niedziela, 25 grudnia 2011

DEAN KOONTZ "Braciszek Odd"


Deana Koontza porównuje się często z mistrzem w swoim fachu Stephenem Kingiem. Ja się z tym nie zgadzam, aczkolwiek lubię obu tych pisarzy. Koontza czytałam tylko dwa thrillery, może po przeczytaniu jeszcze kilku moje zdanie o nim się poprawi.

„Braciszek Odd” wpadł w moje ręce w bibliotece. Tak się składa, że na niego polowałam, więc wypożyczyłam bez wahania i bardzo się cieszę z tej decyzji. Głównym bohaterem jest dosyć osobliwy człowiek imieniem Odd Thomas. Odd przebywa w klasztorze, gdzie regeneruje swoje zszargane nerwy, po ostatniej akcji, w której brał udział i gdzie zginęła jego ukochana. Mężczyzna nie jest zwyczajnym facetem – widzi duchy zmarłych, którzy z różnych powodów nie odchodzą w zaświaty oraz, jak sam je nazywa, bodachy – zjawy, które poprzedzają masakrę. Gdy zjawy pojawiają się w przyklasztornej szkole dla upośledzonych dzieci, Odd musi zrobić wszystko by zapobiec tragedii.

Książkę czyta się szybko, prawdopodobnie dlatego, że ma krótkie rozdziały. Najlepsze jest to, że choć to thriller, to częściej się przy nim śmiałam, ze względu na zabawne dialogi czy stwierdzenia. Nie wiem czy jest to plus, myślę, że osoby poszukujące prawdziwego dreszczowca, będą troszeczkę zawiedzione. Ja jednak lubię takie książki – mogę się przy nich pośmiać, ale też poczuć dreszczyk emocji.

Moim ulubionym bohaterem był Brat Piącha, którego powołanie aż zdumiewało. Każda z postaci miała za sobą bagaż doświadczeń, przeszłość, o której niekoniecznie chciałaby pamiętać, więc zakon jest zbiorowością różnych osobistości z ciekawymi charakterami.

Bardzo się cieszę, że odnowiłam swoją znajomość z Koontzem i do „Ocalonej” mogę dodać również „Braciszka Odda”, który spodobał mi się jeszcze bardziej. Polecam i wam.

piątek, 23 grudnia 2011

Wesołych Świąt!


Kochani, z okazji Świąt, które, przynajmniej dla mnie, pojawiły się znikąd i powoli wypełniają moje serducho do cna, chciałabym wam życzyć wielu sukcesów w życiu, uśmiechu na twarzy, szczęścia, które przecież jest ważne na równi ze zdrowiem. Dużo miłości, bo miłość w życiu wiele nas uczy, wiele nam pokazuje, wiele z siebie daje. Spełnienia najskrytszych i najbardziej szalonych marzeń, ogromnej biblioteczki (mi się marzy taka na miarę Błękitnej Biblioteczki Lotty ;)), nawiązywania ciągle nowych współpracy recenzenckich i maaaasy czasu i ochoty na czytanie.
O! Prawie zapomniałam, życzę jeszcze Sylwestra do białego rana, z cudownymi fajerwerkami, tańcami, śpiewami, jedzeniem, piciem, upiciem i wszystkim innym, co w tą noc niezbędne.

wtorek, 20 grudnia 2011

WITOLD HORWATH "Panna Wina"


 Witold Horwath jest polskim pisarzem i scenarzystą filmowym. „Panna Wina”, to nie jego pierwsza powieść. Pisze również opowiadania, jest autorem i współautorem filmów fabularnych oraz seriali telewizyjnych jak „Klan” czy „Na Wspólnej”.

Kim jest Panna Wina? To dziewczyna wykreowana na czacie. Nazywa się Laura Santiliana i mieszka na wyspie Isla de la Rocas. Narratorka znajduje na czacie chłopaka, który za jej wskazówkami tworzy historię Laury. I w ten sposób poznajemy ją, śliczną dziewczynę, która w wieku 16 lat wpada w złe towarzystwo, robi bardzo złe rzeczy i w końcu trafia przed oblicze Sędziego Syriusa Nazara, który wymierza jej karę – dwa lata aresztu domowego i piętnaście batów, które zostaną jej zadane na placu przy całym miasteczku. Każda normalna kobieta znienawidziłaby sędziego za takie upokorzenie, ale nie Laura, Laura zakochuje się w swoim Panie Prawo.

Nie spodziewałam się, że historia do tego stopnia mnie wciągnie. Zapowiadało się dosyć pospolicie, ale w momencie, gdy historia nabierała tempa, zaczęła mi się również bardziej podobać. W ogóle zapomniałam, że to fikcja w fikcji, że historię tworzą dwie osoby na Internetowym czacie. Gdy mi o tym przypominano, poprzez wstawki pomiędzy opowiadaniem, byłam bardzo zirytowana, przeszkadzało mi to.

Ogólnie historia bardzo chwytliwa, temat też niespotykany. Pod koniec nasza narratorka (nawiasem, też Laura) ukazuje nam drugie dno powieści, nie dla każdego zauważalne, a bardzo ciekawe i stawiające opowieść w całkiem innym świetle.
Co mi się rzuciło w oczy, to dosyć dużo przekleństw, które w ustach dziewczyny brzmiały dosyć ordynarnie i rażąco, aczkolwiek pasowały do fabuły, aż się prosiło, żeby tam występowały.

Książka niesie ze sobą uniwersalne przesłanie. Nie tylko to, że za błędy przyjdzie nam kiedyś zapłacić i że nic nie uchodzi na sucho, ale też, że nawet, jeśli takowy błąd popełnimy, zawsze mamy szansę się zmienić, wyjść na prostą. To nie tak, że ludzi, którzy zbłądzili należy od razu skreślać, takim przykładem przemiany, jest właśnie Laura Santiliana.

Powieść polecam, można się w niej bez trudu zatracić, przyjemnie spędzić przy niej czas. Czasem nawet mamy wrażenie bycia Panną Winą, co jest zabiegiem intrygującym.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nowy Świat. Dziękuję!
www.nowy-swiat.pl


środa, 14 grudnia 2011

ANDREW NICOLL "Dobry człowiek"

„Dobry człowiek”, to debiut powieściowy Andrew Nicolla, który pisząc go, spisał się na medal. Czasem mam ochotę przeczytać coś, co polubię z niewiadomych dla siebie przyczyn, coś, co mnie troszkę zaczaruje i oczaruje jednocześnie. Nicollowi udało się stworzyć właśnie taką książkę.


Tibo Krovic, jest burmistrzem miasta Kropka. Mężczyzna zakochany jest w swojej sekretarce Aghate Stopak, która pachnie Tahiti, parzy mu codziennie kawę i niestety ma męża (z którym prawdę mówiąc nie jest szczęśliwa). Dobry burmistrz wie, iż szaleństwem jest kochać tą kobietę, wie, że mieszkańcy Kropki nie przyjęli by tego dobrze, więc cierpi w milczeniu, czekając na cud. I cud się zdarza, gdy pewnego dnia pudełko ze śniadaniem Pani Stopak, wpada do fontanny. Tibo, wiele się nie zastanawiając zaprasza ją na lunch i jego życie znów nabiera barw.

