niedziela, 7 czerwca 2015

MARIA ULATOWSKA "Sosnowe dziedzictwo"


Są takie książki, z których aż spływa ciepło, serdeczność i radość. Są też historie, które zdarzają się zazwyczaj tylko w książkach. Taka właśnie jest fabuła "Sosnowego dziedzictwa".

Anna Towiańska w spadku po dziadkach, którzy zginęli w Powstaniu Warszawskim dziedziczy mocno podupadły, ale nadal piękny dworek Sosnówka w Towianach. Kobieta bardzo odważnie postanawia nocować w swoim nowym królestwie od pierwszego dnia, a przy okazji zdobywa psa, panią gospodynię, weterynarza, parkingowego... Jest w końcu piękną, wykształconą i lubiącą ludzi kobietą. 

Sielanka. Żyć nie umierać. Mocno trąci mi tutaj "Domem nad rozlewiskiem", tyle, że jest jeszcze bardziej swojsko i aż nierealnie. I to jest właściwie mój główny zarzut do powieści, bo przecież wszystko ma swoje granice. 

Książkę czyta się szybko i płynnie, nie wymaga skupienia uwagi. Podzielona została ona na czasy Powstania by czytelnik z pierwszej ręki mógł poznać losy krewnych Anny oraz czasy współczesne - te cudowne dni spędzone w Sosnówce. Może się czepiam, bo przecież w swojej powieści autorka może sobie stworzyć raj na ziemi, skoro tak właśnie chce, ale przecież nie jest to książka fantastyczna i chyba tylko skrajny optymista mógłby uwierzyć w to, co się tam dzieje. 

Zwykle nie mam nic przeciwko powieściom, które relaksują i dają pomarzyć o swoim własnym azylu gdzieś daleko od zgiełku miasta. Niestety ta powieść zupełnie mnie do siebie nie przekonała, a historia rodem z "Żyli długo i szczęśliwie" przyprawiła o nałogowe przewracanie oczami. 

1 komentarz: