomiędzy, jakby nie było, dwoma stronami konfliktu (choć w klasztorze nie ma wrogów – są tylko ranni potrzebujący natychmiastowej pomocy). Lektura upływa czytelnikowi szybko na rozmowach o muzyce, o tym, jak spokojnie było przed wojną, o Toskanii i niedokończonych sprawach, które najprawdopodobniej już takie pozostaną.

Niezwykła, krótka opowieść o tym, jak ogromne spustoszenie sieje wojna. O tym, jak ciężko przebaczyć, jak boli strata, ale równocześnie o pięknie duszy i wspomnieniach, które choć na chwilę oddalają wizję bólu i śmierci. 

Napisana w sposób dosadny, ale i przystępny dla czytelnika. Prosta w odbiorze, co czyni ją dość melancholijną i smutną. O niesprawiedliwości losu. Warto poznać, piękne świadectwo.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Promic. Dziękuję!

wtorek, 20 listopada 2012

PATRICK SUSKIND "Pachnidło"


Patric Suskind z wykształcenia jest historykiem. „Pachnidło”, to jego debiutancka powieść, która od wielu lat nie schodzi z list bestsellerów i została przełożona na ponad 20 języków. Nic więc dziwnego, że w końcu sięgnęłam po nią i ja.

Zaczęło się tak: usiadłam w autobusie, otwarłam książkę, wzięłam głęboki oddech i… przepadłam. „Pachnidło” właściwie czyta się węchem, tam każda strona cudownie pachnie, bądź też okrutnie śmierdzi. XVIII- wieczna Francja wręcz cuchnie – śmierdzą tam ludzie, zwierzęta i odpady gromadzące się na ulicach i w rynsztokach. Pachną perfumerie, pachną kwiaty i Ci, których stać na pachnidła. Bez zapachu jest tylko jedna osoba, mianowicie Jan Baptysta Grenouille. Człowiek na wskroś dziwny, który cudem uniknął śmierci wśród rybich odpadów i który od dziecka gromadził w sobie wszelkie zapachy. Człowiek, który w nikim nie wzbudzał zaufania, mężczyzna, który był największym geniuszem perfumeryjnym na świecie, i którego obsesją stało się stworzenie najpiękniejszego ze wszystkich zapachów – zapachu dziewicy.

Zazwyczaj nie lubię w książkach rozbudowanych opisów ciągnących się całymi stronami. Tutaj w ogóle mi one nie przeszkadzały. Były interesujące, napełniały mnie zapachami, były po prostu piękne. Jestem oczarowana stylem pisarza i historią, którą udało mu się stworzyć. Co najważniejsze, jest to powieść ponadczasowa i myślę, że jeszcze bardzo długo będzie o niej głośno.

Polecić mogę każdemu – i tym, którzy lubią po prostu dobre powieści, i tym, którzy wolą „mocną” akcję, przede wszystkim jednak miłośnikom zapachów. Niezwykle oryginalna książka służąca rozrywce, ale również skłaniająca do głębszej refleksji.


Ogłoszenie parafialne: Czy ktoś z was jest z Warszawy i miałby ochotę wybrać się na przedpremierowy pokaz filmu "Życie Pi"? Pokaz jest 28 listopada. Jeśli macie ochotę, zasygnalizujcie to w komentarzu, napiszę wam, co należy zrobić :).

piątek, 16 listopada 2012

KAJA PLATOWSKA "Po prostu mnie przytul"


Patrząc na okładkę „Po prostu mnie przytul” widzimy, najprawdopodobniej, zapłakaną i zdołowaną dziewczynę. Nie możemy jednak do końca przewidzieć, z jaką treścią przyjdzie nam się zmierzyć. Ja osobiście, w ogóle nie spodziewałam się tego, co dane mi było czytać.

