Małgorzata Gutowska-Adamczyk, jest znana przede wszystkim za
sprawą swojej świetnej sagi rodzinnej „Cukiernia pod Amorem”. Osobiście jestem
fanką całej trylogii, więc nie zastanawiałam się nawet, gdy zobaczyłam, że
pisarka wydała kolejną książkę.
„Podróż do miasta świateł”, to poniekąd powrót do „Cukierni…”,
gdyż akcja czasów współczesnych rozgrywa się, w znanym już czytelnikom Gutowie.
Przenieśmy się póki co do Paryża. Rok 1867, Krystyna Wolska,
wraz z córeczką Różą, przebywają tam na wakacjach u wuja Izydora. Matka ma
nadzieję, że zagraniczni lekarze zdołają wyleczyć jej dziecko, które nie mówi. Pobyt
z krótkiego przedłuża się na wiele lat, razem z Rose dorastamy, patrzymy, jak
stawia pierwsze kroki w malarstwie, jak z dnia na dzień zmienia się w piękną,
młodą kobietę. Obserwujemy też drugą stronę medalu – głód, nędzę, brak
perspektyw na poprawę sytuacji materialnej, beznadzieję życia na emigracji.
Mnie w tej części najbardziej urzekł Paryż, do którego mam
dziwną słabość. Przedstawiony został, jako miasto pełne tytułowych świateł,
dorożek, pięknych sukien i artystów. Trudno nie zauważyć pewnej demaskacji –
Polacy jeździli do Francji w poszukiwaniu schronienia i pracy, o którą było im
ciężko w kraju, tymczasem na obczyźnie, wcale nie wiodło im się lepiej, powiem
więcej, nie było tam dla nich tak naprawdę miejsca.
Równocześnie śledzimy losy Igi Troszyn (znanej czytelnikom z
„Cukierni pod Amorem). Iga jest właścicielką Zajezierzyckiego zamku, gdzie wisi
portret hrabiego Tomasza, rzekomo namalowany przez Rose de Vallenord. Spokojnie
jest do czasu, gdy z muzeów nie zaczynają znikać płótna malowane przez Rose. Kobieta
obawia się, że ich los może podzielić portret hrabiego. Ma jednak wątpliwości,
czy to autentyk. Dociekaniem prawdy zajmie się Nina, historyczka sztuki z
Warszawy, której poświęcony jest w powieści osobny wątek.
„Podróż do miasta świateł”, to niejako powrót na znajome
podwórko. Część bohaterów jest już czytelnikowi znana, to samo dotyczy stylu
pisarki i podziału tekstu na przeplatające się czasowo rozdziały. Czytałam z
ogromną ciekawością, dałam się porwać historii pięknej Róży, która jak na
czasy, w których żyła, była bardzo zadziorna i śmiała. Trochę przypominała mi Ginę
Weylen, bohaterkę„Cukierni…”, którą polubiłam.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zachwyciła się
okładką. Piękna, magnetyczna, utrzymana w stonowanych kolorach i przyciągająca
wzrok. Tak mniej więcej mogę sobie wyobrażać ówczesną Francję.
Lektura obowiązkowa dla fanów sagi, ale nie tylko. Myślę, że
każdy znajdzie w niej coś ciekawego dla siebie – jak nie tło historyczne, z
Paryżem w roli głównej, to może współczesną historię Igi. Śmiało mogę
powiedzieć, że autorka kolejny raz stanęła na wysokości zadania i jestem pewna,
że „Podróż do miasta świateł” powtórzy fenomen „Cukierni pod Amorem”. Ja z
niecierpliwością oczekuję drugiego tomu, który ukazać ma się niestety dopiero w
październiku.
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Nasza Księgarnia. Bardzo dziękuję!
Wciąż jeszcze w planach :)
OdpowiedzUsuńU mnie na półce wciąż czeka cukiernia z autografem i dedykacja autorki.
OdpowiedzUsuń