„Miasto ślepców” chciałam przeczytać od bardzo dawna,
głównie ze względu na same pozytywne recenzje, na jakie trafiałam. W końcu
udało mi się ją zdobyć, więc ochoczo zabrałam się za lekturę.
W pewnym mieści nagle wybucha epidemia ślepoty, która nie ma
żadnego racjonalnego wytłumaczenia. Choroba jest dziwna, każdy, kto na nią
zapada, zamiast zwyczajowej czerni widzi świat skąpany w mlecznym blasku. Na
początku rząd ustanawia dla chorych kwarantannę, zamyka ich w starym szpitalu
psychiatrycznym, później jednak sytuacja wymyka się spod kontroli, a zamknięci
w budynku ludzie, muszą wymyślić sposób na ratunek.
Czytelnik poznaje losy społeczeństwa z perspektywy ludzi
zamkniętych w szpitalu. Widzi ich zezwierzęcenie, pogłębiającą się rozpacz. Ma
okazję zobaczyć zmiany, jakie choroba dokonuje w charakterach ludzi, oraz to,
do czego zmusza, gdy są oni brudni, głodni i pozbawieni nadziei na odzyskanie
wzroku.
Osobiście uważam, że powieść jest dziwna. Owszem, obraz
społeczności jest aż nadto realistyczny, można go sobie bez trudu wyobrazić,
ale mimo wszystko, nie do końca umiałam wczuć się w ten klimat. Gdzie
znajdziemy sprawcę? Otóż, chodzi przede wszystkim o narrację. W „Mieście
ślepców” nie ma klasycznych dialogów, a wypowiedzi poszczególnych osób
akcentowane są przecinkiem, albo wielką literą. Myślałam, że tak jak w
przypadku wielu innych książek, w końcu uda mi się do tego przywyknąć, niestety
ciężko było do samego końca.
Mimo tego małego minusa, książkę uważam za godną polecenia.
Do tej pory nie czytałam nic o podobnej tematyce, fabuła zasługuje na uwagę i z
pewnością na długo zostanie w mojej pamięci.
Pomimo tego minusa chciałabym przeczytać
OdpowiedzUsuńTak samo jak Chabrowa, sama skuszę się na ksiązkę pomimo minusa :-)
OdpowiedzUsuńTeż chcę to przeczytać od dawna.
OdpowiedzUsuń