sobota, 29 grudnia 2012

THOMAS ERIKSON "Złudzenie"


„Złudzenie”, to debiut powieściowy Thomasa Eriksona, który z zawodu, tak jak i bohater jego książki Alex King, jest behawiorystą, trenerem i specem od coachingu liderów.

Wszystko zaczyna się od listu: „…Oferujemy stuprocentową ochronę przed wszelkimi zagrożeniami […]. Oczekujemy wpływu pięćdziesięciu milionów koron na wskazane konto. […] Jeśli nie zaakceptuje Pan naszych warunków, niestety nie będziemy mogli zapewnić Panu bezpieczeństwa”. Później, w ciągu tygodnia giną dwie grube ryby ze Sztokholmu. Na miejscu pierwszego zabójstwa przebywa wspomniany już wcześniej Alex, który początkowo służy policji, jako świadek zajścia – on jeden widział rozpryskującą się od pocisku twarz ofiary. Szybko okazuje się, że jego umiejętności mogą się bardzo przydać policji w celu ustalenia sprawcy morderstwa. Sprawę prowadzi komisarz Gabriel Hellmark i pani inspektor Nina Mander. Nina ma również poboczne zadanie – ma znaleźć brata Gabriela, dziennikarza, który nagle zapadł się pod ziemię wraz z całą rodziną. Czy obie sprawy mają ze sobą coś wspólnego?
Zdaję sobie sprawę z tego, że tak krótki opis nie jest w stanie oddać klimatu tego wyśmienitego thrillera. Może lepszą rekomendacją będzie to, że książka ma prawie 600stron, a ja pochłonęłam ją w zaledwie dwa dni.

Wciągająca, zawierająca dość brutalne opisy, ale również bardzo ciekawa pod kontem analizy ludzkich charakterów dokonywanej przez Alexa. Okazuje się, że na podstawie charakteru, bezbłędnie można stworzyć profil danej osoby i ustalić wiele faktów jej dotyczących. Element rozrywkowy został tutaj sprytnie połączony z naukowym, który w ogóle nie psuje lektury, a jedynie ją wzbogaca.

Bohaterowie wykreowani są w taki sposób, żeby czytelnik mógł przekonać się o prawdziwości teorii wysuwanych przez trenera. Nie obawiałabym się tych opisów w żaden sposób – są napisane w sposób przyciągający uwagę, czytelnik sam ma ochotę troszkę pogłówkować i wypróbować teorię chociażby na sobie.

Genialna fabuła, autor skutecznie sprowadza i sukcesywnie sprowadzał mnie na manowce, by na końcu zaserwować zakończenie, którego w ogóle się nie spodziewałam. Jestem tym zaskoczona, chociaż myślę, że pomysł jest troszeczkę niedokończony – oby! Mam nadzieję na więcej przygód z Alexem w roli głównej. Mistrzostwo! 

Książkę otrzymałam od Pani Iwony Wodzińskiej. Dziękuję serdecznie!


PS. Wkradł mi się mały błąd. Książka oczywiście z Wydawnictwa Rea :)

wtorek, 25 grudnia 2012

REGINA BRETT "Bóg nigdy nie mruga"


Pani Regina Brett nie mikała łatwego życia. W dzieciństwie była molestowana seksualnie przez ojca, później, w wieku 21 lat, zaszła w ciążę, pakowała się w same nieodpowiednie związki, a gdy w końcu znalazła „tego jedynego”, wykryto u niej raka piersi.

Ta sama kobieta kilka lat później w wyniku dużego zainteresowania jej felietonami wydaje książkę „Bóg nigdy nie mruga” i zawiera w niej „50 lekcji na trudniejsze chwile w życiu”. Pisze w niej o tym, że rak, to najlepsze, co ją w życiu spotkało. Że nie warto marnować czasu na martwienie się. Że w każdej chwili można przeżyć swoje dzieciństwo. Że każdy z nas ma prawo być zły na Boga i może mu to zakomunikować na przykład poprzez modlitwę „Niech to szlag”.

Trzymając w ręce tę książkę, nie wiedziałam, jaki trzymam skarb. Niepozorna, niebieska, bardzo minimalistyczna okładka, która jest ciekawa o tyle, że przyciąga wzrok. Nie sugeruje niczego konkretnego, a mimo wszystko, patrząc na nią, kojarzy się człowiekowi z czymś przyjemnym.

Czytając, z ust nie schodził mi uśmiech (co było o tyle niepokojące, że zazwyczaj czytałam w autobusie). Wskazówki autorki są bardzo proste, może troszkę trudniej wprowadzić je w życie (no, bo jak tu się radować, kiedy np. trzeba sobie usunąć obie piersi?!), ale Pani Brett pokazuje czytelnikom, że to nie jest nie możliwe do zrealizowania. Że wszystko się da, trzeba mieć tylko odpowiednie podejście do sprawy.

Felietony umieszczone w książce, skierowane są właściwie do każdego odbiorcy. Nie ważne, czy jest się starym, młodym, wierzącym w Boga, czy ateistą. To nie ma znaczenia, gdyż zawierają prawdy uniwersalne i każdy może z nich wyciągnąć tyle, ile sam zechce.

Na pewno często będę wracać do tej lektury, ale również na bloga www.bognigdyniemruga.pl. Przy okazji każdej gorszej chwili, ale też, gdy będę potrzebowała po prostu troszkę więcej pozytywnej energii. Bo Pani Regina ma jej w sobie tyle, że na pewno chętnie się nią podzieli.

Książkę otrzymałam od Pani Iwony z Wydawnictwa Insignis. Dziękuję!



PS Takie troszeczkę spóźnione, ale jak najbardziej szczere: WESOŁYCH ŚWIĄT! WIELE KSIĄŻEK POD CHOINKĄ I UDANEGO SYLWESTRA :)

piątek, 21 grudnia 2012

GAIL TSUKIYAMA "Ulica tysiąca kwiatów"



Gail Tsukiyama jest autorką pięciu bestsellerowych powieści oraz wielu opowiadań. Jest też laureatką nagrody Academy of American Poets i nagrody PENOakland.

O „Ulicy tysiąca kwiatów” słyszałam na zasadzie, że jednym uchem wleciało, a drugim wyleciało. Bardzo lubię powieści o Japonii, fascynują mnie gejsze i piękne kimona, które się tam nosi. Postanowiłam, więc przeczytać i nie żałuję tej decyzji.
Akcja rozpoczyna się w przedwojennym Tokio, gdzie poznajemy dwie rodziny. W jednej z nich wychowują się pod opieką dziadków bracia Hiroshi i Kenji. Hiroshi od dziecka pragnie zostać wielkim sumotori, Kenijego fascynują natomiast maski w teatrze no.

W drugiej rodzinie poznajemy zaś Haru i Aki – córki Tanaka-oyakaty, trenera zapaśników sumo. Na przestrzeni lat, widzimy jak z dzieci wyrastają na dorosłych ludzi naznaczonych przez lata doświadczeń, nadszarpniętych przez wojnę, ból i cierpienie.
Zauważyłam ostatnimi czasy, że dobrze czyta mi się sagi rodzinne, które zawierają zawsze wiele wątków, przewija się przez nie dużo postaci, z niektórymi zaś jesteśmy aż do ich śmierci.