Bardzo ciekawym posunięciem jest niekonwencjonalna postać narratora, jaką jest Święta Walpurgia, kobieta z brodą i mnóstwem okropnych brodawek na ciele, której obraz wisi w każdym domu, którą czci się na ulicach miasta, gdyż uratowała je niegdyś przed Hunami. Czytając czasem nam to umyka, jednak Walpurgia wie, kiedy o sobie przypomnieć, co skwapliwie wykorzystuje i co jest ciekawym zabiegiem, gdyż nie pozwala nam całkowicie zapomnieć się w lekturze (wskazane, gdy czyta się w autobusie).

Książka jest magiczna. Pokazuje nam miłość w czystej postaci, nie żadne love story, jakich pełno na rynku. Miłość, przez którą jest się szczęśliwym, przez którą się cierpi, dla której się cierpi, z której czerpie się siły do dalszej egzystencji.
Czytamy nie tylko o miłości, ale też o przyjaźni, o nutce magii zaklętej w codziennym życiu, o pysznej kawie parzonej przez Mammę Cesare i o domu w Dalmacji, o którym marzy nasza Aghate.

Jak już wspomniałam, do końca nie wiem, co mi się w niej spodobało. Może właśnie ta miłość i swojskość emanująca z kartek. Czyta się szybko i lekko, historia jest świeża i uniwersalna dla każdego. Bawi, zaskakuje i daje niewiarygodną lekcję przyjaźni i życia. Polecam.


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nasza Księgarnia. Dziękuję!
www.nk.com.pl


wtorek, 6 grudnia 2011

JOHN HARDING "Siostrzyca"


Po książkę sięgnęłam głównie dlatego, że w jednej z recenzji zauważyłam powiązanie jej z „Tajemniczym ogrodem”, który bardzo mi się podobał (a czytałam milion lat temu, nawiasem).
Faktycznie, kilka nawiązań istnieje. Co prawda ogrodu nie ma, ale jest za to przyrodnie rodzeństwo – Florence i Giles, mieszkające w ogromnym domu, który czasy świetności ma już dawno za sobą. Bohaterowie oficjalnie są pod opieką wuja, którego nigdy nie widzieli, ba, większość służby również jedynie o nim słyszała.

Narratorką jest Florencja, dziewczynka nad wyraz rozwinięta, jak na swoje jedenaście lat, posługująca się swoim wymyślonym językiem. Opowiada nam ona historię tego, jak musiała ratować swojego młodszego braciszka przed guwernantką, która chciała go porwać. Owe zmagania nie są proste chociażby z tego tytułu, że panna Taylor, nie jest zwyczajną guwernantką. A kim, lub czym jest? Nie do końca wiadomo, istotą nadnaturalną, powiedziałabym.

Autor stworzył ciekawą opowieść, w której wszystko zdarzyć się może. Czytelnik do samego końca nie wie, czy Flo uda się uratować Gilesa, mało tego, nie wie nawet czy dziewczynkę można traktować poważnie, czy nie wymyśla sobie wszystkiego.

Język w powieści zdecydowanie zasługuje na uwagę. Początkowo ciężko się do niego przyzwyczaić, ja miałam z tym ogromny problem, przez co czytanie było troszkę spowolnione. Narratorka zwyczajnie wymyśla sobie przeróżne słowa jak „drogocenniłam” czy „wchowanegowaliśmy” i używa ich nadzwyczaj często. Mniej więcej w połowie książki przywykłam do tych dziwacznych słów i chociaż na początku uznawałam je za spory minus, później zaliczyłam do plusów, jako dobre urozmaicenie, z którym wcześniej w powieściach się nie spotkałam.

Podoba mi się również szata graficzna. Może nie jest jakoś bardzo wyszukana, łyżwy nie bardzo mi się „kojarzyły”, póki nie dowiedziałam się, że odgrywają w książce dość istotną rolę. Bardzo ładnie książka wygląda również wewnątrz, okładka ma ciekawą teksturę, z tyłu znajdują się cytaty.

Ogółem mówiąc, książka bardzo dobra, na pewno jest to coś nowatorskiego, warto się z nią zapoznać chociażby ze względu na styl pisania Pana Hardinga.

Książkę otrzymałam od Domu Wydawniczego Mała Kurka. Bardzo dziękuję!

sobota, 3 grudnia 2011

ALBERT CAMUS "Dżuma"

Camus w swojej powieści przedstawia miasto - z pozoru zwyczajne, które zaczyna atakować dżuma. Zaczyna się od szczurów, których znajduje się wszędzie mnóstwo. Najpierw sporadycznie, później wywozi się je martwe całymi ciężarówkami. Gdy choroba przenosi się na ludzi, miasto zostaje zamknięte i odizolowane od reszty świata. Wtedy właśnie możemy obserwować jak człowiek w obliczu choroby potrafi się zmienić. 


"Dżuma", to powieść paraboliczna, możemy ją odczytywać dosłownie lub znaleźć w niej ukryty sens. Camus przedstawił całą historię bardzo dobrze, więc choć lektura nie jest najprzyjemniejsza, to czytelnik z ciekawością zagłębia się w kolejne strony. 


Głównym bohaterem jest doktor Rieux. W opowieści jest on postacią kluczową, gdyż obserwując jego życie w miarę postępu zarazy zauważamy również szereg procesów zachodzących w człowieku postawionym w danej sytuacji. Początkowo Rieux jest wrażliwy na cierpienie, w miarę czasu, to cierpienie staje się dla niego chlebem powszednim, codziennością, więc na nie obojętnieje.
Ciekawym procesem jest również izolacja - bramy Oranu zostają zamknięte, więc ludzie, którzy wcześniej nie doceniali obecności drugiej osoby, teraz zdani są na tęsknotę i oczekiwanie, czy jeszcze kiedyś uda się tę osobę zobaczyć. 


Moim ulubionym bohaterem był mały staruszek, który codziennie o tej samej porze dnia wychodził na balkon i pluł na koty, które biegały po ulicy, co sprawiało mu ogromną radość. Niestety i ta rozrywka znika w związku z szerzącą się chorobą. 


Książka spodobała mi się, bo z jednej strony ciekawie opisuje ludzką psychikę, z drugiej zaś okazywała, jak ludzie mogą zmienić się w obliczu zła, choroby i śmierci, a co najważniejsze, jak później wracają do życia. Myślę, że lekturę mogę polecić każdemu, bo czyta się dosyć lekko, a co bystrzejsza osoba odkryje w niej drugie dno, ukryte przesłanie.

wtorek, 29 listopada 2011

JONATHAN CARROLL "Kraina chichów"


Jak głosi opis z okładki, „Kraina chichów”, to najsłynniejsza książka autora „Zaślubin patyków”. Czy to prawda, nie wiem, podejrzewam, że tak. Jest to jednak dopiero moje pierwsze spotkanie z autorem.

Postanowiłam przeczytać, bo był taki okres, kiedy „Kraina chichów” gościła w wielu recenzjach i wszystkie ją polecały. Zainteresował mnie również tytuł, ciekawiło mnie, co dokładnie oznacza. Okazuje się, że jest to tytuł jednej z książek Marshalla France’a, na którego punkcie bzika ma Tomasz Abbey.

Pewnego dnia Tomasz spotyka w antykwariacie kobietę, od której odkupuje pozycję swojego ulubionego autora za 100 dolarów. Saxony, bo tak ma na imię dziewczyna, zaczyna się interesować, po co mu książka i tak odnajdują wspólną pasję, jaką jest osoba Marshalla. Jako iż marzeniem Toma jest napisanie biografii pisarza, udają się do Galen, gdzie mieszka jego córka i tam zaczyna się ich dziwna przygoda.

