Jak głosi tekst z okładki: "Ciemniejsza strona Greya" to kilka deko lukru, szczypta pieprzu, kilka kropel perwersji i garść pikanterii. Ja ujęłabym to w nieco innych proporcjach, zdecydowanie przeważałby lukier.
Drugi tom trylogii E. L. James jest bezpośrednią kontynuacją części pierwszej, nie ma zatem możliwości czytania od środka (choć z pewnością uchroni was to przed atakiem "Wewnętrznej Bogini"). W tej książce zimny jak lód Christian Grey postanawia zmienić się dla pierwszej dziewczyny, która zawładnęła jego sercem - Anastasii Steele. Oczywiście na początku dosyć opornie mu to idzie, do tego jest zazdrośnikiem, a że pieniędzy ma w bród, to potrafi nieźle skomplikować swojej dziewczynie życie. O jego ciemniejszej stronie nie wspomnę ani słowem. Wydaje mi się, że nie muszę, każdy pewnie się jej domyśla.
Trudno ukryć, że fenomenem książki jest seks. Wręcz przeciwnie, wszyscy to podkreślają. Fabuła jest zwyczajna i prosta jak budowa cepa, więc nie zrobiłaby z tej książki bestselleru. Seks pojawia się właściwie na co drugiej stronie i to pewnie te strony tak przyciągają kobiety z całego świata. Do grona wspomnianej już wewnętrznej bogini, Św. Barnaby i przygryzania warg dumnie dołączyła podświadomość. Mam wrażenie, że pierwsza trójka bez bicia ustąpiła jej pola - z jednej strony to dobrze, z drugiej, wrzucamy podświadomość na czarną listę.
Sumując to wszystko, otrzymujemy dobrą powieść erotyczną, bo wątki erotyczne napisane są z ogromną pieczołowitością. Niestety całość psuje lawina lukru i denerwująca osobowość głównej bohaterki.
Zaczęłam pierwszy tom i nie dokończyłam :)
OdpowiedzUsuńNigdy nie przyglądałam się tej książce w księgarni czy bibliotece, ale przeczytawszy zacytowany przez ciebie opis z okładki, widzę, że przypomina on recepturę, całkiem fajny zabieg. ;)
OdpowiedzUsuń