Książki o Japonii mają w sobie specyficzny klimat, który przenosi czytelnika do całkiem innego świata, odmiennej kultury, którą uwielbiam zgłębiać ciągle od nowa. Dzięki „Ulicy tysiąca kwiatów” dowiedziałam się co nieco o zawodach sumo, o tym, jak trzeba podporządkować swoje życie, żeby cokolwiek osiągnąć, a z drugiej strony, o teatrze masek, o ich delikatności i kunszcie, a także niezwykłym umiejętnościom ich twórców.

Powieść bardzo przypadła mi do gustu, choć było w niej sporo bólu i cierpienia. Pokazuje ona jak ciężko podnieść się po stracie ukochanej osoby, ale też daje nadzieję na to, że nie jest to niewykonalne. Gorąco polecam.


Uff, uporałam się wreszcie z wrzucaniem zaległych recenzji... z 2011 roku ;)

sobota, 15 grudnia 2012

BETTINA BELITZ "Pożeracz snów"


O „Pożeraczu snów” słyszałam już od dłuższego czasu, więc gdy zobaczyłam książkę na półce w bibliotece, postanowiłam zobaczyć, „co w trawie piszczy”. Z gatunku, jest to paranormal romance, do którego to zazwyczaj podchodzę dosyć sceptycznie. Wampirów miało nie być, co automatycznie działało na plus.

Ellie przeprowadza się z Kolonii do wioski, w której ma od tej pory mieszkać i zdawać maturę. Jest tym faktem załamana, o wszystko obwinia rodziców i nie może się pogodzić z ich decyzją. W szkole również nie zaczyna najlepiej, jej nieśmiałość zostaje odebrana, jako zadzieranie nosa, najlepsze oceny w ogóle nie pomagają.
Pewnego dnia zapomina zabrać z hali sportowej telefonu komórkowego, a gdy po niego wraca, spotyka dziwnego chłopaka, którego już kojarzy, bo to ta sama osoba, która uratowała ją podczas szczególnie silnej burzy. Od tej pory zaczyna śnić dziwne sny, zbliża się też do Colina, który budzi jej ciekawość. Czy takie posunięcie okaże się dla niej bezpieczne?

„Pożeracz snów” wzbudza w czytelnikach wiele skrajnych emocji, więc nastawiona byłam raczej neutralnie, ze skłonnością do sceptycyzmu. Książka okazała się dobrą, wciągającą rozrywką.

Postać Collina została bardzo dobrze opisana – tajemniczo i magicznie, czytelnik do końca nie umie go scharakteryzować, chłopak jest jak kameleon. Ellie, jest zwyczajną dziewczyną z miasta, która próbuje zaadaptować się w nowym, nieznanym jej środowisku i jest przez to zagubiona i wyczerpana psychicznie i fizycznie.

Podobało mi się również zakończenie, odbyło się bez ckliwych pożegnań, tak typowych dla gatunku paranormal romance.

Czytało mi się dobrze i szybko, myślę, że fani tego typu powieści, będą równie zadowoleni z lektury. Powieść uważam za dobrze napisaną i będę ją miło wspominać.

____

I z ogłoszeń parafialnych:
„Bóg nigdy nie mruga” Reginy Brett – książka doceniona przez polskich czytelników

Zbiór felietonów Reginy Brett, autorki dwukrotnie nominowanej do nagrody Pulitzera w dziedzinie reportażu, cieszy się coraz większą popularnością. „Bóg nigdy nie mruga” to opowieść kobiety, która dzięki doświadczeniu w swoim życiu wielu punktów zwrotnych, podpowiada, jak radzić sobie z trudniejszymi chwilami. To książka poruszająca, wzruszająca i zabawna.

Wydawnictwo Insignis zaprasza na blog poświęcony książce (www.bognigdyniemruga.pl), na którym opublikowano właśnie kolejne fragmenty książki w ujmującej interpretacji Ewy Błaszczyk. Regularnie zamieszczane są tam również m.in. wpisy od samej autorki, Reginy Brett.

Dla odwiedzających blog wydawca przygotował również konkurs, w którym do wygrania jest aż pięć egzemplarzy książki „Bóg nigdy nie mruga”. Szczegóły konkursu – na www.bognigdyniemruga.pl.

PS Już niedługo recenzja "Bóg nigdy nie mruga" pojawi się na blogu :)

wtorek, 11 grudnia 2012

NICHOLAS SPARKS "Szczęściarz"


Jednym z takich moich małych zachcianek, jest zgromadzenie i przeczytanie wszystkich książek Sparksa. Jest on jednym z moich ulubionych autorów, którego pozycje mogę brać w ciemno i mieć pewność, że się nie zawiodę.

Logana Thibault nazywano różnie. Albo szczęściarzem, albo opętanym przez diabła. Czemu? Gdy służył w Iraku, przeżył najwięcej wybuchów bomb i innego typu zasadzek, podczas gdy obok ginęli jego koledzy. A całe to szczęście, jak twierdzi Victor, przyjaciel Thibaulta, bierze się ze zdjęcia nieznajomej dziewczyny, które Logan zawsze nosi przy sobie. Po powrocie z wojska, za namową Victora, bohater wyrusza do Hampton, na poszukiwanie kobiety, która chroniła go od śmierci. Gdy ją odnajduje, postanawia zostać, żeby w jakiś sposób się jej odwdzięczyć. Jak potoczą się losy Beth, Thibaulta, jej syna Bena i jego psa Zeusa? Jaką rolę odegra w tym wszystkim były mąż Elizabeth? I czy historia o zdjęciu wyjdzie na jaw?

Co bym o Sparksie nie powiedziała, możecie być pewni, że będzie to komplement. Założę się, że wielu z was już nie może tego słuchać. Nic dziwnego, jeśli ktoś lubi dobre romanse, bez powtarzalnych motywów, użalania się nad sobą i maślanych oczu, podzieli moje zdanie.

U Sparksa zawsze najbardziej podobają mi się zakończenia, które napisane są wręcz po mistrzowsku, z odpowiednią dozą napięcia i tajemnicy, która pozostaje nią niemal do końca. Nigdy nie wiemy jak dana opowieść się skończy, zawsze jest to dla czytelnika niespodzianka.

Z bohaterów, najbardziej polubiłam Nanę – babcię Elizabeth. Śmiało mogę powiedzieć, że jej postać jest wykreowana na taką, która bardzo kocha swoją pracę – szkolenie psów, ma niezawodną intuicję i dużo ciekawych powiedzonek pod ręką.

Książkę oczywiście polecam jako lekturę obowiązkową dla wszystkich fanów Nicholasa Sprarksa, ale również i tym, którzy jeszcze nie mieli okazji poznać jego twórczości.

niedziela, 9 grudnia 2012

JULIA BLACKBURN "Życie zaczyna się we Włoszech"


„Życie zaczyna się we Włoszech”, to opowieści mieszkańców wioski w Ligurii, spisane przez autorkę, która osiedliła się tam w roku 1999. Początkowo, nie znając języka, czuła się obco, z biegiem lat zadomowiła się jednak w pięknym zakątku Włoch i zyskała sobie sympatię miejscowych.

Adriana, Armando i Ida, Nanda, Agostina, Tunin i Terzina, to tylko kilkoro bohaterów opowieści Julii Blackburn, której książka jest ich wspomnieniami z czasów wojny, a także, gdy większość była jedynie mezzadri – „półludźmi”, żyjącymi niemal pod władzą padrone, dla którego musieli być gotowi zrobić niemal wszystko – oddać większość jedzenia, czy ukochaną kobietę.