Czyta się szybko, a że książka nie jest długa, akcja również nabiera tempa w miarę posuwania się naprzód. Początkowo zwykłe miasteczko, zmienia się w tajemnicę do odkrycia. Ludzie, którzy nie przejmują się śmiercią, gadające zwierzęta i do samego końca podstępna Anna – córka Marshalla. Podobało mi się również zakończenie, które jakby nie patrzeć, nie było szczęśliwe.

Z książką czas spędziłam miło, ale jak dla mnie mimo wszystko nie była to rewelacja. Po prostu dobra rozrywka, którą oczywiście cenię. Myślę, że przeczytać warto chociażby ze względu na nietuzinkową fabułę i oryginalny pomysł. 

***

Kochani, mam dla was kupon rabatowy do wykorzystania w księgarni www.profit24.pl
SGNATNGTDBES

* Rabat naliczany od ceny katalogowej na całą ofertę z wyłączeniem wydawnictw szkolnych i akademickich.
Rabaty nie sumują się. Jeżeli w chwili składania zamówienia obowiązuje wyższy upust na poszczególne
tytuły niż kod rabatowy udzielony zostanie rabat korzystniejszy dla klienta. Kod rabatowy ważny do
19.12.2011 do północy. 

Zapraszam do wykorzystania :)

sobota, 19 listopada 2011

MAŁGORZATA NAPIERAJOWA "Jej mężczyźni"


Przy wyborze tej książki sugerowałam się tytułem przede wszystkim, stąd moje zdziwienia fabułą. Spodziewałam się historii kobiety wyzwolonego, swego rodzaju femme fatale, otrzymałam za to historię życia Marii Pietkiewicz i, tu oddaję honor, jej mężczyzn.

Marysia, bowiem od dziecka dorastała w świecie mężczyzn. Po śmierci mamy wychowywali ją wujek i ojciec, na skutek wypadków, jako nastolatka została zgwałcona w lesie przez trzech chłopców, co mocno odcisnęło się na jej psychice. Później wyszła za mąż i urodziła bliźniaczych synów.

Cała opowieść obraca się głównie wokół mężczyzn, w większości są to mężczyźni, którzy nieba by naszej bohaterce przychylili. Nic dziwnego, sama Marysia nie dość, że piękna i mądra, jest również dobra, życzliwa i utalentowana.

Autorka stworzyła dobrą, inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami historię rodzinną, którą czyta się szybko i przyjemnie. Co ciekawe, książka pisana jest niemal ciągiem, małe przerwy pomiędzy dłuższymi wypowiedziami, pozwalają nam się bez trudu zorientować kiedy przechodzimy do kolejnego wątku. „Jej mężczyźni”, jest lekturą pełną ciepła, humoru, przeplatana opowieściami z przeszłości i aurą takiego domowego bezpieczeństwa.

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o okładce. A ta, już od samego początku przykuła moją uwagę i naprawdę mi się podoba. Pasuje jak ulał do rudej i ślicznej Marii, ma też w sobie aurę tajemniczości i coś intrygującego.

Jedyne, co mi w niej nie pasowało, to pewna nieautentyczność. Może zwyczajnie się czepiam, ale Małgosia była dla mnie za „wzorcowa”, jej dialogi z synami, choć całkiem naturalne w realnym życiu, wydawały mi się momentami sztuczne i przerysowane. Nie wiem też, dlaczego młodych pisarzy cechuje specyficzny styl, który bardzo łatwo jest rozpoznać. Szczególnie widać to na przykładzie autorów polskim, którym jeszcze trochę brakuje do pisarzy obcojęzycznych.

Myślę jednak, że Pani Napierajowa napisze jeszcze nie jedną dobrą powieść, którą chętnie przeczytam. Szczerze jej kibicuję i trzymam kciuki.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Novae Res. Dziękuję!
www.novaeres.pl

wtorek, 15 listopada 2011

GUSTAW HERLING-GRUDZIŃSKI "Inny świat"

 Gustaw Herling-Grudziński ma dosyć ciekawy życiorys. "Inny świat", to jego relacja z pobytu w sowieckim łagrze. Został tam osadzony niesłusznie i podczas, gdy przebywał w obozie, zebrał całkiem ciekawy i wstrząsający materiał na książkę.


W "Innym świecie" poznajemy łagry od podszewki. Grudziński opowiada nam o śledztwie, w trakcie którego więźniowie byli bici i zmuszani do podpisywania fałszywych aktów oskarżenia, o przewozie do obozu pracy, o podziale przestępców na politycznych i "urków", czy o samej pracy np. w lesie.


Osobiście nie potrafię sobie wyobrazić życia w tak spartańskich warunkach. Przy temperaturach dochodzących do minus czterdziestu stopni, ci ludzie musieli wychodzić do pracy, na wpół rozebrani, harować ciężko cały dzień, a otrzymywali za to 300g chleba  i miskę najrzadszej kaszy.


Każdy rozdział dotyczy bądź innej osoby, bądź innego wydarzenia w łagrze. Czytamy np. o Kostyliewie, który co jakiś czas opalał sobie rękę w piecu, aby uniknąć pracy, czy o Marusi zgwałconej przez ośmiu urków. Najważniejsze jest to, że w książce nie ma owijania w bawełnę. Wszystkie spiski, donosicielstwo, kradzieże chleba są tam na porządku dziennym, choć dla nas jest to coś niepojętego. Nie ma wzajemnej pomocy, mało kto potrafi zdobyć się na jakikolwiek odruch z głębi serca, bo najczęściej za takie przejawy dobroci płaci się własnym życiem. Ludzie zamieniają się w zwierzęta, to smutne, ale niestety prawdziwe. 


Czyta się bardzo szybko, historie są wciągające i przejmujące do głębi. Myślę, że książkę tę warto znać nawet pomimo faktu, że jest szkolną lekturą i będzie trzeba przeczytać ją z musu. Nie radziłabym się tym w ogóle sugerować, przy lekturze zapomina się o fakcie, że kazano nam ją przeczytać. Robi się to dla siebie, żeby poznać kawałek historii, choć brutalnej, to jednak naszej.


Zaznaczam też, że łagry, to całkiem inna historia niż obozy koncentracyjne, więc nie zaniechujcie czytania, nawet jeśli zetknęliście się wcześniej z "Opowiadaniami" Borowskiego na przykład.
Ja polecam, choć przyznam, że lektura nie jest przyjemna w odbiorze i mocno działa na psychikę.

wtorek, 8 listopada 2011

AGNIESZKA NIEZGODA "Dobranocka"


Pani Agnieszka z zawodu jest dziennikarką. Pisała na łamach „Polityki”, „ELLE” oraz „Twojego Stylu”. „Dobranocka”, to jej debiut powieściowy. Dosyć odważny i przyciągający czytelnika przede wszystkim poruszoną tematyką.

Majka, jak autorka, jest dziennikarką. Ma dużo pieniędzy, pieska Bazylego, męża, z którym właśnie się rozwodzi. Jej aktualny partner przestaje spełniać oczekiwania, więc rzuca go i zdaje się na los. Wyrusza na łowy, a my czytamy o tych jej podbojach, rozmyślaniach nad mężczyznami, próbach znalezienia szczęścia, nie tylko przy okazji miłości na kilka randek i wspólnej nocy.