Główna bohaterka, Aneta, jest 16-latką, która popadła w depresję. Każdy dzień jest dla niej męczarnią, z każdą chwilą ulatuje z niej chęć do życia. Ogólny stan pogłębia jeszcze jej obrzydzenie do starszego ojca, rozczarowanie mamą, beznadziejność sytuacji, w której każdy wmawia jej, że jej stan wynika z dojrzewania i powinna przestać się nad sobą użalać. Przy tak trudnej sytuacji, zwyczajny gest przytulenia, znaczy dla człowieka wszystko. Czy dziewczynie uda się wygrać tę wojnę? Walkę na śmierć i życie?

Opis z tyłu okładki informuje czytelnika, że powieść mimo swojego negatywnego i pesymistycznego tematu, nie przytłoczy czytelnika. Ja niestety, absolutnie nie mogę się z tym zgodzić. Owszem, koniec końców, zakończenie daje odbiorcy nadzieję na to, że nie ma sytuacji całkiem bez wyjścia, że nawet bardzo poważne choroby, przy pomocy specjalisty można wyleczyć. Najpierw jednak, trzeba do tego zakończenia dobrnąć, a to już samo w sobie okazuje się nie lada wyczynem.

Aneta po uszy tkwi w depresji, więc cały czas czytamy o tym, jak źle się czuje, o jej próbach samobójczych, o tym jak rozdrapywała rany na nadgarstkach cyrklem albo nożyczkami.

Nie potrafiłam czytać tej książki ciągiem, dłużej niż przez pół godziny, bo zwyczajnie nie dawałam sobie rady psychicznie. Nie wiem, może jestem mięczakiem, albo za bardzo wczuwam się w emocje odczuwane przez bohaterów, ale tej rozpaczy bijącej z każdej niemal strony, było dla mnie za wiele.

Nie polecam, jeśli ktoś z was ma cięższy dzień. Byłoby samobójstwem, dokładać sobie jeszcze taką lekturę. Innym natomiast, życzę więcej chłodnego oglądu tematu.

Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Novae Res!

czwartek, 15 listopada 2012

JODI PICOULT "Jesień cudów"


Moja przygoda z Jodi Picoult zaczęła się od jej bestsellerowej powieści „Bez mojej zgody”. Od tamtej pory, czytuję jej książki z mniejszą bądź większą regularnością, wiedząc, że tak jak w przypadku Sparksa, szansa na czytelniczy zawód jest niemal zerowa.

„Jesień cudów”, to opowieść o Faith White – 7-letniej dziewczynce, która zaczyna widzieć Boga. Nikt nie wie, jak do tego dochodzi, choć niektórzy upatrują stanu małej w jej matce – Mariah, która będąc z nią w ciąży przebywała w ośrodku psychiatrycznym po próbie samobójczej. Teraz obie zmagają się z trudną sytuacją. Mariah przeżywa rozwód z mężem, Faith jest prześladowana przez fanatyków, ale i sceptyków religijnych. Do tych drugich zalicza się Ian Fletcher, ateista, który za wszelką cenę będzie próbował zdemaskować dziewczynkę. Na domiar złego, do sprawy włączy się ojciec małej, który chcąc bronić córkę, postanowi odebrać ją matce na drodze sądowej.

Jedynym minusem, jaki można zauważyć, po przeczytaniu choćby dwóch książek Jodi Picoult, jest bardzo precyzyjny schemat każdej z nich. Pierwsza część bardzo skupia się na dokładnym przedstawieniu bohaterów, w drugiej zaś, toczy się sprawa sądowa. Dla mnie taki obrót sprawy, nie jest niczym nużącym, przeciwnie, ciekawią mnie wszystkie raporty sądowe i zawsze jestem zadowolona z lektury. Taka schematyczność gwarantuje nam, że choć sięgniemy po inny tytuł autorki, to będziemy wiedzieć, czego mniej więcej się spodziewać. Ja osobiście nie wyobrażam sobie Picoult w innej formie.

Dużym plusem jest to, że pisarka nie wybiera z grona tematów łatwych i oklepanych – porusza zawsze pewien rodzaj tabu, o którym jeszcze (bo teraz już właściwie tabu zniknęło) dosyć ciężko się pisze. Co najlepsze, autorka jest znakomita w tym co robi, widać, jak dużo trudu i pracy wkłada w to, by jej powieści były wartościowe i zawierały informacje jak najbliższe prawdzie.