Pisarka mówi również o sobie, o życzliwości, z jaką się spotkała, cierpliwości mieszkańców, którzy musieli znosić jej „afrykański” włoski, a także o pięknie jej „miejsca na ziemi”. Książka napisana jest w formie reportażu, nie jest to jednak suchy i bezuczuciowy opis, a barwna powieść przesycona różnego typu emocjami – od spontanicznej radości i rozpierającego poczucia piękna i zadowolenia z życia, po bardzo głęboki i przytłaczający smutek ze śmiercią w roli oddanej przyjaciółki.

Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała, choć w jednym zdaniu o okładce, która mnie urzekła. Błękit genialnie kontrastuje ze stonowanym tłem, wszystko ładne i przyjemne dla oka. Interesująca, zwracająca uwagę. I bardzo dobrze, taka powinna być każda okładka.

Czyta się bardzo dobrze, płynnie, język jest prosty, a fabuła bardzo swojska – można się łatwo wgryźć w jej klimat, odpocząć przy niej i posłuchać fascynujących historii. Nazwałabym ją odprężającą, pomimo iż porusza trudny temat wojny, straty i cierpienia. Po prostu dobrze się czułam „w jej towarzystwie”. Zachęcam.

Książkę otrzymałam z Wydawnictwa Nasza Księgarnia. Dziękuję serdecznie!

sobota, 1 grudnia 2012

J. D. BUJAK "Spadek"


Z panią Bujak spotkałam się, przy okazji czytania jej debiutanckiej powieści pt. „Lista”. Już wtedy byłam przekonana, że na tej jednej książce się nie skończy, więc gdy tylko dowiedziałam się, że ukazał się „Spadek” z marszu zabrałam się za jej poszukiwania.

Główna bohaterka, Megi, jest młodą lekarką, która z niewiadomych powodów dziedziczy po ciotce kamienicę w Krakowie. Po namyśle przenosi się w nowe miejsce, gdzie poznaje Janka, który to otwiera na dole w kamienicy swoją herbaciarnię. Tymczasem w budynku, zaczynają dziać się dziwne rzeczy, z piwnicy dochodzą odgłosy popijawy, Jan zostaje poparzony przez zimną klamkę, a Megi cały czas ma wrażenie, że ktoś ją obserwuje i chce przekazać coś ważnego. Czy dziewczynie uda się rozwiązać zagadkę sprzed lat? Tego dowiecie się tylko, jeśli przeczytacie.

Myślę, że nie będę nieszczera, albo niesprawiedliwa w sądach, pisząc, że Pani Bujak zajdzie wysoko. „Spadek”, to niewątpliwie jej kolejny sukces literacki, tych zaś życzę jej jak najwięcej.

Niewątpliwym plusem powieści jest to, że nie czuć w niej tego specyficznego stylu, naszych rodzimych, początkujących pisarzy. Jest to miła odmiana i w moich oczach winduje książkę od razu kilka pięter wyżej.

Temat również nie jest oklepany, do tej pory nie spotkałam się w literaturze z podobnym pomysłem. Występuje element magiczny, tajemniczy, nie możemy postrzegać wszystkich bohaterów w jednakowy sposób, bo może się okazać, że jesteśmy w wielkim błędzie.
W tekst wkradło się niestety kilka literówek, jest to na szczęście rzadkie zjawisko i od samej autorki nie zależy. Zakończenie na dobrym poziomie, wypełnione akcją i dynamiczne. 

Jestem zadowolona z lektury i mam cichą nadzieję, że jeszcze nie raz zmierzę się z jakąś książką Pani Joanny.

środa, 28 listopada 2012

ANDRIEJ DIAKOW "Do światła"


Nie miałam do tej pory okazji czytać książek „Metro 2033”, czy „Metro 2034” Dimitry’a Glukhowsky’ego, co nie znaczy, że o nich nie słyszałam. Uznałam zatem, że skoro trafia mi się okazja do przeczytania „Do światła” Andrzeja Diakowa, która to książka została napisana w ramach projektu „Uniwersum. Metro 2033”, to trzeba z tej okazji skorzystać.

Świat po zagładzie biologicznej nigdy nie będzie już taki sam jak wcześniej. Promieniowanie wyniszcza wszystko w zasięgu wzroku, wokół roi się od niebezpiecznych zwierząt, mutantów. Człowiek musi zatem zacząć wszystko od nowa, przenosi się do metra, by tam stworzyć jakąś namiastkę cywilizacji. Jedynymi ludźmi wychodzącymi wciąż na powierzchnię, i mam tutaj na myśli ludzi zdrowych fizycznie i umysłowo, są stalkerzy – swego rodzaju wojownicy, czy może żołnierze, którzy na własną rękę podejmują się trudnych akcji dla mieszkańców metra – oczywiście za stosowną opłatą.

Gdy z odległych terenów nadchodzi wieść o zbliżającym się exodusie, światełku w tunelu, w sercu wielu ludzi zaczyna tlić się nadzieja na ocalenie. Mieszkańcy podziemia, proszą więc Tarana, jednego z najodważniejszych i cieszących się niezwykłą sławą stalkera, o poprowadzenie ekspedycji do miejsca, gdzie rzekomo cumuje Arka. Taran zgadza się pod jednym warunkiem, jako zapłatę, chce dostać jednego z chłopców – nastoletniego Gleba.

Gleb, z którego punktu widzenia poznajemy bieg wydarzeń, wyrusza wraz z grupą doświadczonych stalkerów na powierzchnię, w poszukiwaniu ocalenia dla ludzi. Przeprawa jest bardzo niebezpieczna i pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji. Roi się w niej od mrożących krew w żyłach sytuacji, przelewa się mnóstwo krwi i zwyczajnej, zwierzęcej brutalności.

Przy książce nie da się znudzić, cały czas podsyca ona emocje. Młody chłopak musi w ekspresowym tempie przyzwyczaić się do swojego nowego życia, a jego głównym celem jest nauczenie się zabijania i walki, inaczej sam zostanie pokarmem.
Na powierzchni nie ma czasu na sentymenty, owszem, bohaterowie osłaniają się wzajemnie, ale tak naprawdę liczy się jednostka – każdy musi radzić sobie sam.

Świetna książka. Przedstawiłam ją może w sposób brutalny i zwierzęcy, ale z tym trzeba się tam liczyć. Nie zmienia to faktu, że czyta się bardzo szybko i sprawnie, język jest prosty w odbiorze – denerwować mogą jedynie niektóre Rosyjskie nazwiska, chociaż ja, przeczulona na tym punkcie, nie odczuwałam dyskomfortu w czytaniu.
Z czystym sumieniem polecam i zabieram się jak najprędzej, za kolejny tom.


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Pani Iwonie z Wydawnictwa Insignis :)

poniedziałek, 26 listopada 2012

GAIL CARRIGER "Bezduszna"


Gail Carriger jest osóbką ciekawą jak główna bohaterka jej książki. Podróżowała po Europie, uczęszczała do kilku szkół, a obecnie mieszka w Koloniach „z haremem armeńskich kochanków i pokaźnym zapasem londyńskiej herbaty”.