Bardzo kobieca książka. Myślę, że wyłącznie dla kobiet, bo nie jeden mężczyzna mógłby się przy niej poczuć nieswojo, zacząć kipieć gniewem lub robić jakieś analizy porównawcze. Rozbiera się tam mężczyzn na części pierwsze, analizuje, testuje i rzuca, gdy nie są dosyć dobrzy. Odziera się ich ze złudzeń, sztuczności, urojeń i fetyszów. Samo życie, powiedziałabym. Każda z nas znajdzie w niej coś dla siebie, może będzie to jedynie miła rozrywka, a może troszkę ukojenie w bólu po stracie modelowego samca.
Lubię sobie od czasu do czasu przeczytać o takich wyzwolonych kobietach, które niczego się nie boją, potrafią postawić na swoim, zrobić wokół siebie szum. Może to dlatego, że sama nie jestem tak odważna, że troszkę je podziwiam, chociaż zazwyczaj nie mówi się o takich osobach z sympatią.

Sami bohaterowie bardzo ciekawi i barwni, myślę, że autorka celowo wybrała kilka modeli mężczyzn, które skutecznie zdemaskowała, niektórych pochwaliła, innych zwymyślała. Pomysł zmiany imion genialny: Gucio, Rumcajs, Bzyk Cytrynka, Bzyk Skarpetka. Każda nazwa kojarzy się z właścicielem, ciekawe rozwiązanie, urozmaica lekturę.

Podsumowując, przy książce miło spędziłam czas, pośmiałam się, zastanowiłam, doszłam do pewnych wniosków. Podobała mi się, każdej kobietce polecam. 

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nowy Świat. Dziękuję!
www.nowy-swiat.pl

niedziela, 6 listopada 2011

MAŁGORZATA GUTOWSKA-ADAMCZYK "Cukiernia pod Amorem. Hryciowie"


Wreszcie, po dość dużej przerwie doczekałam się ostatniej części sagi o rodzinie Zajezierskich. Czym prędzej zabrałam się więc za czytanie i… nie od razu potrafiłam się wciągnąć, tak jak przy poprzednich tomach. Składam to na karb długiego oczekiwania na ostatnią część, bo wkrótce po przeczytaniu kilku rozdziałów wszystko stało się dla mnie jasne i mogłam z uśmiechem na ustach kontynuować lekturę.

Tom trzeci, bardzo wiele nam wyjaśnia. Z reguły jest tak, że ostatnim tomom przypada to w udziale, więc myślę, że tym bardziej są przez czytelników wyczekiwane.
Tutaj przypada on na okres II Wojny Światowej, więc czytamy głównie o problemach rodziny Celiny z głodem, trudnymi warunkami życia, dowiadujemy się też, skąd w tej historii przybłąkał się Leon Hryć, przyszły mąż Celiny. Ogólniej mówiąc, poznajemy z bliska trud życia w Warszawie, eksterminację Żydów, masowe egzekucje. Ciekawym wątkiem są losy Giny Weylen, bohaterki, którą bardzo polubiłam za jej chart ducha i zaciętość.

Wiele rozdziałów poświęcono tym razem czasom współczesnym, do których przecież bardzo szybko zbliżały się te historyczne. Troszkę jestem zawiedziona rozwiązaniem historii tajemniczego pierścienia znalezionego przy wykopaliskach na Gutowskim rynku. Rację przyznaję jednak autorce – co za dużo to nie zdrowo, dowiadujemy się tylu ciekawych informacji, że ta o pierścieniu już nie jest tak priorytetowa, jak w tomie pierwszym.

Nie wiem, co jeszcze mogłabym powiedzieć, czego nie mówiłam przy recenzowaniu poprzednich części. „Cukiernię pod Amorem” na pewno będę wspominać bardzo miło, na pewno też za jakiś czas do niej wrócę. Ze wszystkich trzech tomów najbardziej podobał mi się chyba pierwszy – zazwyczaj mam sentyment do początków, które wprowadzają mnie w daną historię.

Polecam osobom lubiącym sagi rodzinne, tajemnicze odkrycia z przeszłości. Jeśli macie ochotę odprężyć się, przeczytać naprawdę ciekawą i wciągającą swą fabułą książkę, czy może odpocząć od lektur pełnych zwrotów akcji i dynamiki wychylającej się z każdej strony, to ta trylogia jest dla was.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nasza Księgarnia. Dziękuję!
www.nk.com.pl

czwartek, 3 listopada 2011

PAWEŁ OLEARCZYK "Nie pytaj mnie o Rose"


Paweł Olearczyk pisał swoją powieść w oparciu o własną historię, która niestety nie skończyła się tak dobrze, jak przygoda 27-letniego Krzysztofa – głównego bohatera „Nie pytaj mnie o Rose”. Zacznijmy jednak od początku.

Krzysztof jest uzależniony od Internetu, żyje za pieniądze matki, nawet spowiada się za pomocą komputera. Jest zachwycony swoim stylem życia… do czasu. Pewnego dnia dostaje wiadomość od Rose, dziewczyna aktualnie przebywa w Nigerii i potrzebuje pomocy. Początkowo nieufny, w końcu daje się wciągnąć w korespondencję z nieznajomą. W międzyczasie umiera jego jedyna najbliższa osoba – matka, a Rose zapada się pod ziemię. Załamany mężczyzna chce popełnić samobójstwo, kupuje pistolet i wybiera się na cmentarz, by skończyć z sobą przy grobie rodzicielki. Ratuje go artykuł w gazecie – rzekomo porwana kobieta, to nie kto inny, jak jego Rose. Krzysztof, czym prędzej zmienia plany, na priorytet wysuwa się znalezienie ukochanej, a w razie niepowodzenia, ta druga, śmiercionośna opcja.

Cóż, spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Uzależnieniu Krzysztofa poświęcony jest tylko jeden, pierwszy rozdział. Później nasz bohater przestaje być komputerowym maniakiem, co wydaje się dziwne, gdyż nie sądzę, iż uzależnienia mogą przechodzić po jednym dniu za sprawą nieznajomej piękności. Tak dobrze niestety nie ma. Historia z Rose jest tak niewiarygodna, że nawet mocno się starając, nie potrafiłam się w nią wczuć. Autor chciał stworzyć opowieść o mężczyźnie, który powraca do „świata żywych” dzięki dziewczynie w potrzebie, ale w moim odczuciu w ogóle mu się to nie udało. Może nie aż tak, hmm… nie pykło. Całość była mocno naciągana, dialogi momentami aż infantylne. Bohaterowie różnorodni, niestety dosyć słabo zarysowani, każdy ma jakąś tam cechę charakterystyczną, ale cecha ta szczególnie się nie wyróżnia.

Nie chciałabym całej powieści oceniać negatywnie, bo moje zdanie jest całkowicie subiektywne, a książka może znaleźć jakieś grono odbiorców, którym trafi w gust. Główne przesłanie, dotyczące przestrogi przed izolowaniem się od realnego życia tym internetowym, zostało pokazane dosyć trafnie, jednakowoż pobieżnie.
Osobiście niestety nie polecam, jedynym ogromnym plusem jaki tu widzę, jest fakt, że książeczka liczy sobie nieco ponad sto stron, więc szybko ją połknęłam.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Novae Res. Dziękuję!
www.novaeres.pl

wtorek, 1 listopada 2011

TADEUSZ BOROWSKI "Opowiadania"

"Opowiadania" Tadeusza Borowskiego, to niejako troszkę jego biografii. W każdym z nich, możemy znaleźć jakieś alter ego autora, który zna rzeczywistość obozów koncentracyjnych, gdyż sam w nich przebywał. 


