„Pieśń Aborygenki”, to autentyczna opowieść autorki o kraju
jej męża – Australii. Autorka długo zabierała się za pisanie o Borrololi,
musiało minąć wiele lat, zanim się na to zdobyła. Dzięki temu jej książka wiele
zyskała na autentyczności, przynajmniej moim zdaniem, poruszyła więcej
problemów i zrobiła to głębiej.
Ros Moriarty, jako osoba spoza plemienia, do tego biała
kobieta, jest jedną z nielicznych, która miała okazję uczestniczyć w ceremonii
inicjacyjnej kobiet z Borrololi. Nie o tym jednak czytamy w głównej mierze, bo
opisywanie rytuałów, które tam zaszły jest zwyczajnie zabronione.
Czytelnik ma za to szansę poznać Australię od całkiem innej
strony, zachwycić się jej nasyconymi barwami, krajobrazem. Nie ma w tej książce
miejsca na jakiekolwiek przekłamania, wyolbrzymianie pewnych spraw. Każdy
aspekt życia jest ukazany aż do bólu prawdziwie.
Czytamy więc o nigdy nie wygasającym bólu po stracie
dziecka, które ktoś wywiózł z jego kraju, „by było mu lepiej”, o tradycji
plemiennej, która umiera śmiercią naturalną, bo nikt już się nią nie interesuje
i nie chce jej kontynuować. Poznajemy też problemy ekonomiczne, pijaństwo i
zależność Aborygenów od państwa.
Wreszcie, dostrzegamy dobroć i piękno duszy tych ludzi,
którzy każdego przyjmują z otwartymi ramionami, każdemu chcą pomóc, bo uważają,
że po prostu tak trzeba, nawet jeśli dla nich samych oznacza to kolejny dzień
bez jedzenia.
Polecam, bo nawet nie zauważyłam, kiedy skończyłam czytać. Naprawdę
warto poznać tę kulturę, tym bardziej, że niestety już wkrótce, może ona po
prostu przestać istnieć.
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia!
Mam straszną ochotę na tę lekturę - nawet udało mi się ją zdobyć dzięki wymianie z Książkozaurem, który również bardzo pochlebnie wypowiadał się o niej. Już nie mogę się doczekać!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Ciekawie zaię zapowiada. Gratuluję setnej recenzji
OdpowiedzUsuńRównież gratuluję stóweczki ;)
OdpowiedzUsuńJakoś nie specjalnie ciągnie mnie do takowych książek, więc zazwyczaj omijam je szerokim łukiem ;)
przeczytałam książkę z uwagą prawie jednym tchem. Australię znam jako piękny kraj. Piękna przyroda, życzliwi ludzie i niestety jedynymi pijanymi jakich widziałam to Aborygeni. Mają swoją ambasadę /szopa/ w Canberze i nie wiem po co ta rudera stoi. Smutne to jest i przygnębiające. Bardzo żal mi tych ludzi, potępiam to co z nimi zrobił biały człowiek. Straty nie do naprawienia
OdpowiedzUsuń