Wspomniana wcześniej postać – Alexia, wzbudza ciekawość przede wszystkim tym, że jest bezduszna – po prostu nie posiada duszy. Czyni ją to dość niebezpieczną w kręgu londyńskich wampirów i wilkołaków, neutralizuje bowiem ich moc. Kobieta jest również starą panną, ma włoskie rysy, co oddziałuje na jej niekorzyść, wściubia nos w nie swoje sprawy i ma przyjaciółkę, która wprost uwielbia ohydne kapelusze. Trzeba przyznać, że to dosyć wybuchowy zestaw cech charakterystycznych.

Pewnego razu na przyjęciu, Alexia, przy użyciu swej parasolki ze srebrnym szpikulcem, zabija wampira. Nim udaje jej się czmychnąć z miejsca zbrodni, akt ten odkrywa Lord Macon, wilkołak o powierzchowności nad wyraz gburowatej, ale za to jakże przystojnej. Sprawy przybierają dosyć nieoczekiwany obrót, a panna Tarabotti wzbudza niezwykłe zainteresowanie swoją osobą i nagle jej bezduszna osoba zostaje narażona na niebezpieczeństwo.

O książce słyszałam co nieco, ale nie miałam jakiejś nadzwyczajnej ochoty jej czytać, co, muszę po czasie stwierdzić, było z mojej strony dużym błędem. Moja niechęć do książek z wilkołakami i wampirami w głównych rolach, wzięła się z wielkiego boomu na tego typu postaci, po spektakularnej popularności „Zmierzchu”. Tutaj na szczęście nie musiałam się tym martwić, bo pani Carriger serwuje nam całkiem inny rodzaj powieści.

Zacznijmy może od tego, że wampiry i wilkołaki są przedstawione z innej strony, istnieje tam inna hierarchia, są to też inne czasy. Panna Alexia starą panną jest w wieku 26 lat, a jako kobieta niezamężna nigdzie nie może wyjść bez przyzwoitki (co raczej mało ją obchodzi). Sama fabuła książki jest oryginalna, bardzo zabawna i lekka. Czegoś takiego było mi trzeba, świeże spojrzenie, na, można by powiedzieć, oklepany temat.

Z pewnością sięgnę również po inne części książki, mam nadzieję, że szybciej niż było to w tym przypadku. Fanom miłego spędzania wolnego czasu, polecam.

-*-

Z ogłoszeń parafialnych:

Miliony wiernych czytelników „Chaty” czekają na nową powieść Younga. Czy Young sprosta ich oczekiwaniom?

Już tylko kilka dni dzieli nas od długo oczekiwanej premiery, kolejnej książki WM. Paula Younga. Tym razem autor bestsellerowej „Chaty” powraca z „Rozdrożami”. Prowokującą opowieścią o uzdrowieniu duszy, nadziei ,egoizmie  i zaufaniu. Wydana w USA, 13 listopada 2012 roku, w ponad milionowym pierwszym nakładzie, ma szansę na osiągnięcie statusu bestsellera swojej poprzedniczki.
Polscy czytelnicy, dzięki wydawnictwu Nowa Proza,  już 23 listopada będą mogli zapoznać się z nową powieścią ku pokrzepieniu serc. Young w „Rozdrożach”, jak wcześniej, po mistrzowsku oddaje poczucie powszechnego cierpienia i bólu, ucząc, że wybory są tam, gdzie potrafimy je zobaczyć.
Dowiedz się, co autor mówi o tej wzruszającej historii jednego człowieka
http://www.youtube.com/watch?v=C_bO53HkQnI

piątek, 23 listopada 2012

RENEE BONNEAU "Requiem dla młodego żołnierza Monte Cassino"


Renee Bonneau jest pisarką powieści historycznych. Opowieść, którą przedstawia nam tym razem, jest w pewnej części fikcją literacką, napisaną jednak na autentycznych faktach historycznych.

„Tak naprawdę najtrudniej jest przebaczyć”, zdanie zamieszczone u szczytu okładki, bardzo dobrze obrazuje to, z czym zetkniemy się, czytając tą krótką powieść. Historię poznajemy z perspektywy mnicha z klasztoru Casamarii, blisko opactwa Monte Cassino. Jest rok 1944, trwa wojna, a w klasztorze, bracia roztaczają opiekę nad poszkodowanymi w walkach. Ojciec Matteo, jako jedyny mnich znający język niemiecki, przynosi rannym i często również umierającym otuchę poprzez rozmowę, czasem również pojednanie z Bogiem.

Pewnego dnia, do opactwa zostaje przywieziony dwudziestoletni oficer z ciężką raną klatki piersiowej. Okazuje się, że chłopak jest osobą wierzącą, a swoje cierpienie chce w jakiś sposób „uleczyć” poprzez zwykłą rozmowę z Matteo. Tak rodzi się przyjaźń pomiędzy, jakby nie było, dwoma stronami konfliktu (choć w klasztorze nie ma wrogów – są tylko ranni potrzebujący natychmiastowej pomocy). Lektura upływa czytelnikowi szybko na rozmowach o muzyce, o tym, jak spokojnie było przed wojną, o Toskanii i niedokończonych sprawach, które najprawdopodobniej już takie pozostaną.

Niezwykła, krótka opowieść o tym, jak ogromne spustoszenie sieje wojna. O tym, jak ciężko przebaczyć, jak boli strata, ale równocześnie o pięknie duszy i wspomnieniach, które choć na chwilę oddalają wizję bólu i śmierci. 

Napisana w sposób dosadny, ale i przystępny dla czytelnika. Prosta w odbiorze, co czyni ją dość melancholijną i smutną. O niesprawiedliwości losu. Warto poznać, piękne świadectwo.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Promic. Dziękuję!

wtorek, 20 listopada 2012

PATRICK SUSKIND "Pachnidło"


Patric Suskind z wykształcenia jest historykiem. „Pachnidło”, to jego debiutancka powieść, która od wielu lat nie schodzi z list bestsellerów i została przełożona na ponad 20 języków. Nic więc dziwnego, że w końcu sięgnęłam po nią i ja.

Zaczęło się tak: usiadłam w autobusie, otwarłam książkę, wzięłam głęboki oddech i… przepadłam. „Pachnidło” właściwie czyta się węchem, tam każda strona cudownie pachnie, bądź też okrutnie śmierdzi. XVIII- wieczna Francja wręcz cuchnie – śmierdzą tam ludzie, zwierzęta i odpady gromadzące się na ulicach i w rynsztokach. Pachną perfumerie, pachną kwiaty i Ci, których stać na pachnidła. Bez zapachu jest tylko jedna osoba, mianowicie Jan Baptysta Grenouille. Człowiek na wskroś dziwny, który cudem uniknął śmierci wśród rybich odpadów i który od dziecka gromadził w sobie wszelkie zapachy. Człowiek, który w nikim nie wzbudzał zaufania, mężczyzna, który był największym geniuszem perfumeryjnym na świecie, i którego obsesją stało się stworzenie najpiękniejszego ze wszystkich zapachów – zapachu dziewicy.

Zazwyczaj nie lubię w książkach rozbudowanych opisów ciągnących się całymi stronami. Tutaj w ogóle mi one nie przeszkadzały. Były interesujące, napełniały mnie zapachami, były po prostu piękne. Jestem oczarowana stylem pisarza i historią, którą udało mu się stworzyć. Co najważniejsze, jest to powieść ponadczasowa i myślę, że jeszcze bardzo długo będzie o niej głośno.