"Pożegnanie z Marią" ukazuje nam życie w okupowanej Warszawie, gdzie codziennie odbywają się łapanki. Tytułowa Maria, to po części miłość Borowskiego - Maria Roude. "Dzień na Harmenzach", to ukazanie nam jak traktowani byli ludzie przybywający wagonami do Oświęcimia. Chorzy do krematorium, zdrowi do pracy, matki wyrzekające się własnych dzieci i totalna znieczulica na śmierć i cierpienie. "Ludzie, którzy szli" traktuje o niekończących się pochodach nowo przybyłych, których droga prowadzi głównie do komina. "Bitwa pod Grunwaldem" ma dodać otuchy więźniom którzy zostali wyzwoleni i palą kukły esesmanów. W rzeczywistości pokazuje, jak kruche jest ludzkie życie i jak łatwo ktoś może go nas pozbawić. "U nas w Auschwitzu..." natomiast, przedstawia różnice między Auschwitz, a Birkenau, oraz to, że w obozie nie można ufać nikomu, bo można przez to tracić życie.


Rzeczywistość obozowa opisana w kilku krótkich opowiadaniach. Nie poświęcisz im dużo czasu, a dowiesz się rzeczy, o których nie umiesz myśleć, a które działy się na prawdę. Czytasz o ludziach, którzy dopuszczali się najgorszych zbrodni, żeby móc przeżyć chociaż jeden dzień więcej. 
Dla mnie niepojętym było, że ktoś mógł dobrowolnie posłać swoją całą rodzinę do gazu. Dla nich, to było jedyne właściwe wyjście, wybawienie ukochanych od cierpienia i głodu. Najgorsze jest to, że nikt z nas nie może przewidzieć, jak zachowałby się w takiej sytuacji, bo nikt nawet nie wyobraża sobie, że coś takiego mogłoby mu się przydarzyć.


Polecam każdemu literaturę obozową, bo choć jest niewiarygodnie smutna, wstrząsająca i przerażająca, to pozwala nam poznać część przecież naszej rodzimej historii. 


Zapraszam wszystkich do odwiedzenia zakładki Antykwariat. Wystawiłam tam książki, które sprzedam, bądź wymienię :)

środa, 26 października 2011

JERZY KOSIŃSKI "Malowany ptak"


Jerzego Kosińskiego kojarzę, bo napisał „Malowanego ptaka”, o którym swego czasu słyszałam bardzo wiele. Nie wiem, czy słowa „pozytywna recenzja” oddadzą ducha tej książki. Komuś z pewnością może się podobać. Ja mam raczej mieszane uczucia, ale o tym za chwilkę.

Głównym bohaterem jest sześcioletni chłopiec. Rodzice, chcąc go uchronić od zgładzenia, oddają go pod opiekę obcej kobiecie. Gdy ta umiera, chłopczyk jest zdany tylko na siebie, a że ma czarne włosy i oczy, ciągle jest bity i prześladowany.

Właściwie nie wiem, co mam napisać o tej książce. Wprowadzenie do fabuły jak zauważyliście zredukowałam do niezbędnego minimum, nie chciałabym, bowiem zdradzać zbyt wiele. Czytałam z zapartym tchem, chociaż nie raz byłam wręcz przerażona tym, co działo się na kartkach książki, nie raz też w oczach stawały mi łzy.

„Rozwścieczeni żołnierze otoczyli wieśniaka, ponownie obezwładnili i zaczęli gwałcić. Później wykastrowali go na oczach żony i córek. Oszalała kobieta rzuciła się na pomoc mężowi, drapiąc i gryząc oprawców. Wyjąc z radości Kałmucy pochwycili ją, siłą otworzyli jej usta i wepchnęli do gardła krwawy ochłap mięsa”*

Ta opowieść, to na pewno nie coś, o czym prędko się zapomina. Myślę, że obraz wszystkich opisanych tam okrucieństw zostanie mi w głowie na długi czas. Najbardziej uderzyło mnie to, że dziecko z początku książki w niczym nie przypominało 12-letniego MĘŻCZYZNY z zakończenia. Widać tu, ile potrafi znieść człowiek, jak zmienia się w wyniku zła, które w ogóle go nie opuszcza, jak uczy się żyć wśród tego zła.

Tłem powieści jest II Wojna Światowa, więc jak można się domyśleć, masowe zabijanie Żydów. Chłopiec, widząc pociągi z „transportem” tych biednych ludzi, miał świadomość, że lada moment może do nich dołączyć. I, może to troszkę dziwnie zabrzmi, ale uważam, że to byłoby jego wybawieniem, bo po wojnie i tak był już nadto zepsuty, żeby normalnie „żyć”.

Polecam, choć jest to lektura niezwykle ciężka, dla ludzi o naprawdę mocnych nerwach, lub dla tych, którzy chcą wiedzieć więcej. Nie wyobrażam sobie, że można nie chcieć jej znać, choć wstrząsa do głębi i wywołuje jak najgorsze odczucia od strachu, przez obrzydzenie po gniew.

* Jerzy Kosiński „Malowany ptak” str. 234

sobota, 22 października 2011

ANNA STASZEWSKA "Każdy by się chciał powiesić"


Macie tak czasem, że chcielibyście się powiesić? W książce Pani Anny każdy by chciał, ale niestety życie nie jest tak proste, żeby to wykonać.

Główna bohaterka, Joanna, w życiu ma wiele pecha dostarczającego czasem wiele śmiechu (niekoniecznie jej oczywiście). Pierwszy mąż ją zdradzał, ale co tam, nadal utrzymuje z nim przyjazne stosunki, z obecnym facetem, Piotrem, za dwa miesiące bierze ślub, a nawet nie jest pewna czy tego małżeństwa chce. Cóż, nic dziwnego, że czasem ma ochotę się powiesić.
Asia jest osobą barwną – to ona łamie sobie palec, próbując go nastawić, zdziera sobie skórę z połowy twarzy, gdy chce ratować dziecko przyjaciółki, które niekoniecznie wymaga ratunku. To właśnie ona ma najlepszych przyjaciół, jakich można sobie wymarzyć, ma też schizofrenię i chodzi do psychiatry.

Lektura cieniutka – 200 stron do połknięcia na jeden raz. Dodajmy, że strony te aż tryskają niekiedy wisielczym humorem, a całe życie głównej bohaterki składa się na jeden wielki komedio-dramat.
Tytuł chwytliwy, bez problemu złapał mnie w swoje sieci, chociaż nie do końca wiedziałam, czego tu się właściwie spodziewać. Do okładki też się nie przyczepię. Choć nie jest jakaś nadzwyczajna i wyszukana, to zwyczajnie mi się podoba.

Kolejny plus – oryginalni bohaterowie, niezwykle różnorodni i o dzikich wręcz charakterach. Momentami czułam się, jakbym patrzyła na siebie, a dodać trzeba, że czasem jestem troszkę szalona.
Prócz kwestii rozrywkowych, książka zawiera też uniwersalne przesłanie, jakim jest przyjaźń. Dzięki przyjaciołom Asia ma szansę wypłynąć na powierzchnię, uśmiechnąć się, zrobić coś szalonego, a czasem i się zdenerwować. Myślę, że Pani Staszewska chce nam przekazać, co tak naprawdę w życiu się liczy, na co powinniśmy zwracać uwagę w doborze znajomych. Wreszcie, komu możemy ufać.

