A oto i moje kolejne spotkanie ze sławną już akcją „Włóczykijka”. Kolejny raz wspomnę, że cieszę się, iż biorę w niej udział, gdyż poznaję książki, których pewnie nie wzięłabym do rąk, gdyby nie akcja. Przejdźmy jednak do książki.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, gdy wzięłam do rąk „Spaloną różę”, to tekst z tyłu okładki informujący o wieku autorki. Ania Walczak, ma, bowiem tylko 14 lat, więc debiutowała bardzo młodo. Pisać zaczęła na blogu, jest to jej pasja, która pozwoliła jej spełnić marzenie i wydać swoją własną książkę. Po takim wstępie, nastawiłam się dosyć sceptycznie, zawsze podchodzę tak do pozycji pisanych przez młodych autorów.
Fabuła jest dosyć oryginalna. Medison Carmen umawia się ze swoim wrogiem sprzed lat, Danielem Brooginsem, by zaproponować mu… małżeństwo. Decyduje się na ten krok, gdyż jest biedna, regularnie bije ją ojciec i dla nikogo nic nie znaczy. Daniel ma zapewnić jej byt, tylko tyle od niego oczekuje. Propozycja jest o tyle kusząca, że mężczyzna ostatnio założył się o dużą sumę, że się w końcu ustatkuje, w co nikt nie wierzy. Czy największym wrogom uda się zamieszkać pod jednym dachem i nawzajem się tolerować?
Czyta się szybko i przyjemnie, ale cała historia jest nieco naiwna i mocno naciągana. Daniel praktycznie od razu zgadza się na ślub, wiele sytuacji jest przewidywalnych, choć autorka, co rusz wplata jakiś nowy wątek, aby swoją powieść nieco urozmaicić. Fabuła jest dobra, myślę też, że mało powtarzalna, do tej pory nie spotkałam się z takim pomysłem.
Zakończenie niestety przewidywalne, choć przez chwilkę zastanawiałam się nad tą mroczniejszą opcją. Sam finał został wpleciony dosyć niefortunnie, w ogóle nie pasował mi do całości książki, wyrósł tam, jakby go ktoś przekopiował z innej książki. Do tego, wydawał mi się niedopracowany, taki troszkę na odczep.
„Spaloną różę” klasyfikuję jako dobre czytadło na wypełnienie sobie czasu. Osobiście, czytałam w pociągu, zajęło mi to około 3 godzin, więc jak widać, lektura wciąga. Ponadto dużo w niej dialogów, opisy są raczej zminimalizowane, na szczęście w niczym to nie przeszkadza.
W przyszłości chętnie przeczytam jakąś inną książkę Anny Walczak, bo sądzę, że po w miarę udanym debiucie, autorka będzie się stawała tylko lepszą pisarką, czego jej życzę. Decyzję o przeczytaniu pozostawiam wam.
jak znajdę może sięgnę
OdpowiedzUsuńchoć nie bardzo lubię ksiązki z przewidywalnym zakończeniem nowa notka zapraszam http://anulka1992.blogspot.com/
Czytałam już kilka recenzji na jej temat i moja opinia po zestawieniu ich z Twoją jest mocno zakręcona;) Niby mam ochotę, a z drugiej strony coś mnie od niej odpycha. Piszesz, że to w miarę dobry debiut. I właśnie to zdradliwie "w miarę" mnie zniechęca.
OdpowiedzUsuńJak tylko "Spalona róża" została wydana, to nabrałam ochoty na przeczytanie, aczkolwiek teraz, po wielu niepochlebnych opiniach, z jakimi wcześniej się spotkałam, raczej nie przekonam się powtórnie do tej książki. Na "w miarę udane" debiuty szkoda mi czasu. :)
OdpowiedzUsuńNie mam zaufania do tak młodych autorów, więc tę pozycję sobie odpuszczę. Nie ten bagaż doświadczeń, częstokrotnie nie ta znajomość tematu, jeszcze nie ten warsztat.
OdpowiedzUsuńZa to widzę, że ciekawe słodkości do Ciebie przywędrowały razem z lekturą ;)
Pozdrawiam!
Podzielam zdanie przedmówczyń w sprawie młodego wieku pisarzy... Ponadto ja mam jeszcze jakąś dziwną skazę (tu się pewnie mało kto ze mną zgodzi), ale nie przepadam za książkami pisanymi przez kobiety... serio. Mało która do mnie trafia.
OdpowiedzUsuńOstatnio zrobiłam wyjątek by przeczytać "Dziewczynę, która pływała z delfinami", odczucia - cóż... mieszane.
Spalona róża - to też tytuł nieco pretensjonalny. Pomimo tego, fabuła faktycznie brzmi ciekawie ;)
Nie lubie przewidywalności w ksiazkach wiec nie wiem czy sie skusze, ale nie mowie nie ;)
OdpowiedzUsuńUpiorny Groszek, Molka: niestety wiek autora bardzo często świadczy też o tym, jaką książkę przeczytamy. Wiadomo, że bagaż doświadczeń robi swoje, ale też nie sądzę, żeby było warto skreślać każdą młodą osobę z góry.
OdpowiedzUsuńLenka: nie wiem czy jest to taka typowa przewidywalność, czy ja po prostu wyczuwam, co będzie dalej :)
Niby nie powinno się skreślać z racji wieku, ale 14 lat to rzeczywiście może być trochę za wczesnie na książkę...Choć kto wie, czasem można się pozytywnie rozczarować.
OdpowiedzUsuńAneta: Powiem Ci szczerze, że jak na 14 lat, to książka jest bardzo dobra.
OdpowiedzUsuńPrzeczytam jeśli tylko gdzieś znajdę
OdpowiedzUsuń