czwartek, 31 października 2013

KATHY FRESTON "Weganizm. Schudnij, uzdrów ciało, zmień świat"

Kathy Freston nie urodziła się weganką. W dzieciństwie żywiła się stekami, żeberkami z serem i waniliowymi szejkami. I była święcie przekonana, że to co je, jest zdrowe. Na dietę roślinną przeszła w wieku 30 lat, a teraz jest autorytetem w dziedzinie zdrowego odżywiania.

Książka "Weganizm", to zbiór dziesięciu obietnic, które spełnią się, gdy jej czytelnik zdecyduje się wcielić w życie wskazówki, które zawierają. Każda obietnica dotyczy innej kwestii - szczupłej sylwetki, zdrowia, ekonomii, ideologii, czy cierpienia zwierząt (co w przypadku weganizmu odgrywa istotną rolę). Teorie, które przedstawia Freston są poparte prawdziwymi historiami ludzi, którzy na własnej skórze przekonali się o cudownych właściwościach diety oraz wywiadami ze specjalistami badającymi wpływ diety wegańskiej na zdrowie człowieka. 

O diecie wegańskiej słyszałam nie raz. Często jawiła mi się jako coś koszmarnie trudnego, niemal niewykonalnego i "pozbawiającego życie sensu" (cytatuję tutaj moją przyjaciółkę). Książka Kathy Freston jest chyba drugą z tej tematyki, jaka wpadła mi w ręce, jest też zdecydowanie lepsza, bo bardziej nakierowana na sam weganizm ("Superodporność" mocniej skupiała się na kwestii wypracowania odporności i zdrowiu samym w sobie). 

Autorka przekonuje do diety roślinnej, ale wyraźnie zaznacza, że nic na siłę, że niektórzy potrzebują sporo czasu by całkowicie zrezygnować z mięsa i produktów odzwierzęcych. Jak mówi, sama powoli i stopniowo wykluczała ze swojego jadłospisu kolejne rodzaje mięs. Równocześnie, kobieta udowadnia, że dieta wegańska wcale nie jest trudna, że można znaleźć wiele odpowiedników mięsa i sera w wersji sojowej (podobno bardzo zbliżonych smakiem).

Nie chcę tutaj wygłaszać peanów na cześć Kathy Freston i jej książki, nie chcę też trąbić, że ta pozycja zmieniła moje życie, ale chyba faktycznie tak jest. Czasem potrzebny jest odpowiedni bodziec, by zmienić czyjeś życie. Dla mnie tym bodźcem jest "Weganizm". Co z tego, że słyszałam o paskudnych rzeźniach, w których zabijane są kurczaki i krówki. Co z tego, że koleżanka jest weganką i zapraszała mnie na spotkania dotyczące diety roślinnej. Dopiero "Weganizm" uświadomił mi wielkość problemu i to, jak powinnam jeść. I cieszę się z tego, bo wiem, że podjęłam słuszną decyzję.

Od strony merytorycznej na prawdę nie ma się do czego przyczepić. Książka jest przejrzysta, czyta się ją z łatwością. Kathy Freston nie operuje żadnymi trudnymi do odczytania terminami, o których zwykły śmiertelnik nie ma bladego pojęcia. Stara się też przekazać wszystko w przystępny dla niego sposób. Myślę, że każdy może przeczytać "Weganizm". Ostatecznie to od niego zależy czy zechce zastosować się do rad w niej zawartych, czy nie. Myślę, że warto zapoznać się z nią chociażby dla samej wiedzy na ten temat.

Za książkę dziękuję Studiu Astropsychologii :)

poniedziałek, 28 października 2013

THOMAS PETERSIN "Ogrodnik szoguna"

Książki o tematyce erotycznej są teraz dosyć popularne na rynku wydawniczym. Sama często po nie sięgam, bo niektóre okazują się całkiem miłym zaskoczeniem. "Ogrodnik szoguna" to pokaźny tom (prawie 700 stron) z bardzo ładną okładką (w rzeczywistości kolor różowy jest wyraźniejszy i rzucający się w oczy) oraz odważną notą na jej tyle.

Głównym bohaterem książki jest Peter Abel, zamożny mężczyzna o specyficznych preferencjach seksualnych. Kobieta jest dla niego nieoszlifowanym diamentem, który wymaga pracy i ulepszania. Do "kreacji" swoich kobiet Peter używa metody kar i nagród, które zawsze wiążą się z różnego rodzaju zachowaniami seksualnymi. 

Na łamach powieści, czytelnik ma styczność z trzema uległymi Abla - Satoko, japonką, która swego czasu przeszła budzącą grozę szkołę życia i która wydostała Petera z depresji po stracie ukochanej (przy okazji rozpoczynając w nim swego rodzaju przemianę w Pana), Kaylinn, jego sukę, którą ten wydostał z uzależnienia alkoholowego i nauczył prawdziwie kochać oraz Oksanę, młodą Rosjankę, która ostatnimi czasy mocno dostała od życia w kość. Autor najbardziej skupia się właśnie na tej ostatniej dziewczynie, która na oczach czytelnika zmienia się w kobietę, która drzemała dotąd gdzieś w jej wnętrzu.

"Ogrodnik szoguna" to powieść bardzo specyficzna. Czasem bardzo wulgarna i wręcz niesmaczna, innym razem wciągająca i pozwalająca zapomnieć o tym, o czym przed chwilą się czytało z mieszanymi uczuciami. Co ciekawe, fabuła nie skupia się sama w sobie na kontrakcie Pan - Uległa, a na pracy bohaterów powieści w tartaku Keyaki Kugła, gdzie Peter jest dyrektorem, a Oksana księgową. W firmie bowiem nie wszystko idzie tak jak powinno, dyrekcja wyczuwa jakieś przekręty związane z księgowaniem, zostaje porwany japoński dyrektor firmy i nagle z powieści erotycznej robi się sensacyjno-kryminalna.

Nie wiem sama co sądzić o tej książce. Ta wulgarność wyrażana bardzo często słownie przez Oksanę (co z tego, że w myślach!) całkowicie psuła mi jej wizerunek grzecznej dziewczyny, jaką w gruncie rzeczy była. Jej zachowanie gryzło się z jej dziecięcą powierzchownością. Może moje zniechęcenie wynika po części z nieznajomości kultury Rosyjskiej, która ma niebagatelne znaczenie w powieści. Rosjanie pokazani są jako mężczyźni nieokrzesani, stosujący przemoc wobec swoich żon i nadużywający alkoholu. Autor zrobił z Rosjan prawdziwych przestępców robiących przekręty na dużą skalę. Czy to nie stereotypizacja?

Fabuła książki sama w sobie nie była zła. Powieść czytało się szybko, język był prosty i poza wulgaryzmami łatwo i przyjemnie przyswajalny. O warstwie merytorycznej, czyli kontraktach BDSM nie chcę się wypowiadać, bo czuję się niekompetentna, niemniej, wszystko, co przeczytałam wydawało się być logiczne. Cóż, decyzję o lekturze pozostawiam wam.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Novae Res. Dziękuję!

sobota, 26 października 2013

JOHN MARSDEN "Jutro 4"


Ciężko sobie wyobrazić, by wśród prawdziwych moli książkowych znalazł się jeszcze taki, który nie słyszał o serii „Jutro”. Sama przez długi czas zwlekałam z lekturą, teraz za to nadrabiam z prędkością karabinu maszynowego, a sprawę mam tym ułatwioną, że nie muszę czekać na wydanie kolejnych części, bo wszystkie są już na polskim rynku.

Część czwarta różni się troszeczkę od swoich poprzedniczek. Inaczej się zaczyna, bo wreszcie nie w Piekle, inaczej przebiega, bo i Wirrawee już nie jest takie samo jak przed inwazją. Teraz znajomy teren został przekazany w ręce nowych dzierżawców i nie można się już po nim swobodnie poruszać. Patrole również są zaostrzone, co nie dziwi, patrząc na szkody, których do tej pory przysporzyli bohaterowie. Może właśnie dlatego, kolejny z ich wypadów nieco wymyka się spod kontroli. Zakończenie również w jakiś sposób odbiega od przyjętego przez Marsdena schematu. Aż nie mogę się doczekać ostatecznego starcia.