Polecam w celach czysto rozrywkowych, w ramach uciekania od szarej i nudnej rzeczywistości. Dla tych, którzy chcą czegoś ambitnego, raczej nic się tutaj nie znajdzie. Pyszna zabawa.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nowy Świat. Dziękuję!
www.nowy-swiat.pl

wtorek, 18 października 2011

EWA LENARCZYK "W poszukiwaniu szczęśliwego domu"


Panią Lenarczyk pewnie wielu z was kojarzy z książki pt.: „Nasza klasa i co dalej”. Pisarka debiutowała w 2010 r. powieścią „Zojda z Bieszczad”. Aktualnie zajmuje się marketingiem sieciowym Polskiego Kolagenu, a w przygotowaniu ma romans pod tytułem „Kochaj mnie od morza do morza".

Główna bohaterka, Ewelina Jasińska, wraz ze swoją przyjaciółką Basią, wyjeżdża do Ameryki szukać pracy. Traf chce, że po miesiącu spędzonym przy garach, dziewczyna za namową Basi, przenosi się do pracy w klubie nocnym, gdzie obejmuje posadę kelnerki. W ramach obowiązków dziewczyny jadą na bal, gdzie w strojach z minionej epoki, mają zabawiać gości i być miłym dodatkiem do imprezy. Tam też Ewelina poznaje Filipa i jej życie zmienia się w bajkę.

Nie ukrywajmy, że na książkę skusiłam się głównie przez okładkowe zdanie o treści: „Współczesna historia o Kopciuszku!”. Tekst chwytliwy i trafny, bo Ewelina faktycznie jest takim Kopciuszkiem, którego życie zmienia się po balu. Nagle szara myszka klepiąca w Polsce biedę zostaje wyniesiona na salony. Cała ta historia, choć piękna, jest też bardzo naiwna i mało prawdopodobna w prawdziwym życiu. Główna bohaterka jak dla mnie za szybko podejmuje decyzje, początkowo tak silna, w końcu daje się trochę omamić luksusom i pieniędzmi. Na szczęście końcówka całkowicie ratuje jej twarz, uważam, że dobrze to autorka rozegrała, choć dosyć przewidywalnie, niestety.

Ponadto, na minus zaliczam też wszelkie sceny erotyczne, których opisy pasowały do książki jak przysłowiowa pięść do oka. Nie były może aż tak ordynarne i wyuzdane, ale uważam, że lepiej sprawdziłby się delikatny opis, nawet nie samego aktu, ale na przykład wprowadzenia do niego niż to, co zaoferowała nam Pani Lenarczyk. Zdaję sobie sprawę z tego, że pisarce chodziło też o przedstawienie sytuacji za granią z troszkę innej strony, chciała zapewne pokazać również niebezpieczeństwa czyhające na nieodpowiedzialne dziewczyny, nie do końca wyszło to jednak dobrze.

Przyczepię się też do okładki, która znów mi nie pasuje do tej bajkowej historii, ale to już jest chyba indywidualna kwestia gustu. U mnie gra tak ważną rolę, bo zawsze zwracam uwagę na szatę graficzną.

Pomimo wszystkiego, lektura była przyjemna, czytało się ją szybko, losy Eweliny wciągały. Na pewno jest to miła odskocznia, działająca na wyobraźnię, bo w końcu, która kobieta nie chciałaby choć przez chwilę zostać prawdziwą księżniczką?

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Novae Res. Dziękuję!
www.novaeres.pl

piątek, 14 października 2011

WOJCIECH CEJROWSKI "Gringo wśród dzikich plemion"


O „Gringo…” słyszałam już od bardzo dawna w samych superlatywach. Postanowiłam przeczytać, tym bardziej, że lubię książki podróżnicze napisane w ciekawy i potrafiący zainteresować czytelnika sposób. Moje zaciekawienie Cejrowskim wzrosło, gdy dojrzałam go na targach książki. Stał uśmiechnięty bez butów, a w oczy rzucały się jego czerwone skarpetki.

Książkę w końcu dopadłam w bibliotece. Cieszyłam się tym bardziej, że moja wersja miała „pachnieć dżunglą”. Klops, jak można się było domyśleć, poprzedni „pożyczacze” wywąchali już cały aromat. Na szczęście ów zapach, do czytania nie był mi szczególnie potrzebny, gdyż zagłębiając się w lekturę, dżunglę czuć nawet w środku zimy.

Słowo „gringo”, oznacza tyle, co „biały”. Każdy mieszkaniec puszczy, właśnie w ten sposób zwracał się do autora. Mogłoby się wydawać, że to troszkę obraźliwe, ale „Gringo” brzmi tam i ładnie, i naturalnie, i najzwyczajniej w świecie pasuje.

Książka jest jedną wielką opowieścią o przygodach, niebezpieczeństwach, poznawaniu nowych rzeczy. Przede wszystkim, jest to jednak historia o różnych plemionach Indian, które, choć z pozoru do siebie podobne, mają odrębne zwyczaje.

Wszystko czyta się na jednym wdechu. Nie jest to suchy i nudny opis faktów. Każdą przygodę przeżywa się razem z Cejrowskim, czasem śmiejąc się, czasem niedowierzając jego pomysłowości chociażby przy prozaicznej czynności, jaką jest wjazd do danego państwa bez ważnej wizy (pisarzowi raz udało się wjechać okazując książeczkę zdrowia).

„Motyl – bardzo delikatne słowo. Zwiewne; zupełnie jak… motyl. Po angielsku też jest delikatne – butterfly. [...]
Jest takie… maślane.
Po francusku, z kolei, śliczne, drobniutkie „papillon”.
Po hiszpańsku, urocze – „mariposa”.
Po rosyjsku, kochane – „baboćka”.
A po niemiecku SCHMETTERLING! No cóż.”

Bardzo się cieszę, że wreszcie udało mi się przeczytać. Na pewno też zabiorę się za inne książki tegoż pisarza-podróżnika. Mam tylko nadzieję, że w przyspieszonym terminie… i że będą jeszcze lepsze od tej. Polecam każdemu, nie radzę sugerować się gatunkiem, przytoczony przeze mnie fragment dokładnie oddaje charakter książki, w tym tonie jest utrzymana, więc sądzę, że każdemu coś się w niej spodoba.

niedziela, 9 października 2011

ALLIE LARKIN "Zostań"


W wyborze tej książki sugerowałam się okładką i opisem na niej umieszczonym. Chciałam przeczytać książkę, która w dużej mierze dotyczy psa, jego relacji z człowiekiem. Dostałam to tylko w pewnym sensie.

Po ślubie miłości jej życia i jej najlepszej przyjaciółki, Savannah postanawia zrobić to, co zrobiłaby większość z nas będąc na jej miejscu – zalać się w trupa. W czasie libacji ogląda stary odcinek „Rin Tin Tina” i budzi się w niej pragnienie posiadania owczarka niemieckiego. Czym prędzej więc zasiada przy laptopie i takowego zamawia przez Internet. Okazuje się, że jej marzenie doszczętnie rujnuje jej finanse, a mały piesek, którego zamówiła, wcale nie jest taki mały. Prawdę mówiąc jest ogromny i reaguje tylko na polecenia wydawane w języku słowackim. Wyobraźcie sobie jej przerażenie. Na ratunek, całkiem przypadkiem, przybywa Alex – weterynarz Joego, a Van przekonuje się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.

Jak mówiłam, spodziewałam się książki w dużej mierze dotyczącej relacji pies-człowiek. Okazało się, że „Zostań” jest raczej romansem, co na szczęście nie umniejszyło mi radości z czytania – romanse lubię.