W „Jesieni cudów” urzekła mnie zwłaszcza postać małej Faith – jej dziecięca szczerość, radość z życia i mądrość, niesamowita jak na tak małe dziecko. Szczerze wam polecam.

sobota, 10 listopada 2012

EWA WALUK "Życzenie"


Jak informuje nas notka ze skrzydełka książki, Ewa Waluk jest młodą kobietą, która zrobiła swoim rodzicom prezent i przyszła na świat w Walentynki. „Życzenie”, to jej debiutancka powieść i przy okazji spełnienie marzeń.

„Życzenie” można określić, jako historię nie z tego świata. Główna bohaterka, Nastka, budzi się w dziwnym tunelu, a z niego trafia do ogromnego ogrodu, by w końcu stanąć przed obliczem Boga. Tak, dziewczyna nie żyje i sama jest tym faktem ogromnie zdziwiona. Przecież ma… miała dopiero 17 lat, była okazem zdrowia, jakim prawem mogła ot tak sobie umrzeć? Postanawia, zatem zrobić wszystko, żeby wrócić na ziemię, przy okazji wciągając w swoją intrygę Maćka, kolegę poznanego w niebie.

Długo zastanawiałam się, co o tej książce napisać. Akcja dzieje się bardzo szybko, jak na tak małą ilość stron, wydawało mi się, że zmian sytuacji było za dużo, z drugiej strony… pokazuje nam to, jak życie może spłatać figla i nikt z nas, nigdy nie może tego przewidzieć.

Mamy tutaj kilka możliwości: najpierw Nastka widzi swoją rodzinę w żałobie, później sama wraca na ziemię, jakby to wszystko nigdy się nie wydarzyło, ale z nikim nie może się dogadać, tęskni za Maćkiem i komplikuje i tak już napiętą rodzinną sytuację, a w końcu okazuje się, że wszystko to było iluzją, bo tak naprawdę leżała w szpitalu w śpiączce.

Nastka jest bohaterką bardzo charyzmatyczną, o wyraźnym wybuchowym charakterze, niektóre jej reakcje doprowadzały mnie niemal do szału, nie potrafiłam wczuć się w jej sytuację, bo wydawało mi się, że zwyczajnie przesadza.

Czytało się to przyjemnie i szybko, jest to na pewno powieść z przesłaniem, by brać życie takim, jakie jest, pełnymi garściami, bo nie wiemy, kiedy i w jaki sposób może się ono skończyć. Jako lekkie czytadło, spełniła swoje zadanie.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Novae Res!

sobota, 3 listopada 2012

MELISSA SENATE "Szkoła gotowania pod Amorem"


Melissa Senate jest autorką światowych bestsellerów, za którymi chętnie się teraz rozejrzę. Jej debiutancka powieść „Znowu randka…” została nawet zekranizowana. Jakim cudem, do tej pory nie znałam tej pisarki?

Holly Maguire wraz z ukończeniem 16 roku życia, dostaje w prezencie od swojej babci, znanej z przepowiadania przyszłości i wspaniałej kuchni, Camille, przepowiednię – miłością jej życia będzie mężczyzna, któremu zasmakuje sa cordula – danie na bazie owczych jelit z cebulą i groszkiem, które smakuje dokładnie tak, jak wygląda, czyli obrzydliwie.

Od tej pory życie dziewczyny przemija na poszukiwaniu tego jedynego. Gdy kolejny raz z rzędu, miłość jej życia wypluwa owcze wnętrzności w serwetkę i porzuca Holly dla asystentki, ta postanawia wrócić tam, gdzie jej miejsce – do Maine, na Wyspę Błękitnych Krabów, gdzie dziedziczy po babci szkołę gotowania.
Kobieta będzie musiała podjąć wyzwanie i spróbować samodzielnie poprowadzić znany z przepysznych włoskich dań sklepik swojej nonny, a także jej szkołę gotowania – Cucinottę Camilli.

Moim zdaniem, powieść ta powinna nosić tytuł Cucinotta Kamilla. Właśnie z tą nazwą mi się kojarzy, to właśnie kuchnia babci Holly, nadaje jej ten specyficzny klimat. Fraza „szkoła gotowania pod Amorem” pojawia się w książce może ze dwa razy, więc nawet nie przywiązywałam do niej zbytniej uwagi.

Razem z uczniami Holly – dwunastoletnią Mią, Simonem, Juliet i Tamarą, czytelnik uczy się gotować pyszne, włoskie dania, ale też poznaje problemy współtowarzyszy i wspólnie z nimi próbuje je w jakiś sposób rozwiązać. Każdy z bohaterów poprzez kuchnię w jakiś sposób otwiera się na innych, sygnalizuje, że potrzebuje pomocy, ale także, że chce jej udzielić. Ciekawym aspektem każdego przepisu było dodawanie do niego jakiegoś osobistego życzenia, nadawało to gotowaniu niemal magiczny klimat.

Muszę przyznać, że powieść ma w sobie coś wyjątkowego, jest magnetyczna i romantyczna. Czyta się ją z prawdziwą przyjemnością, nie ma się chęci odłożenia jej na półkę, dodatkowo na końcu (co stanowiło dla mnie nie lada niespodziankę), znalazłam kilka przepisów, które sama na pewno zechcę wypróbować. Zachęcam, naprawdę warto poświęcić na nią swój czas.

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia!

piątek, 2 listopada 2012

NICHOLAS SPARKS "Jesienna miłość"


Nikomu chyba nie muszę przedstawiać pana Nicholasa Sparksa. Od siebie dodam, że to mój ulubiony pisarz, którego książki wręcz uwielbiam i czytam, kiedy tylko mam sposobność. Na „Jesienną miłość” miałam ochotę od czasu, gdy zobaczyłam po raz pierwszy ekranizację (później widziałam ją jeszcze z 5 razy). Obawiałam się, że będę w związku z tym nieco rozczarowana lekturą, widziałam w końcu coś w rodzaju spoileru, ale moje obawy okazały się bez uzasadnienia. Książka i film to właściwie dwie różne bajki, o wspólnym mianowniku.

Główny bohater, London Carter, pochodzi z zamożnej rodziny. W miasteczku uważany jest za chuligana, nie uczy się też za dobrze, w związku z czym, postanawia zapisać się na zajęcia teatralne, gdzie ma nadzieję obijać się cały semestr. Traf chce, że London zostaje wciągnięty w przedstawienie,  w którym ma grać u boku Jamie Sullivan – córki pastora, dziewczyny zawsze miłej, pomocnej i pokładającej nadzieję w Bogu. Początkowo chłopak okazuje jej niechęć, sytuacja zmienia się, gdy zauważa, że Jamie pod ubraniem szarej myszki skrywa wspaniałą osobowość. Między parą nastolatków rodzi się wspaniałe uczucie, lecz Bóg ma wobec dziewczyny swój własny plan, w którym London nie do końca został ujęty.

Pierwszy raz w życiu mam dylemat, czy bardziej podobała mi się książka, czy może jednak film. Nie umiem wybrać, więc dyplomatycznie napiszę, że obie wersje – film po raz pierwszy wydaje mi się bardziej rozbudowany od książki i nieodmiennie wyciska mi z oczu łzy, jednakże oryginał, to zawsze oryginał.

Powieść, to przede wszystkim cudowne świadectw o miłości, wiary oraz zmiany, jaka może zajść w człowieku w bardzo krótkim czasie. Jak zwykle jestem zauroczona, nie mogłoby być inaczej, bo to w końcu Sparks, choć wydaje mi się, że młodszy (1999), taki u progu kariery.

Zachęcam do przeczytania, warto poświęcić na nią swój czas, szczególnie, że lektura nie należy do najobszerniejszych.