poniedziałek, 26 maja 2014

DAVID MITCHELL "Atlas chmur"


"Atlas chmur" wypożyczyłam niedługo po obejrzeniu filmu, który zwyczajnie mnie oczarował. Zazwyczaj w moim przypadku dzieje się tak, że jeśli film mi się podobał, to książka musi być jeszcze lepsza. Wybaczcie więc nadmiar pochlebstw na jej temat, inaczej po prostu nie mogłam. 




O, a tutaj jeszcze podkład, bez którego ani rusz :)




Trudno jest jednoznacznie powiedzieć o czym jest "Atlas chmur". Nie jest to bowiem jedna historia, a sześć, które wspólne ze sobą mają jedynie małe szczegóły. Autor rozpoczyna od podróży w przeszłość, gdzie bohaterem jest Ewing, podróżnik i odkrywca. Kolejno przenosimy się w czasy niedocenianego kompozytora Roberta Frobishera i jego życia na krawędzi. Z Ewingiem łączą go dzienniki tego pierwszego, znalezione w domu pracodawcy Roberta. Kolejny przeskok, to już czasy współczesne, gdzie główną bohaterką jest dziennikarka Louisa Rey, która po rozmowie z nadawcą listów Frobishera - Sixsmithem, odkrywa nielegalne działania dużej korporacji. Kolejny skok naprzód, to udręki Timothy'ego Cavendisha, wydawcy, któremu w ręce wpadła książka o... tak, zmaganiach Luisy. Od ekscentrycznego staruszka przenosimy się wprost w przyszłość do opowieści Sonmi~491, fabrykantki zbiegłej z restauracji Papa Song, po czym docieramy do ostatniego przystanku, czyli poprzyszłości, w której bohaterem jest Zachariasz, wyznawca Sonmi.

Wszystkich bohaterów łączy małe znamię i przeświadczenie, że to, co dzieje się w danym momencie, kiedyś już się wydarzyło. Wskazówki, które scalają się niepowiązane ze sobą historie. Przepiękna muzyka, którą wszyscy skądś znają, nie wiedząc do końca, gdzie wcześniej ją słyszeli.

Pisząc o tej książce grzechem byłoby nie wspomnieć o konstrukcji samego tekstu. Każda z opowieści kończy się jakimś ważnym momentem w życiu bohatera, bądź urywa nagle, bez uprzedzenia, po czym przechodzi w następną, by za jakiś czas wrócić do tej urwanej. Nie jest to jednak chaotyczne, a bardzo dobrze przemyślane. Autor celowo łamie konwencję czasu, miejsca, akcji, ale robi to w genialny sposób. Co do języka w powieści - zawsze przystoi idealnie do czasów, w jakich w danym momencie się znajdujemy - nie na darmo Mitchella nazywa się w tej dziedzinie mistrzem.

Książka czy film? Co podobało mi się bardziej? I powieść i jej ekranizacja są wyjątkowe i wspaniałe na swój sposób. Film urzeka efektami i ścieżką dźwiękową. Książka nadrabia szczegółowością i językiem. Myślę, że uzupełniają się wzajemnie i chyba łatwiej się czyta, po obejrzeniu filmu. 

Polecić mogę obie wersje i jestem przekonana, że zawładną również waszymi sercami.

4 komentarze:

  1. Przed obejrzeniem filmu koniecznie muszę przeczytać książkę

    OdpowiedzUsuń
  2. Koniecznie przeczytam książkę i obejrzę film. Koniecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oglądałam tylko film, ale chętnie przeczytałabym tę książkę, skoro piszesz, że obie wersje się uzupełnią, a znam też głosy, że książka jednak lepsza:)

    OdpowiedzUsuń
  4. I film, i książka do mnie wołają :D Muszę obejrzeć nie tylko ekranizacje, ale i zapoznać się z książką.

    OdpowiedzUsuń