Z ciekawostek, Panie Shaffer i Barrows są rodziną. Pani Barrows zasłynęła już wcześniej z książek dla dzieci, natomiast „Stowarzyszenie…”, to powieściowy debiut jej cioci. Zastanawiało was kiedyś, jak dwie osoby mogą napisać tak spójną książkę? Mnie bardzo, chętnie bym się tego dowiedziała, posiedziała w głowach pisarek i zobaczyła, jak to wszystko zaskakuje. Być może właśnie więzy krwi sprawiły, że autorkom udało się napisać tak dobrą i pełną ciepła, pomimo poruszanych tematów, historię.
Książka napisana jest w formie listów, głównie pomiędzy Juliet Ashton, a Dawsey’em Adamsem, który przypadkowo ma w swoim posiadaniu egzemplarz książki, należący wcześniej do kobiety. Juliet z zawodu jest pisarką, nic, więc dziwnego, że korespondencja z Dawsey’em, a później i z innymi mieszkańcami jego wyspy Guernsey, wyzwala w niej chęć napisania o ich losach książki. Tak oto zaczynamy czytać o wielu ciekawych epizodach z życia wyspy okupowanej wtedy przez Niemców. Niektóre z historii są smutne, w końcu, to czas wojny, niepokoju, bólu. Inne, wręcz tętnią życiem, radością, można się przy nich uśmiechnąć. Przy tym zauważalne jest to, że ludzie okupowani nie mają czasu na żal, cieszą się życiem takim, jakie jest, biorą pełnymi garściami żeby potem nie żałować, że nie mieli okazji zrobić czegoś więcej.
Niektórych bohaterów wprost nie da się nie lubić. Isola, mała Kit, poczciwy Dawszy, czy najlepsi przyjaciele Juliet, Sophie i Sydney. Są też inni, którzy nie budzą ni krzty sympatii, jak np. adorator Juliet, Mark V. Reynolds (zauważyliście, że czarne charaktery, zazwyczaj mają takie pompatyczne nazwiska?), czy Pani Adelajda Addison, dewotka, która żyje w świętym przekonaniu, iż każdego należy ewangelizować i pouczać, co nigdy nie wychodzi jej tak, jak wychodzić powinno.
Czyta się naprawdę ekspresowo, książka jest napisana z poczuciem humoru, często można się przy niej uśmiechnąć, a uczucia, które wywiera na czytelniku, mnie samą mocno zdziwiły. Razem z Juliet, potrafiłam się śmiać, płakać, dzieliłam jej troski z mieszkańcami Guernsey.
Sugerowanie się tekstem z okładki, tym razem jest bardzo trafnym krokiem, wprowadzi was też w powieść i da namiastkę tego, co znajdziecie w środku.
Cieszę się, że miałam okazję przeczytać i jestem pewna, że o „Stowarzyszeniu…” nie zapomnę prędko, a i pewnie do niego wrócę. Polecam miłośnikom książek o cieple, ludzkiej dobroci, poświęceniu, ale także tym, którzy lubią sprawy trudne, które tutaj zostają obrócone tak, iż wydają się błahostką.
Bardzo ciekawe, jednak chyba sobie odpuszczę, jak na razie mam co czytać ;)
OdpowiedzUsuńJuż zaznaczam w myślach, że muszę przeczytać. Tytuł jest nieziemski a i forma - listy - bardzo mi się podoba :) Mam nadzieję, że spodoba mi się humor o którym wspomniałaś. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńOstatnio dosyć często wpada mi w ręce w bibliotece. Może to przeznaczenie? ;P
OdpowiedzUsuńOd dawna chce przeczytać, sam tytuł intryguje, a okladka jest niezwykle dopracowana i co najwazniejsze ( jak piszesz) pasuje do treści książki :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńFabuła brzmi ciekawie. Ponadto bardzo zaciekawił mnie sam tytuł ;) Będę szukać. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJestem jej ciekawa. Tytuł strasznie długi... Nigdy bym go nie zapamiętała ;) Jak znajdę w bibliotece to przeczytam.
OdpowiedzUsuńnatkawes: ja tytuł zapamiętałam od kiedy pierwszy raz się na niego natknęłam. utkwił mi w pamięci, jest bardzo charakterystyczny :)
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że słyszałam już o tej książce. Twoja recenzja bardzo przekonuje do jej przeczytania, więc może jak znajdę trochę czasu to przeczytam.
OdpowiedzUsuńCzytałam już dwie bardzo pozytywne recenzje, twoja jest ta druga i chyba się skuszę
OdpowiedzUsuńKoszmarnie długi tytuł!! :) Nie wiem, czy mam w tej chwili ochotę na powieści epistolarne, ale dopiszę ją do swojej listy i być może kiedyś, kiedyś poszukam =]
OdpowiedzUsuńCiekawa. Może kiedyś znajdę. :)
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo podoba mi się ten tytuł- zdecydowanie wyróżnia się na półce i intryguje. Trochę boję się formy powieści epistolarnej, ale skoro polecasz to jednak rozejrzę się za nią wśród bibliotecznych regałów ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Czarna Owca w Stadzie: koszmarnie długi, ale i bardzo przytulnie brzmi :)
OdpowiedzUsuńUpiorny Groszek: nie bój się nic, a nic, czyta się jak powieść, w ogóle nie odczuwa się tego, że to osobne listy.
re:
OdpowiedzUsuńO! Na Śląskim? jaki kierunek?:) Jeśli u nas to zapraszam na koktajl do bufetu!:))
Co do recenzji:
Zawsze się zastanawiam jak to jest pisać książkę w duecie: kto więcej pisze, kto inspiruje, jak łagodzi się konflikty etc.:D
Nigdy o tej pozycji nie słyszałam, ale tak bardzo zakochałam się w książkach pisanych z poczuciem humoru, że od razu dopisuję do listy:)
To świetnie!:) Dziennie?:) Mam nadzieję, że dasz się zaprosić;)
OdpowiedzUsuńCo do duetów, to także bardzo mnie intryguje jak można napisać jedną książkę w dwie osoby. Moim ulubionym duetem są panie McLauglin i Kraus. Uwielbiam ich styl.
OdpowiedzUsuńA książka oprócz tytułu ma również fajną formę -lubię listy- i fabuła też wydaje się ciekawa.
TO chyba ksiazka ktora bym polubila :) wydaje sie naprawde fajna na co oczywsice wskazuja Towja notka )
OdpowiedzUsuńTytul przedlugi, ale ja wlasnie 'polknelam' ksiazke w weekend! Rewelacyjna! Polecam goraco!
OdpowiedzUsuńTrafne uwagi! http://my-paper-paradise.blogspot.com/2012/06/stowarzyszenie-miosnikow-literatury-i.html
OdpowiedzUsuń