Joe jest w tej książce takim spoiwem i lekarstwem na smutki. Dzięki niemu Van odkochuje się w Peterze, zaczyna zauważać jego wady i wreszcie traktuje tak, jak na to zasłużył. Dzięki niemu też, poznaje Alexa. Tu jego rola zasadniczo się kończy, bo choć ciągle jest obecny niemal na każdej stronie, to uwaga skupia się raczej na Savannah.

Zawiedziona bynajmniej nie jestem, przeczytałam w pewnej mierze zabawną, w pewnej również poważną i poruszającą dość ciężkie tematy książkę o przyjaźni między człowiekiem a zwierzęciem, zrelaksowałam się i miło spędziłam przy niej czas.
Prócz tego, że jest to romans, są w niej też opisane tematy czysto egzystencjalne, choroba i śmierć mamy Van, która była dla niej bardzo ważna, niezrozumienie przez przyjaciela, w pewnym sensie też zaślepienie, pogoń za pieniądzem, wysuwanie go na piedestał.

Bohaterowie bardzo mi się spodobali, Alex był przeciwieństwem ideału mężczyzny o nienagannym wyglądzie, zawsze w troszkę przybrudzonym stroju, roztargniony, ale kiedy trzeba profesjonalista, Van wspaniale do niego pasowała. Najbardziej polubiłam Louisa, faceta po 80, który był najmilszym i najbardziej czarującym starszym panem, o jakim czytałam.

Jestem jak najbardziej zadowolona z lektury, polecam fanom psiaków w literaturze, dobrego romansu i niezobowiązującej lektury.

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nasza Księgarnia. Dziękuję!
www.nk.com.pl

czwartek, 6 października 2011

SYLWIA KUBRYŃSKA "Last minute"

Sylwia Kubryńska jest ciekawą świata kobietą z pasją, jaką jest pisanie. Otrzymała kilka wyróżnień z konkursach, jej teksty można znaleźć w pismach artystycznych, czy na blogu. Jak mniemam „Last minute” jest jej debiutem powieściowym.

Główna bohaterka, Agnieszka, ma 30 lat, została zwolniona z pracy, ma ogromne kłopoty z migreną, na domiar wszystkiego rozstaje się z mężczyzną. Poznajemy ją w szpitalu, gdzie leży bez ruchu walcząc z bólem. Brzmi bardzo znajomo, wiele książek teraz posiada taką, mało oryginalną, powiedziałabym, tematykę. Nie to jest jednak głównym motywem książki.

Wraz z Agnieszką i jej niezastąpioną przyjaciółką Zuzanną wyruszamy na wycieczkę last minute do Tunezji. Tam zaś, mamy okazję zaobserwować całkiem inny świat. Pełen ciepła, życzliwości i radości widzianej na każdej mijanej twarzy. Bohaterkom aż w głowach się nie mieści, przecież Ci ludzie niczego nie mają, a zawsze się śmieją. Kobiety zasypywane są tam komplementami, zakochują się w nieodpowiednich mężczyznach, traktowane są jak bóstwa.
„Last minute”, to nie tylko powieść o Tunezji. Przeplata się tam kilka wątków, próba przyjaźni, konflikt rodzinny, przedawnione sprawy i niewypowiedziany żal. Przeszłość miesza się z teraźniejszością, wszystko to jednak Pani Kubrańska serwuje nam tak, byśmy bez trudu potrafili ogarnąć.

Czytając, kobieta chce tam być, chce być podziwiana, chce czuć się piękna i najważniejsza, choćby to była tylko ułuda, choćby miała zostać oszukana i porzucona. Piękny kraj, kolorowy, uderzający zapachami i barwami, które niemal emanują ze stron powieści.

Lektura wciąga, jest napisana lekko, czasem pojawi się jakieś obcojęzyczne słówko, wkradnie się wulgaryzm. Czasem można się przy niej uśmiechnąć, zaśmiać nawet. Może też zastanowić nad kruchością istnienia, nad wielkością podejmowanych decyzji.

Jedyne, co mi tam nie pasuje, to okładka. Kobieta z rudymi włosami, prawdopodobnie pierwowzór Agnieszki. Obrazek za statyczny, nie pasujący do temperamentu głównej bohaterki, czy twardego spojrzenia na świat Zuzanny. O wiele bardziej podobałby mi się tam jakiś krajobraz Tunezji, te kolory, zapachy.
Nie mniej jednak całość przedstawia się nader interesująco, ja to kupuję i do tej pięknej, pachnącej Tunezji chcę!

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nowy Świat. Dziękuję!
www.nowy-swiat.pl


wtorek, 4 października 2011

STANISŁAW IGNACY WITKIEWICZ "Szewcy"


Witkacy znany jest zapewne dlatego, że jest „Szewcy” są lekturą szkolną. Jako osoba niezwiązana z pisarstwem również jest bardzo interesujący, chociażby z tego względu, iż popełnił samobójstwo.

„Szewcy”, to lektura krótka, składająca się z trzech aktów. Niestety nie jest to książka łatwa w odbiorze i , jak powiedziała moja polonistka, żeby ją zrozumieć, należałoby przeczytać co najmniej ze dwa razy. I tak jest w istocie, gdyż lektura zawiera dużo metaforycznych i zawiłych sformułowań, ponadto gro przekleństw tak wymyślnych, że ciężko je przeczytać.

Fabuła nie jest skomplikowana. Pierwszy akt rozgrywa się w warsztacie szewskim, drugi w więzieniu, a trzeci w troszkę zmienionym zakładzie z aktu pierwszego. Bohaterów również nie ma wielu, mianowicie dwoje czeladników, majster Kajetan, księżna, Scurvy oraz kilku innych występujących jedynie epizodycznie. Główne rozważania dotyczą nacjonalizmu, kapitalizmu i utyskiwań szewców, którzy bez pracy nie mogą żyć i którzy wiecznie żalą się na swój los i brak dziwek. Z ciekawostek, słowo „dziwka” występuje tam, w co drugiej wypowiedzi.

Jeśli chodzi o mnie, „Szewcy” nie trafili w mój gust. Zmęczyłam ją w tempie ekspresowym, niewiele z niej zrozumiałam i pewnie bardzo szybko o niej zapomnę. Żaden z bohaterów nie był moim ulubionym, jedynie księżna rzuciła się w oczy, jako wiecznie spragniona pieszczot i wyuzdana kobieta, której wszyscy pragną, a którą mało kto może mieć.

Wrażenia po lekturze nijakie. Tym razem obszerność wypowiedzi bohaterów trochę zrekompensowała fakt, że jest to proza. Tylko tyle. Mam nadzieję, że omówienie książki na języku polskim troszkę rozjaśni mi w głowie, zdania jednak nie zmienię.

środa, 28 września 2011

ISABEL ABEDI "Lucian"

Panią Abedi poznałam zupełnie przypadkiem. Koleżanka poleciła mi jej inną książkę „Isolę”, którą niemalże wchłonęłam. Nic więc dziwnego, że na „Luciana” zdecydowałam się, gdy tylko wypatrzyłam, kto go napisał. Z gatunku jest to paranormal romance, czyli kategoria, do której od czasów „Zmierzchu” podchodzę z dużą rezerwą. Tutaj, moim dodatkowym ogranicznikiem były duże oczekiwania. Na szczęście „Lucian” im sprostał, a ja jestem pod wrażeniem pomysłu Isabel Abedi.

„- Czy przyszło ci kiedyś do głowy, że Lucian może… nie być człowiekiem?
Spuściłam wzrok.
- Nie – wyszeptałam. Pomyślałam jednak: „Tak”.”

Rebeka Wolff mieszka w Niemczech wraz z matką i jej przyjaciółką Wróbelkiem. Co środę urządzają sobie Ladies Night In. Polega to na tym, że na każdym spotkaniu jedna z nich wybiera, co będą robiły przez cały wieczór. Gdy królową Ladies Night jest mama Beki, Janne, jako zadanie specjalne ustanawia wygrzebanie ze starej szafy rzeczy do sprzedania na pchlim targu. Tej nocy dziewczyna znajduje swojego misia z dzieciństwa i śni jej się własna śmierć. Budzi się z krzykiem, a gdy podchodzi do okna zauważa dziwnego chłopaka wpatrującego się w nią. Na jego widok dziwnie się uspokaja i od tej pory stan ten towarzyszy jej ilekroć się ze sobą zetkną. A zdarza im się to coraz częściej i zawsze w dziwnych okolicznościach.

Zacznijmy od całkiem nieważnej rzeczy, jaką jest okładka. Przedstawia ona objętych chłopaka i dziewczynę, siedzących na łące przy niezbyt ładnej pogodzie. Nic nadzwyczajnego, chyba, że spojrzy się pod światło i zauważy, że chłopak ma… skrzydła.
Zaczarowała mnie ta książka, z każdą stroną zaskakiwała coraz bardziej. Przede wszystkim, nie ma w niej ani wampirów, ani wilkołaków, są za to anioły. Nie takie jednak zwykłe anioły, lecz osobliwe istoty, które wyglądają i zachowują się jak ludzie – z małymi wyjątkami.

Bohaterowie różnorodni, nie ma tylko czarnych i tylko białych. Lucian przystojny, jakżeby inaczej, ma w końcu zwracać na siebie uwagę. Rebeka natomiast nie jest klasyczną pięknością, nie jest również pierwowzorem ciapowatej Belli. Wszystkiego jest w niej po trochu, a to, czego brakuje uzupełnia jej blond włosa przyjaciółka Suse, która ma jeden niewielki defekt, o którym wie tylko grono najbliższych.
Zakończenie mocne i trzymające w napięciu do ostatniej litery. Nie wiadomo jak wszystko się skończy, w każdej chwili sprawy mogą przyjąć nieprzewidziany obrót.
Podsumowując krótko, to lubię.


Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nasza Księgarnia. Dziękuję!
www.nk.com.pl

sobota, 24 września 2011

ERIC EMMANUEL SCHMITT "Odette i inne historie miłosne"


„Odette i inne historie miłosne” od dawna miałam już w planach. Ostatnio częściej czytam książki Schmitta i bardzo je lubię, gdyż mają swój specyficzny klimat i nie są schematyczne, więc za każdym razem poznaję coś innego i nie mam szansy się tym znudzić.

Zazwyczaj unikam opowiadań. Dlaczego? Jest to dla mnie zbyt krótka forma literacka, gdy zaczynam się wkręcać w fabułę, to zazwyczaj opowiadanie dobiega końca i czuję ogromny niedosyt. Wypożyczając „Odette…” nawet nie wiedziałam, że są to opowiadania. Szczęście w nieszczęściu, gdybym wiedziała, pewnie zastanawiałabym się w nieskończoność, a nie wiedziałam i miło się zaskoczyłam. Nie pozostał mi również słynny niedosyt, z czego jestem zadowolona najbardziej.

Poznajemy osiem historii. Każda z nich dotyczy innego rodzaju miłości. Milionerka Wanda, łowczyni mężczyzn Helene, chora Idole, oszukana przez kochanka Aimee, Izabelle, która ma lęk przed seksem, bosa księżniczka Donatella, Odette Jakkażda i Olga, która wraz z innymi kobietami mieszka w łagrze. Opowiadania te są po prostu piękne, każde w swoim rodzaju, a wszystkie na ten sam temat, jakim jest miłość w czystej postaci. W tych ośmiu historiach jest zawarte osiem różnych sposobów na to, jak można kochać.

Książkę czyta się bardzo szybko, przechodząc od jednej historii do drugiej i koniecznie chcąc wiedzieć, co wydarzy się dalej. Z każdej opowieści na pewno dałoby się stworzyć powieść, ale wtedy straciłyby one swój urok. Choć raz przyznać muszę, że opowiadanie wygrało.

Moim ulubionym opowiadaniem było to o Idole, kobiecie chorej na Alzhaimera, która żyła w swoim własnym świecie, kochając, zapominając i przeżywając cierpienie. Historia ta pokazuje jej pogląd na świat, ale też bezradność jej rodziny, która nic nie może poradzić na postęp choroby.

Schmitt jest dla mnie mistrzem. O jego postrzeganiu miłości można czytać, z góry wiedząc, że będzie to coś głębszego, co na długi czas pozostawi ślad w pamięci, że nie będzie to jakieś ckliwe love story. Myślę, że prędko zabiorę się za jego kolejną książkę, a do tej jeszcze wrócę.

--*--

Zapraszam do Księgarni Poczytajka. Banner po prawej stronie :)

środa, 21 września 2011

LEW TOŁSTOJ "Anna Karenina tom II"


Uprzedzam, że w większości moja recenzja jest spoilerem, kto więc nie czytał pierwszego tomu, niech ominie znaczną część z początku :).


Ochoczo zabrałam się za drugą część książki, która zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Tym razem jednak, lektura nie była dla mnie tak przyjemna. 

Tom drugi skupia się przede wszystkim na perypetiach Kitty i Lewina – ich ślubie – i późniejszym życiu rodzinnym oraz relacjach Anny i Wrońskiego – Anna odchodzi od męża, nie uzyskawszy rozwodu i zamieszkuje z Wrońskim. Oczywiście jej życie nie jest już usłane różami, bo wszyscy potępiają to, co zrobiła, co w końcu prowadzi do tragedii. Pobocznymi wątkami są też te dotyczące Karenina i jego syna Sierioży, a także Błońskiego i Dolly, którzy mają poważne kłopoty finansowe.

Tym razem czytanie szło mi bardzo opornie, szczególnie zaś, długie opisy wyborów do samorządów, filozoficzne rozmyślania, czy nawet dość głupie w moim pojęciu monologi Anny. Męczyłam się i męczyłam, złapałam się nawet na myśli, żeby odłożyć i już do niej nie wracać. W końcu przebrnęłam i w sumie dopadło mnie kolejne rozczarowanie – zakończenie wypadło jakoś bez wyrazu. W tej części autor widocznie chciał pokazać klęskę Anny i szczęście Kitty, ale, jak wyraził się Iwaszkiewicz na tyle okładki, „zamiar ten Tołstojowi się nie udaje, nie ma w nim bowiem prawdy”. Z tym stwierdzeniem zdecydowanie się zgadzam, bo, choć pozornie Kitty szczęśliwa była, to jednak nie była to ta idylla, o której w pierwszym tomie marzył Lewin.

Cóż, z książkami bywa różnie, jedne bardziej przypadają do gustu, inne mniej. Jestem bardzo ciekawa, jakie powieść wywarłaby na mnie ogólne wrażenie, gdybym czytała ją w wersji jednotomowej, ciągłej. Niestety jest tak jest i w mojej opinii, ta część była tą „gorszą”, choć momentami podobała mi się, miała w sobie coś z tomu pierwszego. Jeśli więc ktoś już” Annę Kareninę” zaczął, to niech skończy, może tylko ja mam takie krzywe spojrzenie na ową książkę.