Standardowo już, jak w przypadku poprzednich części, i z tą rozprawiłam się za jednym zamachem. Nie potrafię inaczej, powieści te są stosunkowo krótkie, więc nie jest wyczynem połknąć je na raz, a ja po prostu muszę wiedzieć wszystko od razu. I już. Niektórzy mieli tak podobno z Harrym Potterem, co dla mnie jest troszkę abstrakcyjne, bo to przecież cegły niepospolitych rozmiarów.

Coraz częściej zadaję sobie pytanie jak cała historia się zakończy. Znając Marsdena, będzie to coś mocnego, co czytelnik siłą rzeczy zapamięta na dłużej. I do czego będzie chciał za jakiś czas wrócić.

Jak dla mnie cała seria mogłaby trwać bez końca, chociaż zdaję sobie sprawę, że to absolutnie niewykonalne i pewnie i mnie by się po jakimś czasie znudziło. Nie chcę za wiele zdradzać, cały opis wyszedł mi jak masło maślane, mam nadzieję, że przemówi to jednak na korzyść książki. Bo serię tą warto znać. Może nie jest to bestseller tak potężny jak Harry Potter, ale kto wie, może już wkrótce i takiego porównania się dorobi.

czwartek, 24 października 2013

Zapowiedź: "Jesteś cudem"

Jakiś czas temu na moim blogu pojawiła się recenzja książki "Bóg nigdy nie mruga" autorstwa Reginy Brett. Był to zbiór 50 felietonów na najtrudniejsze chwile w życiu. Polubiłam tę książkę od pierwszej strony i czytałam z prawdziwą przyjemnością. Pani Brett potrafi człowieka wesprzeć prostymi słowami, a myślę, że to jest w dzisiejszych czasach cenna umiejętność.

W listopadzie ukaże się jej kolejna książka "Jesteś cudem. 50 lekcji jak uczynić niemożliwe możliwym". To zbiór inspirujących lekcji o tym, jak niewiele trzeba, by zmienić coś na lepsze. To 50 felietonów, które budzą natchnienie. Choć każdy z nich to zupełnie inna historia, zebrane razem tworzą przewodnik pomagający dostrzec i docenić siłę zmian na lepsze. Regina Brett prowadzi swój własny talk-show w Stanach, pisze książki oraz stale wspomaga organizacje non profit (http://www.reginabrett.com/)

Uwaga! Na Facebooku został ogłoszony konkurs, w którym można wygrać egzemplarz "Jesteś cudem". Wszystkich chętnych zapraszam - KLIK

Serdecznie zachęcam do zapoznania się z tą książką, ja sięgnę po nią z ochotą :)

środa, 23 października 2013

ISABEL ABEDI "Whisper. Nawiedzony dom"


Isabel Abedi uwielbiam za jej „Isolę”, którą czytałam już dosyć dawno temu, a która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Nic więc dziwnego, że poszukiwałam innych książek tej pisarki.

Noa wraz ze swoją mamą, znaną aktorką, Kat i jej przyjacielem-gejem Gilbertem, przyjeżdża na wakacje do domu na wieś. Budynek wymaga generalnego remontu, w czym pomaga rodzinie tamtejszy mieszkaniec, rówieśnik Noi David. Pewnego dnia, cała czwórka postanawia zabawić się w wywoływanie duchów. Okazuje się, że niewinna zabawa traktowana przez wszystkich z pobłażliwością, daje rezultat i tak oto David i Noa odkrywają morderstwo sprzed lat. Czy uda im się znaleźć mordercę? I czy duch Elizy wreszcie zazna spokoju?

„Whisper…” potwierdziła moją opinię na temat twórczości Isabel Abedi. Nastawiłam się na dobrą powieść i właśnie taką dostałam. Są takie książki, które czyta się jednym tchem, bez żadnych przerw i ta właśnie należy do tej kategorii. Każdy rozdział rozpoczyna się fragmentem pamiętnika Elizy, co podsyca ciekawość czytelnika. Styl jest prosty, dostosowany do nastoletniego odbiorcy. Akcja natomiast została poprowadzona taką drogą, by w ostatniej chwili kończyć się ślepym zaułkiem i drwić sobie z naszej naiwności.

Powieść ta skierowana jest właściwie dla odbiorcy w każdym wieku. Prostota języka na pewno przypadnie do gustu młodszemu pokoleniu, ale fabuła potrafi wciągnąć i nie jest przewidywalna, więc myślę, że i „starsze” osoby będą się dobrze czuły czytając książkę.

„Whisper…” utrzymana jest na poziomie „Isoli”, wciąga więc od pierwszej strony, czy jednak jest aż tak dobra? Po czasie stwierdzam, że obie książki zrobiły na mnie pozytywne wrażenie, jednak to „Isola” jest tą, którą lepiej pamiętam. Nie jest to jednak żaden przytyk, ostatecznie „Whisper…” czytałam, uwaga, w sierpniu zeszłego roku. Polecam. I już.

niedziela, 20 października 2013

KATHRYN STOCKETT "Służące"

Kathryn Stockett urodziła się i wychowała w Jackson, w stanie Missisipi. Jej powieść osadzona jest właśnie w tej okolicy, a impulsem do jej napisania była szczególna więź łącząca pisarkę z jej pomocą domową Demetrie.

Skeeter wraca do domu po studiach. Jest przygnębiona, bo wszystkie jej koleżanki dawno temu wyszły za mąż, a ona nadal nie znalazła tego jedynego. Do tego nie ma pracy, o której marzyła - pisarki, a jej matka ciągle utyskuje na omówiony już brak mężczyzny w życiu córki. 
Aibileen, to czarna służąca pracująca u Elizabeth - przyjaciółki Skeeter. Jest mądra, godna zaufania i wzorowo potrafi wychowywać dzieci. Nic więc dziwnego, że robi jej się cokolwiek smutno, gdy jej pracodawczyni postanawia wybudować dla niej osobną toaletę w garażu, gdyż kolorowi podobno przenoszą choroby. 
Jest jeszcze Minny, która z powodu swojej niewyparzonej buzi już 19 razy musiała zmieniać pracę. Minny jest świetną kucharką, ale czy ktoś zaryzykuje zatrudnienie jej u siebie tylko ze względu na ciasto karmelowe jej autorstwa, które ponoć nie ma sobie równych? 

Co łączy te trzy kobiety? Pewnego dnia, przez wzgląd na swoją służącą, która nagle zniknęła, Skeeter postanawia napisać książkę na temat kolorowych służących. Ryzykując nawet życiem, Aibileen otwiera się przed białą kobietą i opowiada jej jak to jest być czyjąś służącą. Kolorową służącą.

"Służące", to wbrew pozorom powieść pełna ciepła i humoru, którego dostarcza czytelnikowi przede wszystkim niewyparzona buzia Minny. Z drugiej strony, pod tą warstewką sielanki kryje się smutek i obawa przed najgorszym. Aibileen pomaga Skeeter wiedząc, że gdy ludzie dowiedzą się kim są służące, które ośmieliły się zabrać głos, zniszczą ją za sam pomysł, tak jak to zrobili z wnukiem jednej z sąsiadek, którego oślepiono za to, że skorzystał z niewłaściwej toalety. 

"Służące", to opowieść o tym jak trudno jest być czarną osobą, jak ciężko czasem znosić ludzi, którzy płacąc grosze wymagają cudów, którzy oczerniają na oczach koleżanek i wydaje im się, że czarni są na tyle głupi, by nawet tego nie zauważyć. 

