Główny bohater, Marcin, budzi się po weselu swojej siostry z umiarkowanym kacem i pustką w głowie. Stopniowo, dzięki automatycznej sekretarce na telefonie, dowiaduje się, że nieźle narozrabiał i żeby choć troszkę odpokutować, zgadza się pojechać w roli pilota na wycieczkę do Rimini, za kolegę, którego nieco poturbował ubiegłego wieczoru. Praca, jak praca, szkoda tylko, że Marcin nigdy nie był w Rimini, tak samo zresztą jak kierowcy autokaru, para gejów Gracjan i Cyprian. Dołóżmy do tego pasażerów - księdza ze swoją grzechu wartą siostrą, mordercę, inną parę gejów i dziadka rozprowadzającego marihuanę.
Książeczka na jeden wieczór. Bardzo krótka, a przez to i mało szczegółowa. Działa to zdecydowanie na minus, autor ślizga się po kolejnych wątkach jakby od niechcenia, niektóre dialogi brzmią pusto i idiotycznie. Miało wyjść zabawnie, a wyszło... no cóż, nie wyszło. Wydaje mi się, że czasem autor chciał stworzyć wątek śmieszny, a stworzył coś wulgarnego i mało strawnego dla czytelnika.
Widać, że Olearczyk ma pomysł na powieść, ale mam wrażenie, że chce ją napisać na szybko, przez co ta bardzo traci. Gdyby tę książkę rozwinąć, zrobić bohaterów bardziej realistycznymi oraz zubożyć o historie rodem z bajki, byłoby dużo ciekawiej. Znowu wtopa, a szkoda.
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Novae Res. Dziękuję :)
Nie zaciekawiła mnie ta książka
OdpowiedzUsuńBędę pamiętała o tym tytule :)
OdpowiedzUsuń