Polecić mogę każdemu – i tym, którzy lubią po prostu dobre powieści, i tym, którzy wolą „mocną” akcję, przede wszystkim jednak miłośnikom zapachów. Niezwykle oryginalna książka służąca rozrywce, ale również skłaniająca do głębszej refleksji.


Ogłoszenie parafialne: Czy ktoś z was jest z Warszawy i miałby ochotę wybrać się na przedpremierowy pokaz filmu "Życie Pi"? Pokaz jest 28 listopada. Jeśli macie ochotę, zasygnalizujcie to w komentarzu, napiszę wam, co należy zrobić :).

piątek, 16 listopada 2012

KAJA PLATOWSKA "Po prostu mnie przytul"


Patrząc na okładkę „Po prostu mnie przytul” widzimy, najprawdopodobniej, zapłakaną i zdołowaną dziewczynę. Nie możemy jednak do końca przewidzieć, z jaką treścią przyjdzie nam się zmierzyć. Ja osobiście, w ogóle nie spodziewałam się tego, co dane mi było czytać.

Główna bohaterka, Aneta, jest 16-latką, która popadła w depresję. Każdy dzień jest dla niej męczarnią, z każdą chwilą ulatuje z niej chęć do życia. Ogólny stan pogłębia jeszcze jej obrzydzenie do starszego ojca, rozczarowanie mamą, beznadziejność sytuacji, w której każdy wmawia jej, że jej stan wynika z dojrzewania i powinna przestać się nad sobą użalać. Przy tak trudnej sytuacji, zwyczajny gest przytulenia, znaczy dla człowieka wszystko. Czy dziewczynie uda się wygrać tę wojnę? Walkę na śmierć i życie?

Opis z tyłu okładki informuje czytelnika, że powieść mimo swojego negatywnego i pesymistycznego tematu, nie przytłoczy czytelnika. Ja niestety, absolutnie nie mogę się z tym zgodzić. Owszem, koniec końców, zakończenie daje odbiorcy nadzieję na to, że nie ma sytuacji całkiem bez wyjścia, że nawet bardzo poważne choroby, przy pomocy specjalisty można wyleczyć. Najpierw jednak, trzeba do tego zakończenia dobrnąć, a to już samo w sobie okazuje się nie lada wyczynem.

Aneta po uszy tkwi w depresji, więc cały czas czytamy o tym, jak źle się czuje, o jej próbach samobójczych, o tym jak rozdrapywała rany na nadgarstkach cyrklem albo nożyczkami.

Nie potrafiłam czytać tej książki ciągiem, dłużej niż przez pół godziny, bo zwyczajnie nie dawałam sobie rady psychicznie. Nie wiem, może jestem mięczakiem, albo za bardzo wczuwam się w emocje odczuwane przez bohaterów, ale tej rozpaczy bijącej z każdej niemal strony, było dla mnie za wiele.

Nie polecam, jeśli ktoś z was ma cięższy dzień. Byłoby samobójstwem, dokładać sobie jeszcze taką lekturę. Innym natomiast, życzę więcej chłodnego oglądu tematu.

Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Novae Res!

czwartek, 15 listopada 2012

JODI PICOULT "Jesień cudów"


Moja przygoda z Jodi Picoult zaczęła się od jej bestsellerowej powieści „Bez mojej zgody”. Od tamtej pory, czytuję jej książki z mniejszą bądź większą regularnością, wiedząc, że tak jak w przypadku Sparksa, szansa na czytelniczy zawód jest niemal zerowa.

„Jesień cudów”, to opowieść o Faith White – 7-letniej dziewczynce, która zaczyna widzieć Boga. Nikt nie wie, jak do tego dochodzi, choć niektórzy upatrują stanu małej w jej matce – Mariah, która będąc z nią w ciąży przebywała w ośrodku psychiatrycznym po próbie samobójczej. Teraz obie zmagają się z trudną sytuacją. Mariah przeżywa rozwód z mężem, Faith jest prześladowana przez fanatyków, ale i sceptyków religijnych. Do tych drugich zalicza się Ian Fletcher, ateista, który za wszelką cenę będzie próbował zdemaskować dziewczynkę. Na domiar złego, do sprawy włączy się ojciec małej, który chcąc bronić córkę, postanowi odebrać ją matce na drodze sądowej.

Jedynym minusem, jaki można zauważyć, po przeczytaniu choćby dwóch książek Jodi Picoult, jest bardzo precyzyjny schemat każdej z nich. Pierwsza część bardzo skupia się na dokładnym przedstawieniu bohaterów, w drugiej zaś, toczy się sprawa sądowa. Dla mnie taki obrót sprawy, nie jest niczym nużącym, przeciwnie, ciekawią mnie wszystkie raporty sądowe i zawsze jestem zadowolona z lektury. Taka schematyczność gwarantuje nam, że choć sięgniemy po inny tytuł autorki, to będziemy wiedzieć, czego mniej więcej się spodziewać. Ja osobiście nie wyobrażam sobie Picoult w innej formie.

Dużym plusem jest to, że pisarka nie wybiera z grona tematów łatwych i oklepanych – porusza zawsze pewien rodzaj tabu, o którym jeszcze (bo teraz już właściwie tabu zniknęło) dosyć ciężko się pisze. Co najlepsze, autorka jest znakomita w tym co robi, widać, jak dużo trudu i pracy wkłada w to, by jej powieści były wartościowe i zawierały informacje jak najbliższe prawdzie.

W „Jesieni cudów” urzekła mnie zwłaszcza postać małej Faith – jej dziecięca szczerość, radość z życia i mądrość, niesamowita jak na tak małe dziecko. Szczerze wam polecam.

sobota, 10 listopada 2012

EWA WALUK "Życzenie"


Jak informuje nas notka ze skrzydełka książki, Ewa Waluk jest młodą kobietą, która zrobiła swoim rodzicom prezent i przyszła na świat w Walentynki. „Życzenie”, to jej debiutancka powieść i przy okazji spełnienie marzeń.

„Życzenie” można określić, jako historię nie z tego świata. Główna bohaterka, Nastka, budzi się w dziwnym tunelu, a z niego trafia do ogromnego ogrodu, by w końcu stanąć przed obliczem Boga. Tak, dziewczyna nie żyje i sama jest tym faktem ogromnie zdziwiona. Przecież ma… miała dopiero 17 lat, była okazem zdrowia, jakim prawem mogła ot tak sobie umrzeć? Postanawia, zatem zrobić wszystko, żeby wrócić na ziemię, przy okazji wciągając w swoją intrygę Maćka, kolegę poznanego w niebie.

Długo zastanawiałam się, co o tej książce napisać. Akcja dzieje się bardzo szybko, jak na tak małą ilość stron, wydawało mi się, że zmian sytuacji było za dużo, z drugiej strony… pokazuje nam to, jak życie może spłatać figla i nikt z nas, nigdy nie może tego przewidzieć.

Mamy tutaj kilka możliwości: najpierw Nastka widzi swoją rodzinę w żałobie, później sama wraca na ziemię, jakby to wszystko nigdy się nie wydarzyło, ale z nikim nie może się dogadać, tęskni za Maćkiem i komplikuje i tak już napiętą rodzinną sytuację, a w końcu okazuje się, że wszystko to było iluzją, bo tak naprawdę leżała w szpitalu w śpiączce.