Moje serce zdobyły przede wszystkim Aibileen i Minni, przyjaciółki, które bardzo się od siebie różnią, ale tworzą świetny duet. Minni jest taką szaloną Murzynką, kobietą, która nie boi się powiedzieć co myśli, chociaż później musi żałować swoich pochopnie wypowiedzianych słów. Jest też świetną matką, która doskonale radzi sobie z kilkorgiem dzieci i nigdy nie opada z sił. Aibileen natomiast jest w tej parze tą zrównoważoną, trzymającą emocje na wodzy i nie pokazującą jak bardzo czasem bolą ją opinie jej białej pani. Koniecznie dodać tutaj trzeba oryginalne słownictwo pań, które zostało zachowane i jeszcze mocniej podkreślało ich... inność. 

Przeczytałam tę powieść na prawdę ekspresowo, czasem śmiejąc się do rozpuku, innym razem dumając nad nieszczęściem ludzi. Nie jestem rasistką i nie rozumiem rasizmu, dla mnie po prostu liczy się człowiek. I na prawdę cieszyłabym się mogąc znać tak wspaniałe osoby, jakie wykreowała Kathryn Stockett. Śmiało, poznajcie je i wy.

czwartek, 17 października 2013

MIKKEL BIRKEGAARD "Biblioteka cieni"


Mikkel Birkegaard jest duńskim programistą, a „Biblioteka cieni”, to jego literacki debiut. Ciekawostką jest, że napisanie tej książki zajęło pisarzowi aż pięć lat. Trudno się więc dziwić, że tak dobrze napisana powieść została przetłumaczona na siedemnaście języków i stała się popularna.

Jon Campelli jest obiecującym młodym adwokatem. Gdy dowiaduje się, że ma prowadzić sprawę Remera, czuje, że to może oznaczać przełom w jego karierze. Równocześnie dostaje wiadomość o śmierci swego ojca, który prowadził stylowy antykwariat – Libri di Luca. Podczas załatwiania formalności związanych ze spadkiem, Jon dowiaduje się, że Libri di Luca, to nie tylko sklep, ale również siedziba Lektorów, którzy poprzez czytanie na głos, potrafią wpływać na mentalność słuchaczy. Okazuje się, że prócz tych, którzy w czytaniu widzą szlachetny cel, są również tacy, którzy swoje umiejętności próbują wykorzystać tak, by zdobyć władzę. Czy mężczyźnie uda się uwolnić od ich wpływu?

Odwiedzając bibliotekę, wiele razy mierzyłam wzrokiem powieść Birkegaarda. Zawsze znajdywał się powód, dla którego w końcu jej nie wypożyczałam. Tym razem za sprawą tajemnych mocy stało się inaczej i nie żałuję swojej decyzji, bo „Biblioteka cieni” okazała się thrillerem godnym przeczytania przez każdego szanującego się mola książkowego.

Na uwagę zasługuje przede wszystkim jej wspaniały klimat. Wyobraźcie sobie stary antykwariat pełen półek z książkami, które posiadają wręcz elektryzującą energię, stworzoną przez wiele lat czytania ich. Atmosfera tajemniczości, lekki dreszczyk grozy, dosyć dynamiczna akcja. Do fabuły również nie ma się jak przyczepić, tego typu historii jeszcze nie miałam okazji czytać, a sporo już w swoim krótkim życiu czytałam.

Myślę, że tutaj nie trzeba już nic dodawać, autor postarał się, żeby jego powieść była dopieszczona na wszystkich płaszczyznach i udało mu się osiągnąć cel. Szczerze polecam, po przeczytaniu na pewno zgodzicie się z moją opinią.

niedziela, 13 października 2013

CHRIS TVEDT "W mroku tajemnic"

Chris Tvedt został okrzyknięty gwiazdą skandynawskiego kryminału. Akcja jego książek rozgrywa się na sali sądowej, a głównym ich bohaterem jest Mikael Brenne, adwokat zajmujący się w głównej mierze sprawami ciężkiego kalibru.

Życie Mikaela w jednej chwili przewraca się do góry nogami. Odchodzi od niego ukochana kobieta, a jego najlepszy przyjaciel popełnia samobójstwo. Czy na pewno? Mężczyzna wraz z żoną zmarłego postanawia dowiedzieć się prawdy, sprawa utyka jednak w martwym punkcie. W międzyczasie adwokat dostaje nową sprawę - ma bronić chłopaka, który jest oskarżony o zabójstwo swojego młodszego brata. Sprawa wydaje się być skazana na porażkę, a Mikael za wszelką cenę chce uniewinnić swojego klienta. Czy dotrzyma danego przyjaciółce słowa?

Powieść Chrisa Tvedt'a jest wielowątkowa. Mikael zajmuje się kilkoma rzeczami na raz, tu szuka poszlak dotyczących przyjaciela, tam przygotowuje się do sprawy klienta, pomiędzy mamy też przedstawione jego życie prywatne, dzięki czemu jego postać wydaje nam się bardziej realna. Dzięki takiemu przebiegowi fabuły, czytelnik nie ma możliwości się znudzić, musi skupić się na tekście, wciągnąć w wir wydarzeń. O dziwo, całkiem łatwo jest się w tym wszystkim połapać, sytuacja jest logiczna, jedno wynika z drugiego, nawet jeśli początkowo wcale na to nie wygląda.

Dużo w tej książce brutalnych scen i beznadziejnych przypadków. Bohaterowie mają wiele twarzy, co wychodzi na jaw z biegiem czasu i spada na czytelnika podczas mocnego i niespodziewanego rozwiązania akcji. Ja nie domyśliłam się zakończenia - nie wiem, może jestem za słaba w zgadywaniu, skłaniałabym się ku tezie, że za mało kryminałów czytam, żeby biegle wykrywać sprawców zbrodni. Nie wiem, czy to źle, czy dobrze, dla mnie lepiej, bo większe czeka mnie przy końcu zaskoczenie.

Powieść porusza sporo trudnych tematów, jak narkotyki, molestowanie seksualne czy prześladowanie. Mam wrażenie, że to taki mroczny, skandynawski pakiet, aczkolwiek mogę się mylić, bo też za wiele z tej dziedziny nie czytałam. W każdym razie skandynawski kryminał właśnie tak mi się kojarzy - zimno, trochę ponuro i makabrycznie.

"W mroku tajemnic" jest kryminałem poruszającym tematy bardzo na czasie. Każdy opis jest skrupulatny i prawdziwy, nie ma tu mydlenia oczu, czy uładzania czegokolwiek. Chyba właśnie dlatego lubię czytać Chrisa Tvedt'a. Myślę, że warto.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nasza Księgarnia. Dziękuję :)

piątek, 11 października 2013

SABINA BERMAN "Dziewczyna, która pływała z delfinami"


Powiedziała:
- Karen, posłuchaj i nigdy o tym nie zapomnij. Nie pozwól, by kiedykolwiek ktokolwiek mówił ci, że jesteś gorsza. Nie jesteś gorsza, tylko inna. Zrozumiano, Karen?
Odpowiedziałam:
- Ciociu, idę się wysrać.

Sabina Berman, to autorka scenariuszy filmowych i teatralnych nominowana do Oscara. „Dziewczyna, która pływała z delfinami”, to jej debiut powieściowy, który szybko zyskał spory rozgłos.

Tytułowa dziewczyna ma na imię Karen i jest chora na autyzm. Wychowuje ją ciotka, to właśnie dzięki niej Karen zaczyna mówić, pisać, uczyć się, wyjeżdża nawet na uniwersytet. Mimo to, prawdziwą pasją bohaterki są tuńczyki. Tuńczyki zabierają ją w inny świat, świat morza i wszystkiego, co w nim mieszka. Z czasem Karen zapragnie zrobić dla tuńczyków wszystko, by żyło im się lepiej. I o tym właściwie czytamy.

Tak na początek, nie wiem, kto wpadł na pomysł, żeby porównać tę książkę z niesamowitą historią Forresta Gumpa, którą zresztą bardzo lubię. Ktokolwiek to był, zrobił powieści niezłą reklamę, szkoda tylko, że nieodzwierciedlającą rzeczywistości. Forresta i Karen łączy jedynie to, że on uwielbiał krewetki, ona zaś tuńczyki. Koniec. Czy jest to więc, jak sugeruje okładka, „opowieść na miarę” Gumpa?