Nastka jest bohaterką bardzo charyzmatyczną, o wyraźnym wybuchowym charakterze, niektóre jej reakcje doprowadzały mnie niemal do szału, nie potrafiłam wczuć się w jej sytuację, bo wydawało mi się, że zwyczajnie przesadza.

Czytało się to przyjemnie i szybko, jest to na pewno powieść z przesłaniem, by brać życie takim, jakie jest, pełnymi garściami, bo nie wiemy, kiedy i w jaki sposób może się ono skończyć. Jako lekkie czytadło, spełniła swoje zadanie.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Novae Res!

sobota, 3 listopada 2012

MELISSA SENATE "Szkoła gotowania pod Amorem"


Melissa Senate jest autorką światowych bestsellerów, za którymi chętnie się teraz rozejrzę. Jej debiutancka powieść „Znowu randka…” została nawet zekranizowana. Jakim cudem, do tej pory nie znałam tej pisarki?

Holly Maguire wraz z ukończeniem 16 roku życia, dostaje w prezencie od swojej babci, znanej z przepowiadania przyszłości i wspaniałej kuchni, Camille, przepowiednię – miłością jej życia będzie mężczyzna, któremu zasmakuje sa cordula – danie na bazie owczych jelit z cebulą i groszkiem, które smakuje dokładnie tak, jak wygląda, czyli obrzydliwie.

Od tej pory życie dziewczyny przemija na poszukiwaniu tego jedynego. Gdy kolejny raz z rzędu, miłość jej życia wypluwa owcze wnętrzności w serwetkę i porzuca Holly dla asystentki, ta postanawia wrócić tam, gdzie jej miejsce – do Maine, na Wyspę Błękitnych Krabów, gdzie dziedziczy po babci szkołę gotowania.
Kobieta będzie musiała podjąć wyzwanie i spróbować samodzielnie poprowadzić znany z przepysznych włoskich dań sklepik swojej nonny, a także jej szkołę gotowania – Cucinottę Camilli.

Moim zdaniem, powieść ta powinna nosić tytuł Cucinotta Kamilla. Właśnie z tą nazwą mi się kojarzy, to właśnie kuchnia babci Holly, nadaje jej ten specyficzny klimat. Fraza „szkoła gotowania pod Amorem” pojawia się w książce może ze dwa razy, więc nawet nie przywiązywałam do niej zbytniej uwagi.

Razem z uczniami Holly – dwunastoletnią Mią, Simonem, Juliet i Tamarą, czytelnik uczy się gotować pyszne, włoskie dania, ale też poznaje problemy współtowarzyszy i wspólnie z nimi próbuje je w jakiś sposób rozwiązać. Każdy z bohaterów poprzez kuchnię w jakiś sposób otwiera się na innych, sygnalizuje, że potrzebuje pomocy, ale także, że chce jej udzielić. Ciekawym aspektem każdego przepisu było dodawanie do niego jakiegoś osobistego życzenia, nadawało to gotowaniu niemal magiczny klimat.

Muszę przyznać, że powieść ma w sobie coś wyjątkowego, jest magnetyczna i romantyczna. Czyta się ją z prawdziwą przyjemnością, nie ma się chęci odłożenia jej na półkę, dodatkowo na końcu (co stanowiło dla mnie nie lada niespodziankę), znalazłam kilka przepisów, które sama na pewno zechcę wypróbować. Zachęcam, naprawdę warto poświęcić na nią swój czas.

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia!

piątek, 2 listopada 2012

NICHOLAS SPARKS "Jesienna miłość"


Nikomu chyba nie muszę przedstawiać pana Nicholasa Sparksa. Od siebie dodam, że to mój ulubiony pisarz, którego książki wręcz uwielbiam i czytam, kiedy tylko mam sposobność. Na „Jesienną miłość” miałam ochotę od czasu, gdy zobaczyłam po raz pierwszy ekranizację (później widziałam ją jeszcze z 5 razy). Obawiałam się, że będę w związku z tym nieco rozczarowana lekturą, widziałam w końcu coś w rodzaju spoileru, ale moje obawy okazały się bez uzasadnienia. Książka i film to właściwie dwie różne bajki, o wspólnym mianowniku.

Główny bohater, London Carter, pochodzi z zamożnej rodziny. W miasteczku uważany jest za chuligana, nie uczy się też za dobrze, w związku z czym, postanawia zapisać się na zajęcia teatralne, gdzie ma nadzieję obijać się cały semestr. Traf chce, że London zostaje wciągnięty w przedstawienie,  w którym ma grać u boku Jamie Sullivan – córki pastora, dziewczyny zawsze miłej, pomocnej i pokładającej nadzieję w Bogu. Początkowo chłopak okazuje jej niechęć, sytuacja zmienia się, gdy zauważa, że Jamie pod ubraniem szarej myszki skrywa wspaniałą osobowość. Między parą nastolatków rodzi się wspaniałe uczucie, lecz Bóg ma wobec dziewczyny swój własny plan, w którym London nie do końca został ujęty.

Pierwszy raz w życiu mam dylemat, czy bardziej podobała mi się książka, czy może jednak film. Nie umiem wybrać, więc dyplomatycznie napiszę, że obie wersje – film po raz pierwszy wydaje mi się bardziej rozbudowany od książki i nieodmiennie wyciska mi z oczu łzy, jednakże oryginał, to zawsze oryginał.

Powieść, to przede wszystkim cudowne świadectw o miłości, wiary oraz zmiany, jaka może zajść w człowieku w bardzo krótkim czasie. Jak zwykle jestem zauroczona, nie mogłoby być inaczej, bo to w końcu Sparks, choć wydaje mi się, że młodszy (1999), taki u progu kariery.

Zachęcam do przeczytania, warto poświęcić na nią swój czas, szczególnie, że lektura nie należy do najobszerniejszych.

wtorek, 30 października 2012

ROS MORIARTY "Pieśń aborygenki"

Zanim zasypię was kolejną recenzją, chciałabym się podzielić miłą dla mnie niespodzianką, jaką jest fakt, że ten post będzie na blogu setnym :). Bardzo się cieszę, że już tyle czasu tutaj z wami jestem. Ostatnio troszkę mniej aktywnie, ale mam nadzieję, że wkrótce wrócę z pełną parą!



„Pieśń Aborygenki”, to autentyczna opowieść autorki o kraju jej męża – Australii. Autorka długo zabierała się za pisanie o Borrololi, musiało minąć wiele lat, zanim się na to zdobyła. Dzięki temu jej książka wiele zyskała na autentyczności, przynajmniej moim zdaniem, poruszyła więcej problemów i zrobiła to głębiej.


Ros Moriarty, jako osoba spoza plemienia, do tego biała kobieta, jest jedną z nielicznych, która miała okazję uczestniczyć w ceremonii inicjacyjnej kobiet z Borrololi. Nie o tym jednak czytamy w głównej mierze, bo opisywanie rytuałów, które tam zaszły jest zwyczajnie zabronione.

Czytelnik ma za to szansę poznać Australię od całkiem innej strony, zachwycić się jej nasyconymi barwami, krajobrazem. Nie ma w tej książce miejsca na jakiekolwiek przekłamania, wyolbrzymianie pewnych spraw. Każdy aspekt życia jest ukazany aż do bólu prawdziwie.

Czytamy więc o nigdy nie wygasającym bólu po stracie dziecka, które ktoś wywiózł z jego kraju, „by było mu lepiej”, o tradycji plemiennej, która umiera śmiercią naturalną, bo nikt już się nią nie interesuje i nie chce jej kontynuować. Poznajemy też problemy ekonomiczne, pijaństwo i zależność Aborygenów od państwa.

Wreszcie, dostrzegamy dobroć i piękno duszy tych ludzi, którzy każdego przyjmują z otwartymi ramionami, każdemu chcą pomóc, bo uważają, że po prostu tak trzeba, nawet jeśli dla nich samych oznacza to kolejny dzień bez jedzenia.

Polecam, bo nawet nie zauważyłam, kiedy skończyłam czytać. Naprawdę warto poznać tę kulturę, tym bardziej, że niestety już wkrótce, może ona po prostu przestać istnieć.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia!

środa, 24 października 2012

Literacki Debiut Roku

Zostałam poproszona przez Wydawnictwo Novae Res do upublicznienia informacji, więc zapraszam wszystkich do lektury :)




II edycja konkursu LITERACKI DEBIUT ROKU pod honorowym patronatem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego
www.literackidebiutroku.pl

15 października ruszyła II edycja konkursu „Literacki Debiut Roku” organizowanego przez Wydawnictwo Novae Res pod honorowym patronatem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Konkurs zainicjowany został w celu promowania polskich debiutantów w zakresie literatury pięknej. Głównym celem konkursu jest wyłonienie w danym roku kalendarzowym najlepszej powieści, która nie była dotychczas nigdzie publikowana w wersji drukowanej.
Literacki Debiut Roku jest inicjatywą, dzięki której odnajdujemy i promujemy utalentowanych rodzimych debiutantów, których twórczość ma za zadanie odświeżyć polski rynek literacki” – mówi Wojciech Gustowski, redaktor naczelny Wydawnictwa Novae Res.
Konkurs, tak jak jego poprzednia edycja, składać się będzie z trzech części. Pierwsza z nich obejmować będzie zbiórkę zgłoszeń konkursowych oraz ich wstępną weryfikację przez Komisję Opiniującą, która wyłoni pięć utworów nominowanych do nagrody. W drugiej części walory literackie nominowanych przez Komisję Opiniującą utworów oceniać  będzie Kapituła Konkursu, w której skład wchodzą:
Red. Marzena Bakowska – członek Kapituły
Dr Anna Ryłko-Kurpiewska – członek Kapituły
Prof. dr hab. Michał Błażejewski – członek Kapituły
Red. nacz. Wojciech Gustowski – przewodniczący Kapituły
Red. Krzysztof Szymański –  sekretarz Kapituły
Trzeci etap konkursu stanowi wyłonienie przez Kapitułę Konkursu trzech laureatów, którzy zajmą kolejno I, II i III miejsce w konkursie.
Na laureatów konkursu czekają bardzo atrakcyjne nagrody:
I miejsce – tytuł „Literacki Debiut Roku”, statuetka, laptop, eleganckie pióro, opublikowanie zwycięskiego utworu  drukiem, jego dystrybucja oraz promocja przez Wydawnictwo Novae Res.
II miejsce – dyplom, elektroniczny czytnik książek, eleganckie pióro, zestaw 10 egzemplarzy książek.
III miejsce – dyplom, eleganckie pióro, zestaw 10 egzemplarzy książek.
Konkurs ma charakter cykliczny i ustanawiany jest co roku. Obecna edycja trwać będzie od 15 października 2012 roku do 31 maja 2013 roku. Nadsyłanie zgłoszeń upływa dnia 15 grudnia 2012 roku.
W obliczu spadku czytelnictwa w Polsce, przy ogromnym potencjale, jaki drzemie w polskich autorach, postanowiliśmy dać im szansę zaistnienia na rynku literackim. Do I edycji konkursu zgłosiło się ponad 330 autorów, mamy nadzieje, że obecna edycja będzie mogła poszczycić się jeszcze większą liczbę zgłoszeń polskiej prozy współczesnej. Zachęcamy wszystkich, którzy wierzą w swój talent do przystąpienia do II edycji ogólnopolskiego konkursu „Literacki Debiut Roku” – mówi Wojciech Gustowski.
Zgłoszenia do konkursu dokonuje autor powieści lub osoba przez niego upoważniona, przesyłając do dnia 15 grudnia 2012 jej wersję elektroniczną (zapisaną w formacie doc lub rtf na płycie CD lub DVD), na adres:

Wydawnictwo Novae Res
al. Zwycięstwa 96/98
81-451 Gdynia
z dopiskiem: Literacki Debiut Roku

Wysłanie zgłoszenia do konkursu oznacza akceptację regulaminu.

Informacji związanych z konkursem udziela sekretariat wydawnictwa Novae Res pod adresem ldr@novaeres.pl.
Oficjalna strona konkursu: www.literackidebiutroku.pl

wtorek, 23 października 2012

GABRIEL GARCIA MARQUEZ „Rzecz o mych smutnych dziwkach"


Na książką zwróciłam uwagę, jak można się właściwie łatwo domyśleć, ze względu na dosyć kontrowersyjny tytuł i pozytywną recenzję na jednym z blogów. Ciekawostką jest, iż w oryginale tytuł książki brzmi „Rzecz o mych smutnych kurwach”, jednak w obawie przed zakazem rozpowszechniania, zmieniono go na nieco bezpieczniejszy wariant.

Główny bohater, którego imienia nie poznajemy, jest dziennikarzem opierającym się mocno nowym trendom. Mężczyzna, co tydzień pisze felietony, w swoim własnym, przestarzałym nieco stylu. Gdy kończy on magiczne 90 lat, postanawia jakoś ten fakt uczcić. Dzwoni więc do swojej starej znajomej, Rosy Cabarcas, właścicielki jednego z najlepiej prosperujących w mieście burdeli i zamawia sobie na wieczór dziewicę. Przy młodziutkiej dziewczynce odkrywa, co to miłość, na którą dopiero teraz ma czas. Opowiada nam też przy okazji kawałek swojego życia, włącznie z historią jego smutnych dziwek.

Książeczka krótka, bo zaledwie nieco ponad 100 stronnicowa. Nie jest jakoś nadzwyczaj porywająca, ale zawiera w sobie dobrą historię, którą ciekawie się czyta. Zostało tu przedstawione całkiem nowe, świeże podejście do miłości. Starzec, który zakochał się w jeszcze niedojrzałej dziewczynie, choć nie zamienił z nią ani słowa.

Czyta się szybko, myślę, że warto poświęcić na nią swój czas. Radzę nie sugerować się tytułem, które podsuwa na myśl wiele, ale nie samo sedno historii. Myślę, że wspominać będę miło, nie było to jednak nic szczególnego i nie wryje mi się głęboko w pamięć. Powieść z dobrą fabułą i uniwersalnym przesłaniem, którą przyjemnie mi się czytało. I tyle.

sobota, 20 października 2012

JACEK GETNER "Brzydka miłość"


„Brzydka miłość”, to zbiór opowiadań napisanych przez Pana Jacka Getnera. Na początku publikowane one były na blogu, później, ze względu na wysoką poczytność autor postanowił przelać je na papier.

Każde z opowiadań jest króciutkie, zaledwie dwu-trzy stronnicowe, co moim zdaniem działa na ich niekorzyść, bo kończą się, zanim tak naprawdę się zaczną.

Wiele z nich mi się podobało, do ulubionych zaliczam „Życiową opowieść”, która trwa sobie niepozornie i chciałoby się powiedzieć, że niczym nas nie zaskoczy, a zakończenie płata nam sporego figla i udowadnia, że nie wszystko jest tak czarno-białe, jak się może wydawać. Drugim z bardzo dobrych opowiadań jest „Czysta poezja” o Bożenie, która miała piękny umysł i potrafiła się nim sprawnie posługiwać.
Oczywiście były też historie, które podobały mi się mniej, ale były one w mniejszości – nie każdy lubi wszystko, gusta są różne.

Radziłabym nie sugerować się stricte tytułem, jak dla mnie był on pewną metaforą, bo miłości jako takiej w książce jest bardzo malutko. To nie tak jak na przykład w „Odette i innych historiach miłosnych” Schmitta, gdzie miłość jest na każdej jednej stronnicy. Tutaj ona jest brzydka. Jest zniekształcona, może też trochę ukryta.

Książkę Pana Getnera czyta się w ekspresowym tempie, bo jak pisałam, opowiadania są krótkie a sam tom, również nie należy do opasłych. Przyczepię się troszkę do okładki, która jest moim zdaniem bardzo minimalistyczna i w ogóle nie oddaje tego, co ma do zaoferowania lektura – ale mnie nie należy słuchać, w kwestii okładek zawsze się czepiam.

Znalazłam kilka całkiem niegroźnych literówek, na szczęście, były to tylko pojedyncze egzemplarze, które nie wpływały na czytanie.

„Brzydką miłość” polecam osobom lubiącym tzw. „szybko, zwięźle i na temat”, bo właśnie taka jest ta książka.


Za egzemplarz chciałam serdecznie podziękować autorowi :)

niedziela, 14 października 2012

JANE BORODALE "Księga ogni"


 „Księga ogni” to debiut powieściowy Jane Borodale, który odniósł spory sukces – został przetłumaczony na wiele języków i nominowany do prestiżowej nagrody. Co skłoniło mnie do przeczytania? Wzbudzający zaciekawienie zwiastun, który miałam okazję wam pokazać i wydawnictwo, które jeszcze nigdy mnie nie zawiodło.

Agnes Trussel, to 17-latka mieszkająca z rodziną w stanie Sussex. To nastolatka, która musi uciec z domu, gdyż zaszła w ciążę, a nie chce sprowadzać wstydu na swoich rodziców. Wyrusza więc w podróż do Londynu, a tam udaje jej się przyjąć do pracy, na stanowisko asystentki, u pana Blacklocka, twórcy fajerwerków. Od tego czasu jej sercem rządzi ogień, a w brzuchu rośnie tajemnica, której już wkrótce nie będzie się dało ukryć pod peleryną.

Co mnie urzekło w tej książce? Minimalizm okładki, jak zwykle w przypadku Małej Kurki, przepiękna szata graficzna, która umila czytanie, najbardziej jednak sama opowieść. Historia dziewczynki, która musi stawić czoła problemom, jej codzienne życie w strachu, że pracodawca odkryje tajemnicę, że nie będzie miała się gdzie podziać. Zwyczajne dni, które za sprawą ognia, składników chemicznych i magicznej atmosfery przykuwają do lektury na długi czas. Nie mogłabym nie wspomnieć o ogniu, który jest tam niemal siłą sprawczą, rodzajem hipnozy. I zakończenie – prawdziwe zaskoczenie, niedowierzanie i rodzące się pytania – co? Dlaczego? Jak to możliwe?!

Minusów generalnie nie przewiduję, każdy element był dla mnie dopracowany. Bardzo odpowiadał mi sam czas i miejsce akcji – XVIII w Londyn pełen brudu, nędzy, głodu. Ludność żyje tam w oczekiwaniu na kolejny proces, który zapewni im rozrywkę, plotki szerzą się lotem błyskawicy.

Gorąco polecam. Sięgnijcie po oczyszczającą moc ognia, po niezapomnianą przygodę z Agnes Trussel.


Za książkę serdecznie dziękuję Pani Bożenie z Wydawnictwa Mała Kurka!

wtorek, 9 października 2012

ZAPOWIEDŹ - "Zakręty losu"


Jest mi bardzo miło powiadomić was o zbliżającej się wielkimi krokami premierze "Zakrętów losu" wspaniałej polskiej pisarki - Agnieszki Lingas-Łoniewskiej.
Trylogia ukaże się na rynku już 17 października, can't wait!

A dla każdego mniej zorientowanego, krótka zapowiedź:

„Zakręty losu” to trzytomowa saga, która opowiada o zbyt szybkim dorastaniu, szukaniu własnej drogi, wielkich zagrożeniach oraz jeszcze większych miłościach. Dwaj bracia, Krzysztof i o dziesięć lat starszy Łukasz, stają oko w oko z mafią, własnymi demonami z przeszłości, a także kobietami, które odcisną na nich nierozerwalne piętno. Pełna emocji, zapierająca dech w piersi lektura.

niedziela, 7 października 2012

JANUSZ LEON WIŚNIEWSKI "S@motność w sieci"


Janusz Leon Wiśniewski jest doktorem informatyki i doktorem habilitowanym chemii. Wszystkie książki jego autorstwa trafiły na listy bestsellerów, dodatkowo „S@motność w sieci” została również zekranizowana.

Zacznę może od tego, że jestem autentycznie dumna, iż mamy w Polsce pisarza, który tak przepięknie opowiada o współczesnej miłości. Bo jego książka, to właśnie opowieść o miłości, która rozwija się poprzez ICQ i chat. Od dawna, bowiem wiadomo, że przez Internet łatwiej jest się otworzyć przed drugą osobą. To historia o tym, że cały weekend można spędzić czekając na e-mail od ukochanej i słowa „Jakubku, tęskniłam za Tobą”. Że można pisać o tym, o czym nigdy nikomu by się nie powiedziało prosto w oczy.

Zatracałam się w tej książce całkowicie. Czytałam w autobusach i kompletnie nic do mnie nie docierało. Gdy musiałam przerwać lekturę, zdarzały się momenty, kiedy długo próbowałam przywrócić się do rzeczywistości, przestać działać, jakbym była w innym świecie.
Choć jest to książka o miłości, jest bardzo smutna. Cierpiałam wraz z Jakubem, płakałam, bo życie często jest tak niesprawiedliwe i zabiera nam to, co kochamy najbardziej.

„Jest taki moment, kiedy ból jest tak duży, że nie możesz oddychać”

Pierwszy raz zdarzyło mi się aż tak wczuć w lekturę i chociaż historia może wydawać się nierealistyczna i mocno przerysowana, to mnie osobiście zachwyciła. Równocześnie nabrałam też ochoty na zobaczenie filmu, jestem ciekawa, czy odda nastrój powieści, czy tak samo obudzi we mnie burzę emocji, skłoni do jakiejś refleksji.

Polecam, polecam, polecam! Jestem pewna, że jeszcze do niej wrócę, że nie zapomnę tych przesyconych smutkiem, ale jakże prawdziwych cytatów. Powtórzę raz jeszcze, jestem dumna, że tak dobry pisarz jak Janusz Leon Wiśniewski, stanął na mojej drodze. Mam nadzieję, że wkrótce pojawi się i na waszej.

„Nagle tak cicho zrobiło się w moim świecie bez Ciebie…”