Cóż, pewnie pod jakimś względem tak. Przede wszystkim dobrze się ją czyta. Często można się przy niej uśmiać (próbkę macie wyżej), ale równie często jest bardzo poważna. To historia dziewczyny, a później kobiety, która w pewnym sensie wygrała ze swoją chorobą. Która, choć pod pewnym względem plasowała się pomiędzy debilami a imbecylami, to pod innym, była na szczycie naszej populacji.

Myślę, że ta książka daje wiele do myślenia. Niemal razi w oczy jak neon, że warto robić to, co się najbardziej kocha, bo to procentuje. Jako przykład służy nam osoba chora na tyle poważnie, że nie traktujemy jej serio. I oto jakiego dostajemy pstryczka w nos.
Jeszcze nie raz do niej wrócę, bo daje niesamowitego wręcz kopa do życia i choć porusza dosyć ciężki temat, to dostarcza również świetnej rozrywki. Jak Forrest, zresztą.

środa, 9 października 2013

Premiera "Za horyzont" Andrieja Diakowa



Już dziś do księgarń trafia gorąco wyczekiwana książka Andrieja Diakowa „Za horyzont”. Wieńczy ona trylogię, na którą składają się także bardzo dobrze przyjęte przez czytelników powieści „Do światła” i „W mrok”.
„Za horyzont” to prawdziwa postapokaliptyczna odyseja! Taran, Gleb, Aurora, Gienadij, Migałycz, Bezbożnik i Indianin pokonując żywioły i liczne zagrożenia odbywają niemal niemożliwą podróż na kraj świata, by szukać nadziei dla zniszczonej Ziemi, nadziei dla resztek ludzkości.
Wydawnictwo Insignis zaprasza na pokład Maleństwa w fascynującą podróż za horyzont!
Polecamy czwarty, ostatni już fragment książki – także do odsłuchania w niezapomnianej interpretacji Krzysztofa Banaszyka.

poniedziałek, 7 października 2013

EMILY BRONTE "Wichrowe wzgórza"


Pewnie wielu z was w tym momencie złapie się za głowę – przeczytałam „Wichrowe wzgórza” dzięki „Zmierzchowi” i Belli Swan, która zachwycała się tą książką. Uwierzcie mi, gdyby nie jej entuzjazm, nawet bym na nią nie zerknęła, gdyż, może niesłusznie, stronię od historii z ubiegłych stuleci. „Wichrowe wzgórza” również musiały troszkę poczekać na swoją kolej, a może na to, żebym oswoiła się z myślą, że naprawdę chcę je przeczytać. W końcu wypożyczyłam i miło się zaskoczyłam.

Autorka już na samym początku rzuca czytelnika na głęboką wodę. Wszystkich bohaterów poznajemy, gdy do Wichrowych Wzgórz przybywa z wizytą dzierżawca pobliskiej posiadłości, Lockwood. Mężczyzna nie dosyć, że zostaje powitany dość szorstko przez gospodarza Heatcliffa, to jeszcze gryzą go psy, służba jest więcej niż nieuprzejma i nikt ani myśli uciąć sobie z nim pogawędkę.

Podczas odbywania jednej z kolejnych wizyt mężczyznę dopada śnieżyca, w wyniku której ten rozchorowuje się. Znudzony bezczynnym leżeniem w łóżku, prosi swoją gospodynię Ellen, aby opowiedziała mu co nieco o gburowatych mieszkańcach Wichrowych Wzgórz. Tym oto sposobem czytelnik poznaje losy panienki Katy, zepsutego do szpiku kości Heatcliffa, głupiutkiego Haretona oraz zrzędliwego Józefa.

To tylko nieliczni z bohaterów powieści, na szczęście dosyć łatwo jest się wśród nich odnaleźć, jeśli nie po imionach, to na pewno po usposobieniu, które jest charakterystyczne dla danej postaci. Opowieść Nelly wciąga, bo trzeba po prostu przyznać, że tak oryginalnych postaci nie spotyka się często.

Powieść, choć XIX wieczna, porwała mnie bez reszty i zmieniła moje sceptyczne nastawienie, co do lektur z tego okresu. Na mojej półce już czeka „Shirley”, mam nadzieję, że ta książka również mnie nie zawiedzie. Jakby nie było, podziękowania za polecenie książki należą się Belli Swan. Polecam i ja.

piątek, 4 października 2013

MIA MARLOWE "Dotyk łajdaka"

Mia Marlowe została ochrzczona przez magazyn "Books Monthly" mianem "królowej pikantnych romansów historycznych". Moja przygoda z jej książkami rozpoczęła się od lektury "Dotyku złodziejki", który to spodobał mi się na tyle, że od razu chciałam sięgnąć po kolejną część.

"Dotyk łajdaka" to historia hrabiny Cambourne, która zwraca się z prośbą o pomoc do Jacoba Prestona, znanego w całym mieście z uwodzenia mężatek, ale i rozwiązywania z założenia nierozwiązywalnych spraw. Lady Julianne chce, aby Preston pomógł jej odnaleźć ostatni z cennych sztyletów pozostawionych jej w spadku przez męża samobójcę. Usiłuje też dowieść, że hrabia został zamordowany, a nie, jak twierdzą wszyscy, zabił się sam.

Biorąc do rąk drugą część sagi założyłam, że będzie to kontynuacja "Dotyku złodziejki". Tak jednak nie jest, bo obie książki mają ze sobą niewiele wspólnego. Łączy je rodzinna więź pomiędzy Jacobem, a Violą, bohaterką pierwszego tomu oraz dar dotyku, który oboje posiadają. Nie jest to właściwie żaden minus, ostatecznie książki można czytać w dowolnej kolejności i obie są równie ciekawe. 

Co do osławionego erotyzmu w powieści, zdecydowanie widać tutaj pióro Mii Marlowe. Sceny są odpowiednio pikantne, ale też smacznego, więc czytelnik nie odczuwa przesytu, ani zniesmaczenia. Nie ma ich też aż tak dużo, żeby miały uprzykrzyć czytanie.

Podoba mi się szczególnie to połączenie romansu z tajemniczą przygodą, to wyważenie pomiędzy kolejnymi elementami składowymi powieści. Myślę, że każdy znalazłby tutaj coś dla siebie. Dla jednych byłaby to powieść przygodowa, dla drugich fantastyczna, jeszcze dla innych romans z nutą erotyki, czy powieść nieco historyczna. 

Akcja książki osadzona jest w II połowie XIXw, co pozwala czytelnikowi przenieść się w inne czasy, "zobaczyć" jak wtedy się żyło, jakie panowały konwenanse, w co się ubierano. Ten wątek historyczny nie jest zarysowany bardzo mocno, ale w oczy rzucają się szczegóły dotyczące etykiety, w pamięć zapadły mi też noszone wtedy pantalony, które teraz wydają się czymś aseksualnym, a wtedy błogosławionym za ich rozcięcie w kroku pozwalające na swobodne zbliżenia.

Jeśli chodzi o bohaterów powieści, widzę tutaj pewną analogię obu tomów. Kobiety u Mii Marlowe, są zazwyczaj mniej zamożne od mężczyzn, ale za to bardzo inteligentne i piękne. Próbują walczyć o swoje prawo do swobodnej nauki, czy głosowania w wyborach. Mężczyźni natomiast są, jak można się domyśleć, przystojni, dobrze zbudowani i oczywiście świetnie odnajdują się w łóżku. Dobór bohaterów wydaje mi się tutaj zrozumiały, nie sądzę, żeby ktoś miał ochotę zaczytywać się w powieści erotycznej, w której główny bohater miałby zeza i garba. 

Cieszę się, że udało mi się trafić na książki Mii Marlowe. Czyta się je bardzo szybko i płynnie, zapewniają rozrywkę na dobrym poziomie i są zwyczajnie ciekawe. Już czekam na kolejny, chyba ostatni tom.


Za książkę dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia :)